Nicholas Pike

Critters 2: The Main Course (Critters 2)

(1988/1993)
Critters 2: The Main Course (Critters 2) - okładka
Jacek Lubiński | 04-07-2013 r.

Sequel przygód ”kosmicznych jeży” to podręcznikowy wręcz przykład kontynuacji nieoczekiwanego hitu. Powstały w niecałe dwa lata później film miał więc wszystkiego dwukrotnie więcej – akcji, wybuchów, czarnego humoru, samych Crittów…, podwojono także budżet. Jednak żaden z tych elementów nie odbił się na jakości całej produkcji – dalekiej co prawda od fabularnej kiszki, lecz nietrafiającej w oczekiwania publiki i okazującej się kasowym fiaskiem, która nie zdołała zwrócić nawet ”nędznych” 4,5 mln $, jakie weń wpompowano. I choć po latach film ogląda się całkiem sympatycznie, niektóre jego momenty nawet przewyższają część pierwszą, a całość jest od niej zdecydowanie bardziej dopracowana technicznie, to jednak zagadką pozostaje, czemu pokuszono się jeszcze o kolejne dwie odsłony wiecznie głodnych, morderczych ”kuleczek”.

Każdy film z serii, oprócz zmieniających się ciągle członków ekipy i obsady, charakteryzuje się także inną oprawą muzyczną. I to chyba tutaj można dopatrywać się największej wartości Critters 2, gdyż muzyka autorstwa Nicholasa Pike’a jest zwyczajnie najlepsza z całej kwadrylogii. Być może sukces tkwi w tym, iż Pike – w przeciwieństwie do zajmującego się pierwszą częścią Davida Newmana – miał już wcześniejsze doświadczenie w kinie grozy, a i sam gatunek, jakkolwiek w tym konkretnym przypadku mocno komediowy, z czasem stał się jego konikiem. Bodaj najbardziej kojarzoną pracą na tym polu pozostają w jego obszernej dyskografii Lunatycy na podstawie prozy Stephena Kinga, choć wyraźnie zaznaczył on swą obecność także w telewizyjnych straszakach, z których warto wymienić rozbudowaną adaptację Lśnienia oraz takie legendarne tytuły, jak Alfred Hitchcock Przedstawia, Opowieści z Krypty, a ostatnio także i Mistrzowie horroru.

Jego Critters 2 całkowicie odcinają się od poprzedniej partytury, która mimo typowo horrorowego, posępnego klimatu pełnego underscore’u i kilku elektronicznych eksperymentów, nie brzmi tak źle, jak sugeruje to obecna już na stronie recenzja i bynajmniej nie stroni od ciekawych melodii, nawet jeśli finalnie (czyt. płytowo) okazuje się średnio zjadliwą, hermetyczną pozycją dla wybranych. Pike porzucił pierwsze dwa czynniki, wobec czego jego muzyka jest dalece bardziej atrakcyjna dla przeciętnego słuchacza, a przy tym nie zatraca aury swoistej tajemniczości, jaka cechuje rozwalające naszą planetę stwory-głodomory. I choć także i tu nie udaje się uniknąć typowo ilustracyjnego tła, a krążek od Intrady, która w tym samym czasie wznowiła także score Newmana (pierwsze wydanie od Voss Records jest bogatsze o sześć utworów, lecz równocześnie uboższe o pięć minut materiału – okładka w tekście), niepozbawiony jest fragmentów nudnych i zwyczajnie zbędnych (część utworów to kilkudziesięciosekundowe wypełniacze bez większej wartości), to jednak całościowo potrafi pozytywnie zaskoczyć.

Ponieważ sam film, którego tym razem akcja toczy się w okresie świąt Wielkanocnych, ma w sobie większy ładunek humorystyczny, to i w ilustracji sporo jest momentów typowo figlarnych i czysto przygodowych. Szczęśliwie daleko im do irytującego mickey-mousingu, dodatkowo temperowanego w odpowiednich momentach jednoznaczną, odpowiednio napiętą atmosferą. Nie umniejsza to faktu, iż kompozycja Pike’a cechuje się dużą plastycznością i lekkością, która wydaje się zbyt pogodna, nawet jak na film będący swoistą zgrywą. Co jednak ważne, takie podejście sprawdza się podczas seansu, nie raz i nie dwa trafnie uzupełniając obraz, a w paru momentach nawet silniej zapisując się w świadomości widza. Nieco słabiej, bo wszak bez odpowiedniego kontekstu, wypada to chwilami na płycie, lecz nie na tyle, by kompletnie zabić wrażenia z jej odsłuchu.

Duży nacisk kompozytor kładzie również na lirykę, której podyktowany miejscem akcji, swojski klimacik z czasem staje się jednym z największych atutów opisywanej pozycji. To właśnie nic innego, jak zainicjowana w Grover’s Bend, łagodna melodia na smyczki, flety i delikatną sekcję dętą, wybucha na pełną orkiestrę w przepysznym, wieńczącym kompozycję Finale. Ten świetny temat o romantycznym zabarwieniu, idealnie wpisujący się w Kino Nowej Przygody, jest zdecydowanie wart czasu i cierpliwości słuchacza, ale na szczęście nie stanowi jedynego powodu, dla którego miałby on w ogóle sięgać po daną pozycję. Ta broni się z powodzeniem na kilku różnych płaszczyznach, wliczając w to udaną, zjadliwą muzykę akcji (miejscami, jak np. we fragmentach Setting The Trap i Night przypominającą swą strukturą oraz instrumentarium Die Hard Kamena, co najpewniej wpisuje się po prostu w ówczesną modę, jako, że film McTiernana wszedł do kin nieco później), która też potrafi dostarczyć odpowiednich wrażeń.

Ten 46-cio minutowy album ma swoje problemy – nie zaprzeczam, że zarówno dobór materiału, jak i jego montaż mógłby być nieco lepszy. Sama muzyka również posiada słabsze strony i na pewno nie przypadnie do gustu każdemu miłośnikowi ”filmówki”. Jest jednak wystarczająco solidną pracą, by zwrócić nań swoją uwagę i – w odróżnieniu od soundtracku z pierwszego filmu – polecić ją nie tylko fan(atyk)om. Co też czynię niniejszym tekstem.

Inne recenzje z serii:

Critters

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.