Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ryuichi Sakamoto

Love Is The Devil (Love Is The Devil. Szkic do portretu Francisa Bacona)

(1998)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 11-03-2020 r.

Chodź do łóżka, a będziesz miał wszystko, czego zapragniesz – w tych słowach wg miejskiej legendy miał się zwrócić brytyjski malarz Francis Bacon do włamywacza George’a Dryera, gdy ten próbował okraść jego pracownię. I choć w rzeczywistości panowie poznali się przypadkiem w pubie, pierwsze spotkanie na zawsze odmieniło ich losy. W życiu artystycznym niedoszły rzezimieszek stał się dla artysty modelem, w życiu prywatnym – kochankiem. Opowieść o tym nietypowym romansie snuje John Maybury w filmie Love Is the Devil. Szkic do portretu Francisa Bacona. Mimo że obraz powstał na potrzeby telewizji, a od strony realizacyjnej bliski jest artystycznemu kinu festiwalowemu, do jego realizacji zatrudniono kilka znanych nazwisk. W rolę Bacona i Dryera wcielili się odpowiednio Derek Jacobi i Daniel Craig, natomiast muzykę napisał Ryuichi Sakamoto.

Nietypowa postać Francisa Bacona, jak i forma filmu Maybury’ego, przełożyła się na nowoczesną i eksperymentalną ścieżkę dźwiękową zbudowaną głównie na brzmieniu instrumentów elektronicznych. Punkty wyjścia dla Sakamoto są dwa – twórczości artystyczna i życie prywatne urodzonego w Dublinie artysty. Reżyser koncentruje się na przedstawieniu trudnej miłości pomiędzy Baconem a Dryerem. Pokazuje ich hermetyczny, osamotniony świat, skupiając się na powolnym rozpadzie relacji pomiędzy tymi postaciami. Chłodne i ponure tekstury Sakamoto stają się wyobrażeniem klaustrofobicznego niemalże świata filmowych bohaterów. Drugi punkt wyjścia dotyczy samej twórczości Bacona. Jego obrazy cechują się zniekształceniami, przygnębiającą atmosferą, niejednokrotnie zimną i złowieszczą kolorystyką. Dokładnie taka jest przygotowana przez Sakamoto muzyka – surowa, oschła, mroczna, jakby zdeformowana. Takowy koncept dobrze koreluje także z wizją reżysera, który nie waha się stosować charakterystycznych filtrów oraz nietypowych defiguracji kadrów, mających na celu nawiązywać do twórczości Bacona.

Z wyżej wymienionych względów od razu muszę ostrzec tych, którzy widząc album sygnowany nazwiskiem Sakamoto będą oczekiwali jakiegoś wpadającego w ucho tematu głównego lub chociażby garstki wysublimowanej muzyki lirycznej. Japończyk tworzy tutaj muzykę maksymalnie szorstką, surową, snującą się w trudnym do określenia kierunku i wyczyszczoną z jakichkolwiek znamion klasycznej ilustracji filmowej. Słychać tu inspiracje twórczością Briana Eno (zwłaszcza w pierwszy utworze), ale zdarzają się też ukłony w stronę muzyki dronowej i industrialnej. Organiczne brzmienie do ścieżki dźwiękowej wprowadza jedynie fortepian (był to jedyny instrument zarekomendowany przez Maybury’ego – poza tą sugestią Sakamoto otrzymał całkowicie wolną rękę podczas tworzenia oprawy muzycznej). Jednak nawet partie fortepianu, formujące niekiedy swoisty temat przewodni złożony z kilku nut, brzmią niepokojąco, przepełnione są fałszem. Z tego powodu świetnie uzupełniają się z chłodnym i zahaczającym o abstrakcjonizm wydźwiękiem pozostałego materiału.

To co działa na polu muzyczno-filmowego konceptu nie zawsze jednak zdaje egzamin poza kontekstem. Nie mam nic do szeroko rozumianej muzyki ambientowej, ale w domowym zaciszu ma ona sens głównie wtedy, gdy poszczególne utwory są dostatecznie długie. Odbiorca musi mieć możliwość odpowiednio wczuć się w proponowany przez twórcę nastrój. Tego omawiany soundtrack niestety nie zagwarantuje. Poza ruchomymi kadrami najlepiej działa fragmentarycznie wykorzystane w filmie Bathroom. Oniryczną atmosferę kreują tutaj minimalistyczne smugi syntezatorów z enigmatycznymi partiami fortepianu. Warto jeszcze napisać o utworze tytułowym z końca oficjalnego soundtracku, z pulsami czteronutowego motywu syntezatorów zbudowanego na motorycznym, samplowanym rytmie.

Love Is the Devil to soundtrack, który znajdzie swoich odbiorców tylko wśród fanów współczesnej, eksperymentalnej muzyki elektronicznej. Nie da się ukryć, że ilustracja Japończyka wymaga sporo samozaparcia, choć po poświęceniu jest odpowiednio dużo czasu, a zwłaszcza po zrozumieniu kontekstu filmowego, może stworzyć intrygujące i niebanalne słuchowisko. Warto także popatrzeć na nią pod kątem kariery Sakamoto. To pierwsza jego praca tak ascetyczna w wykorzystywaniu elektronicznych środków wyrazu i zarazem oszczędna pod kątem melodycznym. Można ją nawet uznać za zapowiedź wielu kolejnych dzieł Japończyka.

Najnowsze recenzje

Komentarze