Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Occhio Alla Penna (Buddy Goes West)

(1981)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 19-08-2020 r.

Przy okazji premiery Nienawistnej ósemki Quentina Tarantino mówiło się, że był to pierwszy western zilustrowany przez Ennio Morricone od dobrych kilkudziesięciu lat. Istotnie, ostatnim tego typu filmem w dorobku Maestro był zrealizowany w 1981 roku komediowy spaghetti western Buddy Goes West w reżyserii Michele Lupo. Przedstawia on historię Buddy’ego (w tej roli Bud Spencer), rzezimieszka podszywającego się pod lekarza, który postanawia obronić miasteczko przed bandą rewolwerowców. Określenie spaghetti western jest być może użyte nieco na wyrost, bowiem przyjmuje się, że gatunek ten ostatecznie wymarł w 1978 roku. Jakkolwiek obraz Lupo nosi praktycznie wszystkie znamiona tego typu kina, łącznie ze stosowną ścieżką dźwiękową.

Wbrew pozorom angaż Morricone nie był zupełnie oczywisty. Warto zwrócić uwagę, że poprzedni western z jego muzyką, to Un genio, due compari, un pollo z 1975 roku. W kolejnych latach Włoch wycofał się tego rodzaju filmów. Trudno się też temu dziwić – napisał muzykę do prawie 20 spaghetti westernów, a dogorywający w drugiej połowie lat 70. gatunek, na który przeznaczano coraz mniejsze środki finansowe, z pewnością nie był dla niego ani źródłem inspiracji, ani pieniędzy. Czy zatem okazjonalna praca przy Buddy Goes West wykrzesała z niego pokłady kreatywności, jak to miało miejsce w poprzednich westernach? Od razu należy napisać, że Morricone postanowił nie silić się na poszukiwanie nowych brzmień i skomponował ścieżkę dźwiękową maksymalnie „spaghetti-westernową”, tak jakby miała powstać 10-15 lat wcześniej. Można wręcz przyjąć, że komediowy wymiar filmu ukierunkował Morricone w stronę pastiszu stworzonego przez siebie języka muzycznego.

Morricone zdaje się być w pełni świadomy autocytatów. Najdobitniej o tym świadczy utwór L’ultima Tromba, który jest niemal kopią pamiętnego Per un pugno di dollari z Za garść dolarów, a który to utwór, notabene, odwoływał się do tiomkinowskiego Deguello. Jest to o tyle zastanawiające, że Morricone nigdy nie przepadał za ścieżką dźwiękową z pierwszej części „trylogii dolarowej” Sergio Leone. Jakby tego było mało, do instrumentacji dorzuca jeszcze szorstkie partie harmonijki, „wynalezione” przy okazji pracy nad Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Pod kątem filmowej roli, jest to temat wojny pomiędzy Buddym a oprawcami miasteczka. Służy również za ilustrację klasycznego dla gatunku pojedynku w punkcie kulminacyjnym. Tytuł utworu, w dosłownym tłumaczeniu „ostatnia trąbka”, sam w sobie jest niejako proroczy – był to bowiem ostatni tego typu utwór na trąbkę w dorobku Maestro.

Zakładając, że statystyczny słuchacz najpewniej nie potraktuje L’ultima Tromba jako utworu całkowicie oryginalnego, to też należałoby wskazać inną kompozycję najbardziej wartą uwagi z omawianego albumu. Na takie miano zasługuje najpewniej Non Fare L’Indiano, które mogłoby posłużyć za temat główny któregoś z filmów ze złotej ery spaghetti westernów. I tym razem nie jest to coś, w czym Morricone szokuje, niemniej stylizowane na indiańskie partie wokalne, wyśpiewujące imię ichniejszego boga Manitu, połączone z drapieżnymi (choć typowymi) gitarami, tworzą chwytliwą i po prostu fajną introdukcję jednego z bohaterów – indiańskiego kompana Buda Spencera. Do rdzennych mieszkańców Ameryki odwołuje się także króciutki utwór Voahanna Manitu. Usłyszymy tu popis włoskiego aktora głosowego Ferrucio Anandoliego imitującego w żartobliwy sposób szamańskie modlitwy.

Temat główny również brzmi znajomo. Ewidentnie przypomina, a w niektórych miejscach kopiuje, pamiętne My Name is Nobody. Jednocześnie wciąż jest to kompozycja pełna czystego funu, tej lekkości typowej dla komediowych odmian spaghetti westernu. Bazę tematów uzupełnia motyw liryczny, znów może nieszczególnie wymyślny, ale bardzo urodziwy, noszący w sobie pewną wrażliwość charakterystyczną dla dzieł Morricone z lat 80. i 90. Sama nazwa kawałka również jest nawiązaniem – Estasi del Miracolo (ang. Ecstasy of Miracle) wyraźnie odwołuje się do wiadomego utworu z Dobrego, złego i brzydkiego. Jak przystało na ścieżkę dźwiękową ze spaghetti westernu, nie zabrakło również paru kawałków imitujących muzykę źródłową rodem z saloonu (jedna z nich jest wariacją tematu głównego). Partyturę uzupełnia też kilka pobocznych, stricte komediowych kompozycji. W tej materii Morricone często posługuje się parodystycznie buczącymi kontrafagotami.

Z powyższych rozważań można wysunąć dwa wnioski. Ennio Morricone zbudował swój score głównie na sprawdzonych przed laty metodach, bo najpewniej nie czuł potrzeby rozwijania wymarłego w tamtych latach gatunku. Niemniej nie można się oprzeć wrażeniu, że film musiał być dla niego doskonałą okazją do nostalgicznego powrotu do dawno nie wykorzystywanych stylizacji, a tym samym – dobrej zabawy. I właśnie dobrą zabawę zapewni nam odsłuch soundtracku, o ile nie będziemy zbytnio wyczuleni na kwestię oryginalności. Należy też pamiętać, że Buddy Goes West definitywnie zamyka wkład Ennio Morricone w kino spaghetti westernu.

Najnowsze recenzje

Komentarze