Kôji Endô

Chakushin Ari (Nieodebrane połączenie)

(2003)
Chakushin Ari (Nieodebrane połączenie) - okładka
Dominik Chomiczewski | 31-10-2014 r.

Trudno uwierzyć, że historia japońskiego horroru sięga lat 50-tych. Wtedy to, równoległe do arcydzieł Akiry Kurosawy, czy monster movies Ishiro Hondy, powstawały filmy grozy w reżyserii Nobuo Nakagawy, który spopularyzował ten gatunek w Kraju Kwitnącej Wiśni. W kolejnych latach nakręcono takie wyśmienite obrazy jak Kaidan – opowieści niesamowite czy Opowieść o duchach z Yotsui. Niezależnie jednak od tego kto był twórcą tych filmów, wszystkie były silnie zakorzenione w japońskiej tradycji. Bazowały na kaidanach – ludowych opowieściach o duchach. Te same zjawy powróciły w 1998 roku wraz z przełomowym filmem Hideo Nakaty Ringu (Krąg), dzięki któremu japoński horror zyskał drugą młodość. Na jego fali powstały później takie kultowe filmy grozy jak Klątwa czy Dark Water o ich rozlicznych sequelach, spin-offach czy remakach nie wspomniawszy. Do tych postringowych produkcji zalicza się Nieodebrane połączenie w reżyserii Takashiego Miike – jednego z najciekawszych, japońskich reżyserów.

Pokrótce fabuła przedstawia historię dwudziestokilkuletniej Yumi, której przyjaciele ginął po tym jak otrzymują tajemniczą wiadomość głosową. Wkrótce także i jej, nieznajoma osoba nagrywa się na komórkę. Sama koncepcja okazała się być strzałem w dziesiątkę, chociaż produkcja wydaje się nieco zbyt rozwleczona. Niemniej film Miikego dotarł na szczyt japońskiego box office’u stając się jednym z największych hitów 2003 roku. Niedziwne zatem, że w przeciągu następnych siedmiu lat powstały dwa japońskie sequale Nieodebranego połączenia. Łatwy zarobek szybko zwęszyło także Hollywood, które w 2008 roku zrealizowało remake japońskiego hitu. Na sukces horroru jak to zazwyczaj bywa musiała się składać także ścieżka dźwiękowa.

Muzykę do Nieodebranego połączenia napisał Kôji Endô – stały współpracownik Miikego. Był to już ich siedemnasty wspólnie zrealizowany projekt. Początek współpracy obydwu panów datuje się na rok 1997, kiedy to powstał dramat kryminalny Gokudô Kuroshakai. Żonglowanie różnorakimi gatunkami przez tego unikatowego reżysera wymagało od młodego kompozytora muzycznej plastyczności. I tak też Nieodebrane połączenie było dla niego kolejnym wyzwaniem, ponieważ był to pierwszy duży horror z którym miał styczność. Sama koncepcja filmu dawała mu świetną i zarazem nietypową możliwość stworzenia tematu przewodniego, którym został… dzwonek komórkowy poprzedzający odsłuchanie tajemniczej wiadomości głosowej.

W pełnej okazałości usłyszymy go w utworze o wymownym tytule Melody of death. Dziś jest to prawdopodobnie najbardziej znana melodia skomponowana przez Kojiego Endo. Wiele portali internetowych oferuje nawet pobranie tego tematu na komórkę… Oczywiście w formie dzwonka. Japończyk nie ogranicza jednak tego tematu jedynie do funkcji telefonicznego jingla. Temat staje się podstawą bardzo ciekawego, przedostatniego utworu na płycie I love mom, gdzie jako dodatek pojawia się oniryczny, dziewczęcy wokal, któremu wtórują solowe skrzypce. W ten sposób kompozycja tworzy coś na kształt z jednej strony demonicznej, a z drugiej pozornie niewinnej, dziecięcej piosenki. Co prawda takie podszyte fałszem kołysanki znamy już od czasu partytury wybitnego polskiego jazzmana Krzysztofa Komedy do Dziecka Rosemary, to jednak Japończykowi udaje się stworzyć doprawdy oryginalną brzmieniowo i koncepcyjnie kompozycję. Szkoda tylko, że na płytę nie trafiła delikatna aranżacja tej melodii z końca filmu, która odbiorcy mogłaby uzmysłowić sporą elastyczność tego tematu. Warto także zaznaczyć, że analogiczna melodia pojawia się w partyturze Johnny’ego Klimka i Reinholda Heila do amerykańskiego remake’u Nieodebranego połączenia. Panom nie udało się jednak osiągnąć tak świetnego efektu. Ich kompozycja wypada banalnie i miałko przy mrożącym krew w żyłach dzwonku Kôjiego Endô .

Na płycie odnajdziemy jeszcze jedną ciekawą melodię. Pojawia się ona w dwóch utworach zatytułowanych D-syndrome. Nie jest to jednak motyw którejś postaci czy miejsca. Jego wejścia mają charakter czysto sugestywny, podkreślają chłodną i nerwową atmosferę filmu Miikego. Temat ten pojawia się w dwóch aranżacjach – na skrzypce oraz fortepian. Osobiście polecam zdecydowanie pierwszą z nich, głównie ze względu na świetne, wirtuozerskie partie w drugiej połowie utworu.

Jak można się domyślać, większość utworów wypełnia funkcjonalny underscore. W tej materii Japończyk sięga przede wszystkim po oczywistą w tego typu filmach elektronikę. Wzorując się na swoim rodaku Kenjim Kawaim, który zilustrował niemałą liczbę renomowanych, japońskich horrorów, Endô buduje napięcie za pomocą mrocznych, elektronicznych faktur, a niekiedy także psychodelicznych partii na fortepian. Nie ogranicza się on jednak jedynie do tworzenia plam dźwiękowych, które miałyby tapetować kadry do których trafiły. Znajdziemy tu bowiem wiele ciekawych eksperymentów, co prawda w żaden sposób nie łamiących schematów, ale także pozwalającym żyć muzyce po jej wyjęciu z filmowych ram. Spośród tych utworów wyróżnia się ścieżka o numerze trzynastym stanowiąca ilustrację odprawiania czegoś na wzór japońskich egzorcyzmów. Endô wprowadza w niej hipnotyczny, samplowany wokal. Co ciekawe czteronutowy motyw do złudzenia przypomina jeden z tematów Joe Hisaishiego z filmu Spirited Away: w krainie bogów, a konkretnie z utworu Procession of the Spirits.

Omawiany album zawiera przystępne 40 minut muzyki. Większość utworów zatytułowana jest numerami telefonów poszczególnych ofiar, co jest bardzo pomysłowym zagraniem ze strony producentów. Co zaś się jeszcze tyczy samej muzyki to na krążek nie trafiła całość muzyki skomponowanej przez Endô do filmu Miike. Niestety decydenci z Universal Music Japan zdecydowali się zamknąć soundtrack kiczowatą, popową piosenką A Few Skies (short version), którą wykonuje odtwórczyni głównej roli w filmie Kou Shibasaki. Całe szczęście za zaprezentowano nam jedynie wersją short tego nieciekawego utworu. Jakkolwiek najlepszym wyjściem jest zakończenie odsłuchu na utworze I love mom. Niemniej jednak albumowa prezentacja score’u Endô powinna względnie usatysfakcjonować większość entuzjastów horrowowych soundtracków.

Ustosunkowanie się słuchacza do recenzowanego albumu będzie zależało od tego czego oczekuje on po partyturze do horroru. Jeśli poszukuje soundtracka bogatego w dysonanse i nietypowe, awangardowe rozwiązania harmoniczne to może raczej przejść obok tej partytury obojętnie. Nieodebrane połączenie to muzyka stawiająca nacisk przede wszystkim na wytworzenie chłodnego klimatu i aury wszędobylskiego niepokoju. Dlatego też część utworów losowo wyrwanych z albumu może zwyczajnie nużyć, ale te same kompozycje jako jednorodna całość prezentują się całkiem okazale. Reasumując, muzyka Endo potrafi doprawdy wywołać ciarki na plecach, a przecież o to właśnie chodzi w muzyce skomponowanej do horroru.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.