Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Henry Jackman

Falcon and the Winter Soldier, the (Falcon i Zimowy Żołnierz)

(2021)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 05-06-2021 r.

Po kinowych wojażach zwieńczonych gigantycznym sukcesem, Marvel rozpoczyna kolejny eksperyment – tym razem z mniej rozbudowanymi formami kierowanymi na platformę Disney+. Trzeba przyznać, że decydenci idealnie wstrzelili się w pandemiczny czas, kiedy to właśnie streaming cieszył się największą popularnością. I choć pierwsze kroki w tym formacie nie należały do najbardziej udanych (WandaVision), to jednak kolejna propozycja skutecznie przywróciła wiarę w sens powstawania marvelowskich seriali.



Falcon i Zimowy Żołnierz (The Falcon and the Winter Soldier) – bo o nim tu mowa – to opowieść o dwóch tytułowych herosach, którzy na swój sposób próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie pomaga ból związany ze stratą wspólnego przyjaciela, Steve’a Rogersa znanego jako Kapitan Ameryka. Tymczasem na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie – tajna organizacja o nazwie Flag Smashers, która próbuje zaburzyć wprowadzony po wojnie, nowy ład. Herosi muszą więc przezwyciężyć wzajemne animozje, by stanąć do wspólnej walki ze śmiertelnym zagrożeniem. O ile więc sam pomysł na fabułę nie robi tu większego wrażenia, to już sposób, w jaki jest to wszystko przekładane na język filmu ma prawo budzić umiarkowany zachwyt. Przede wszystkim pod adresem aktorów i ich kreacji, które wychodzą z cienia ikonicznych postaci komiksowych. Ciekawy jest również wątek nowego Kapitana Ameryki z nieco szerszym spojrzeniem na polityczne aspekty amerykańskiego herosa. Wszystko składa się na wciągające, budzące apetyt na więcej, sześcioodcinkowe widowisk, które pod względem realizacyjnym nie odbiega od kinowych superprodukcji.



Pedanteria w zakresie produkcji tyczy się również najbardziej interesującej nas kwestii – ścieżki dźwiękowej. Do jej stworzenia zaangażowany został kompozytor, który doskonale rozumiał dynamikę relacji między Samem, Buckym, a Steve’em. A był nim Henry Jackman – autor ścieżek dźwiękowych do dwóch ostatnich odsłon Kapitana Ameryki. Stworzone na potrzeby tych obrazów zaplecze stylistyczne oraz tematyczne, z powodzeniem mogło zostać wykorzystane również w ramach serialu. Tym bardziej, że kwestię braku Rogersa skutecznie rekompensuje pojawienie się jego następcy. Jedyny problem jaki mógł napotkać tutaj Jackman, to ten związany z nowym antagonistą, organizacją Flag Smasher. Ale jak mogliśmy przekonać się w gotowym już produkcie, kompozytor nie zaburzył narzuconych wcześniej proporcji. Skoro więc Bucky zrywał w serialu z przeszłością Zimowego Żołnierza, to autor ścieżki dźwiękowej postanowił przenieść bardziej agresywne, elektroniczne brzmienia na postaci, które faktycznie kojarzone są ze strachem i terrorem. Mniej oczywista wydaje się melodyka, do której Jackman tutaj się nie przyłożył. Można odnieść wrażenie, że bardziej interesowała kompozytora kwestia oryginalnego wykorzystania elektroniki oraz orkiestry niż muzyczna treść. Pod względem produkcyjnym muzyka stoi bowiem ba bardzo wysokim poziomie. Zabawa cięciami, pogłosami, panoramowaniem – to wszystko sprawia, że nawet pozbawione treści ilustracje prezentują się całkiem okazale.



Gorzej kiedy wkraczamy do muzycznej strefy zdemilitaryzowanej. Do przestrzeni, gdzie krzyżują się życiowe drogi głównych bohaterów, ich dramaty i cały bagaż doświadczeń. Zbudowanie angażującej ilustracji na podstawie powyższego schematu jest prawie niemożliwe – szczególnie w otoczeniu agresywnej muzycznej akcji. Najbardziej transparentny wydaje się czynnik, który odpowiada za budowanie napięcia. Muzyczny suspens dryfuje pomiędzy gatunkowymi standardami, a nieco większym użyciem przetworzonych linii basowych eksponujących efekty glitchu i przesteru.


Wizytówką partytury jest natomiast heroiczna fanfara łącząca postać tytułowego Falcona z Zimowym Żołnierzem. Trzon melodyczny osadzony został na motywie Kapitana Ameryki, ale gitarowe wstawki wtłaczają w tę patetyczną fanfarę nieco więcej luzu. Nie bez powodu zresztą sięgnięto po takie rozwiązanie. Część akcji serialu (tam, gdzie dokonuje się wewnętrzna przemiana głównych bohaterów) rozgrywa się w rodzinnej miejscowości Sama Wilsona. Sielankowy nastrój nie znajduje jednak mocnego przełożenia na karty partytury. Henry Jackman unika zbyt szczegółowego dopowiadania wylewanych na ekranie emocji. Bardziej uważnie z kolei śledzi szpiegowskie działania oraz bezpośrednie konfrontacje dwójki bohaterów z członkami Flag Smasher. I choć muzyczna akcja nie należy do najbardziej wymyślnych elementów całej ścieżki dźwiękowej, to znajdziemy tam kilka fragmentów, które przykują naszą uwagę. Jednym z nich jest ikoniczny pojedynek, w którym nowy Kapitan Ameryka – John Walker – zatraca się w chęci zemsty. Intrygujące są również bezpośrednie nawiązania do poprzednich kompozycji stworzonych przez Jackmana na potrzeby filmów Marvela. Chodzi mianowicie o motyw Zimowego Żołnierza, który powraca w pełnej krasie w jednej ze scen, gdzie pojawia się również Zemo. Można więc odnieść wrażenie, że nie całościowy kształt, ale poszczególne detale stanowią o sile ścieżki dźwiękowej Jackmana. Do pełni szczęścia brakuje jednak pewnej klamry, którą można było spiąć protagonistów z antagonistami.



Nadmiar szczęścia, co prawda sztucznie rozdmuchanego, zapewnili nam z kolei wydawcy ścieżki dźwiękowej do Falcona i Zimowego Żołnierza. Wspólnym nakładem Marvel Music oraz Hollywood Records ukazały się bowiem dwa osobne, godzinne albumy, na których pogrupowano ilustracje z pierwszej i drugiej połowy sezonu. Przyglądając się obszernej traciliście można pomyśleć, że producenci starali się wypchnąć niemalże każdą minutę oryginalnej ilustracji. W rzeczywistości jest to jednak sekcja, która i tak nie ugina się pod naporem średnio angażującego materiału. Problem stanowi nie tyle brak różnorodności stymulującej większą koncentrację słuchacza, co zbyt duża ilość suspensowych kawałków, które w dłuższej perspektywie wydają się zlewać w jedną tę samą formułę ilustracyjną. Z muzyczną akcją także bywa różnie. Choć na ogół nie można jej odmówić charakteru i drapieżności, to jednak daleko jej do aranżacyjnego kunsztu i melodycznego „flow” Wojny bohaterów. Wyjątkami są utwory takie, jak Louisiana Hero, Once More Into the Fray oraz Flag Smasher Fight. Nie bez powodu większość tych fragmentów pochodzi z drugiego wolumenu soundtracku. W drugiej połowie serialu po prostu najwięcej się dzieje. Tam również najwięcej nawiązań tematycznych do Wojny bohaterów. Także do wątku Wakandy, który znajduje swoje odbicie w inspirowanym oscarową pracą Goranssona, Mêlée à Trois.



Szkoda, że zabrakło większej rozwagi w gospodarowaniu tymi utworami. Nie można nie odnieść wrażenia, że gdyby te dwa sztucznie rozdmuchane albumy okrojono do 50-minutowego soundtracku, efekt mógłby być o wiele bardziej zadowalający. Tymczasem pozostaje tradycyjne przebieranie w morzu różnorodności. Trochę ułatwione, bo oba wolumeny dostępne są tylko w formie elektronicznej lub na streamingu. Aczkolwiek ocena końcowa, siłą rzeczy, musi się rozbijać o wrażenia jakie serwuje całość.

Najnowsze recenzje

Komentarze