Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tom Holkenborg

Armia umarłych (Army of the Dead)

(2021)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 02-06-2021 r.

I am a film composer. I’m not an artist!

…stwierdził niedawno w jednej ze swoich wypowiedzi Tom Holkenborg. O ile ta druga część wydaje się oczywista niczym wschód i zachód Słońca, to pochylmy się przez chwilę nad stwierdzeniem, że holenderski twórca jest kompozytorem. Wydaje mi się, że na taki tytuł trzeba sobie zasłużyć, a w przypadku Holkenborga próżno szukać projektów, które przekonywałyby, że rzemiosło jakie wykonuje to kompozycja w klasycznym tego słowa rozumieniu, a nie zwykła produkcja muzyczna. Cóż, jakie czasy, tacy twórcy muzyki filmowej. Szkoda, że soundtrack o którym będzie tu mowa nijak tego nie zmienia.



Bo jakże by miał zmienić? W końcu to muzyka stworzona do filmu Armia umarłych (Army of the Dead) wyreżyserowanego przez Zacka Snyder: bardzo głupiego, ale jakże przyjemnego w obyciu widowiska traktującego o grupce najemników, którzy podejmują się karkołomnego zadania – wydobycia fury pieniędzy z bardzo dobrze zabezpieczonego sejfu jednego z kasyn w Las Vegas. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że miasto jest opanowane przez hordy zombie. I to nie byle jakie, bo rozumiejące, mające swoje potrzeby… Pomieszanie z poplątaniem, a wśród kanonady niedoskonałości chyba ta największa – pozbawiona jakiejkolwiek charyzmy gra aktorska. Mimo wszystko widowisko ogląda się zaskakująco lekko, co w przypadku Snydera nie jest takie oczywiste.



Oczywiste jest natomiast to, że w obrazach tego reżysera nie brakuje teledyskowego wręcz podejścia do montażu. A motorem napędzającym takie zabiegi są utwory, które albo wynikają z jakiejś inspiracji twórcy, ale też są pokłosiem sprzężenia zwrotnego z zatrudnionym kompozytorem. Odkąd więc miejsce nadwornego „grajka” Snydera zajął Tom Holkenborg znany jako Junkie XL, nie trzeba zgadywać jaki zestaw brzmień dominował będzie w każdej kolejnej ścieżce dźwiękowej – ciężkiej, agresywnej elektroniki oraz orkiestrowych wynurzeń zmiksowanych w jeden wielki monolit dźwiękowy. Oczekiwanie, że Armia umarłych zmieni coś w tej materii byłoby zaklinaniem rzeczywistości. Można jednak było oczekiwać przynajmniej jednego – rozrywkowego tonu pozbawionego jakichkolwiek kompleksów w budowaniu chwytliwych, zamkniętych w standardach współczesnego EDM, melodii. Holenderski DJ poszedł jednak zupełnie innym kierunku.


Skupił się na kreowaniu ilustracji przez pryzmat relacji głównego bohatera ze swoją córką. Efektem tego jest ckliwa, oparta na ambiencie melodia z narkotycznym, jakby wołającym zza światów, żeńskim wokalem. Pomysł całkiem ciekawy, jeżeli weźmiemy pod uwagę stronę koncepcyjną, ale zupełnie niepraktyczny w środowisku jakim jest film Snydera. Zepchnięty na margines, słania się pod ciężarem efektów dźwiękowych i fatalnego wręcz miksu muzyki. Co ciekawe tej batalii nie wygrywa nawet muzyczna akcja stworzona w typowym dla Holkenborga stylu. Samplowana orkiestra sprzężona z elektronicznymi dronami i padami, a wszystko zmiażdżone przez agresywną kompresję i inne procesory pozbawiające gotowy produkt jakiejkolwiek dynamiki. Szczelne wypełnianie pasma nie ma jednak żadnych szans w starciu z głośnymi wybuchami i rykiem zombiaków nękających filmowych bohaterów. Cóż, równie dobrze obyłoby się w tym przypadku i bez muzyki.



Obejdzie się również bez tracenia czasu na zapoznawanie się z albumem soundtrackowym. Z redaktorskiego obowiązku przesłuchałem i potwierdzam, że nie znajdziemy tam nic godnego większej uwagi. Lata wsłuchiwania się w ilustracje Holkenborga, sprawiły, że tego typu ścieżki dźwiękowe zaczynam traktować zupełnie jak rzeczony twórca linię melodyczną swoich prac – jak powietrze. Zaproponowany przez Sony Music 50-minutowy zestaw utworów ma jednak pewną zaletę – suitową formę prezentacji, która grupuje pomysły muzyczne w ramach poszczególnych zagadnień. Łatwo wyrzucić więc z kręgu zainteresowania wszystkie kawałki, które oscylują wokół tematyki akcji, by chociaż spróbować swoich sił z liryką przypisaną postaciom Scotta oraz Kate. Choć i w tym przypadku nie sposób nie odnieść wrażenia, że wszystko to mieliśmy już okazję usłyszeć w poprzednich ilustracjach Holendra. Zaskoczenia więc nie ma, psy poszczekały, a karawana jedzie dalej.


Najnowsze recenzje

Komentarze