Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alan Silvestri

Mexican, the

(2001)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 29-03-2020 r.

Alan Silvestri kilkukrotnie powtarzał, że jednym z kompozytorów muzyki filmowej, którzy stworzyli swój własny styl godny naśladowania przez innych twórców, jest Ennio Morricone. Amerykański kompozytor sam wszak nawiązał do muzyki rzymskiego Maestro w Szybkich i martwych. Solowe trąbki, gwizdy, gitary, trzaski bicza – to wszystko niemal z miejsca przywoływało na myśl pamiętne spaghetti westerny z lat 60. i 70. Inspiracja była rzecz jasna podyktowana formułą filmu Sama Raimiego – w końcu potraktowana z lekkim przymrużeniem oka historia turnieju rewolwerowców aż prosiła się o takie stylizacje. Nie był to jednak jedyny obraz w dorobku Silvestriego, w którym pojawiają się morriconowskie naleciałości. Innym tytułem jest powstały pięć lat później The Mexican.

Wyreżyserowany przez Gore’a Verbinskiego film nie jest jednak westernem, lecz komedią sensacyjną. Jerry, w rolę którego wciela się Brad Pitt, otrzymuje od mafii zadanie sprowadzenia z Meksyku drogocennego pistoletu nazywanego The Mexican. Jak nie trudno się domyślić, na miejscu sprawy zaczynają się komplikować, a w międzyczasie ponadto porwana zostaje partnerka Jerry’ego, Samantha. To właśnie umiejscowienie akcji w Meksyku zainspirowało Silvestriego do sięgnięcia po westernowe ścieżki dźwiękowe Morricone. Ba, elementy zaczerpnięte z twórczości Włocha są tu jeszcze wyraźniej słyszalne niż w przywołanych wcześniej Szybkich i martwych. Takowe inspiracje w obliczu komediowego charakteru The Mexican sprawiają, że muzyka Amerykanina przyjmuje formę pastiszu.

Już sekwencja napisów początkowych nie daje nikomu złudzeń, komu hołdować będzie ścieżka dźwiękowa. Main Title to bardzo czytelna inspiracja tematem pojedynku z Za garść dolarów. Heroiczna melodia trąbki zabarwiona na latynoski sposób (charakterystyczny ozdobnik grupetto, obecny także w utworze Morricone), a także posuwiste smyczki w warstwie rytmicznej niemal z miejsca przywołują na myśl Clinta Eastwooda i jego charakterystyczne ponczo z pamiętnego obrazu Sergio Leone. U Morricone sekcja smyczkowa gra jednak subtelniej, a trąbka prowadzona jest bardziej refleksyjnie, co świetnie tworzyło nastrojową aurę wokół idących na śmiertelny pojedynek bohaterów. W The Mexican takiej potrzeby nie było. Lekki ton filmu i wspomniana formuła pastiszu pozwoliła Silvestriemu zastosować bardziej drapieżną w brzmieniu trąbkę, a smyczki poprowadzić bardziej zadziornie. Temat wykorzystywany jest głównie w retrospektywnych scenach wyjaśniających historię tytułowego pistoletu. Ich akcja toczy się w XIX wieku w bliżej nieokreślonym miasteczku meksykańskim, jakby wprost wyciągniętym z tzw. zappata westernów.

Inspiracje twórczością Morricone nie kończą się jednak na temacie głównym. Postać Jerry’ego poznajemy w scenie ilustrowanej przez inny dziwnie znajomy utwór. Blame Shifting jest niczym innym, jak parafrazą Farewell to Cheyenne z Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Silvestri nie kopiuje melodii, lecz koncept. Frywolny gwizd i banjo dają tutaj dokładnie ten sam luzacki i komiczny efekt, co dobrze ilustruje nieco pechowego protagonistę. Zbieżność tych dwóch utworów nie jest być może przypadkowa. Jerry, podobnie jak Cheyenne z filmu Leone, jest rzezimieszkiem bez problemu wzbudzającym u widza sympatię.

Nieco miejsca należy poświęcić zaledwie minutowemu 10% Clint (kolejne nawiązanie do spaghetti westernów – Jerry ma mniej więcej tyle wspólnego z twardym jak skała Bezimiennym z filmów Sergio Leone). Pierwsza część utworu przyjmuje formę żartobliwego odpowiednika muzyki plemiennej Indian – zastosowanie znalazły tutaj ciężki riff gitar elektrycznych, harmonijka, folkowe okrzyki oraz perkusjonalia. Co prawda, mając na uwadze komediowy charakter filmu, może nie powinienem się tego czepiać, niemniej trochę mnie drażnią imitacje indiańskiej muzyki plemiennej w filmie, który nie ma nic wspólnego z rdzennymi mieszkańcami Ameryki Północnej. Druga część utworu prezentuje nam z kolei temat akcji, częściowo wzorowany na morriconowskich ilustracjach konnych pościgów i innych tego typu scen. I tym razem mamy nieodzowny chór o subtelnie etnicznym zabarwieniu, lecz zamiast galopujących smyczków w warstwie rytmicznej słyszymy metaliczne ostinato. Końcówka utworu, co ciekawe, zapowiada późniejszą ścieżkę dźwiękową z Van Helsinga. A skoro już jesteśmy przy partiach chóralnych, to należy wspomnieć o temacie Mexicana, filmowego artefaktu, najlepiej słyszanego w kompozycji Miracle. Dostojna melodia najczęściej prowadzona, jak to u Morricone, przez obój lub gitarę w wolnym tempie, podejmowana jest również przez chór z sopranem w stylu Eddy Dell’Orso na czele. Partia solowa kojarzyć może się nieco z tematem miłosnym ze Strzelb dla San Sebastian. Oczywiście nie na każdym kroku potykamy się o cytaty z Morricone. Temat Samanthy na fagot ma co prawda odrobinę morriconowskie zabarwienie, ale podejmowany przez pełną orkiestrę cechuje się już rozmachem typowym dla Silvestriego. Do tego niektóre fragmenty chóru mogą się kojarzyć z Głębią. Partie wiolonczeli również nie są typowe dla włoskiego Maestro.

Oficjalny soundtrack uzupełnia muzyka źródłowa rozmieszczona pomiędzy kawałkami ilustracyjnymi. Nie zabraknie tutaj utworów o stricte meksykańskim kolorycie, za które odpowiadał między innymi sam Silvestri do spółki z gitarzystą Abrahamem Labolierem. Pokuszono się także o kilka utworów muzyki popularnej. Najlepsze wrażenie robi These Boots Are Made For Walkin’ duetu Hazlewood-Sinatra, znanego również z nieśmiertelnego hitu Summer Wine. Nie jestem zwolennikiem zamieszczania eklektycznych kompozycji źródłowych, ale tym razem nieźle wpisują się w generalnie rubaszny charakter soundtracku.

The Mexican wzbudza odczucia typowe dla innych ścieżek dźwiękowych utrzymanych w formie pastiszu. Z jednej strony może się podobać nieskrępowaną zabawą konwencją i traktowaniem filmowej ilustracji z przymrużeniem oka. Z drugiej strony może razić brakiem oryginalności i odkurzaniem pomysłów sprawdzonych przed laty w wielu innych projektach. O ile jednak inspiracje twórczością Ennio Morricone w Szybkich i martwych wydawały się aż nazbyt oczywiste, o tyle w komediowym filmie Verbinskiego wypadają znacznie bardziej ekstrawagancko. Właśnie za ten luz i nutkę nonszalancji, a może także ze względu na moją słabość do muzyki włoskiego mistrza, naciągam ocenę o dodatkowe pół gwiazdki.

Najnowsze recenzje

Komentarze