Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Lorne Balfe

6 Underground

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 14-12-2019 r.

Jeżeli mieliście nadzieję, że po blamażu piątej odsłony Transformerów ktoś przykręci Mchaelowi Bayowi kurek z pieniędzmi, to muszę Was rozczarować. Co prawda reżyser stracił zaufanie dawnych finansistów, ale tam, gdzie jedne drzwi się zamknęły, drugie otwarto na oścież. Sytuację wykorzystali bowiem włodarze jednej z największych platform streamingowych, Netflixa, dając zielone światło do realizacji kolejnego wysokobudżetowego widowiska Michaela Baya. Z jakim skutkiem?



W tym miejscu powinienem wykazać się pewną dyplomacją pisząc o artystycznej porażce, itp. Cóż, zwiastuny wyraźnie sugerowały że otrzymamy popcornową rozrywkę z potężną ilością wybuchów, efektownych pościgów, strzelanin i wyraźnie wyeksponowanych, kobiecych kształtów. I nic innego nie powinniśmy właściwie oczekiwać od 6 Underground. Historia jest tutaj tylko pretekstem do podkręcania dynamiki, a teledyskowy montaż oparty na szybkich cięciach i kręconych z ręki ujęciach, to istny horror dla epileptyków. Jak już wspomniałem wcześniej, fabuła praktycznie nie funkcjonuje w tym filmie. Pierwsze kilkadziesiąt minut to jedna wielka masakra urządzana na ulicach Florencji. Dopiero później zaczynamy dowiadywać się o co tak naprawdę chodzi. A chodzi o pewnego miliardera, który pozorując własną śmierć, chce dotrzeć do najgroźniejszego dyktatora współczesnego świata. Gromadząc wokół siebie szóstkę ludzi o wyjątkowych zdolnościach, powoli wciela w życie swój plan. Swój plan eksperymentowania z kolejnymi ujęciami wybuchów i efektownych walk realizuje również reżyser. Można odnieść wrażenie, że to w głównej mierze skupiało uwagę Michaela Baya. Także nieskończona ilość różnorodnych ujęć usprawniających montaż.



Tworząc dwugodzinny teledysk (czym niewątpliwie jest 6 Underground), Michael Bay potrzebował potężnej ilości łatwo wpadających w ucho piosenek. I faktycznie w sekwencjach akcji wybrzmiewa ich multum. Ale nie da się przecież w ten sposób posklejać całego obrazu! Siłą rzeczy trzeba było posiłkować się przynajmniej symbolicznie dawkowaną ilustracją. Muzyką ukierunkowaną na dwie sfery działania: dynamizowania kluczowych momentów akcji i serwowania czegoś ckliwego w bardziej dramatycznych scenach. Niejeden miłośnik muzyki filmowej oczekiwał, że Michael Bay po raz kolejny zaprosi do współpracy Steve’a Jablonsky’ego – autora ścieżek dźwiękowych między innymi do wszystkich odsłon Trnasformerów. Wybór padł jednak na innego twórcę. Na kompozytora również skojarzonego ze środowiskiem Hansa Zimmera, Lorne Balfe. Szkot zilustrował kilka lat temu jeden z lepszych obrazów Baya – 13 godzin: Tajna misja w Benghazi. Ascetyczna muzyka, która nie grzeszyła wylewną melodyką i składną treścią, całkiem nieźle sprawdziła się w tym obrazie. Czy Lorne Balfe powtórzył ten umiarkowany sukces w 6 Underground? Absolutnie nie.



Gdyby nawet chciał wspiąć się tutaj na wyżyny swoich kompozytorskich umiejętności, to nie miał ku temu okazji. Tak skonstruowane widowisko w ogóle nie wymagało od kompozytora jakiegokolwiek intelektualnego wysiłku. Wszak mówimy o muzyce, która docelowo miała tylko łatać pewne audytywne dziury i ostatecznie wylądować na szarym końcu dźwiękowego miksu. Bez narzucania i sprzeciwiania się odgórnie przyjętej stylistyce dobranych piosenek… Ale nawet i w tak niesprzyjających warunkach można było pokusić się o stworzenie czegoś nośnego. Czegoś, co systematycznie dostarczał nam Steve Jablonsky w produkcjach Baya. Balfe nie miał takich ambicji. Także i czasu, bo gdy spojrzymy na ilość podejmowanych projektów, nie powinno dziwić, że większość jego kompozycji brzmi jak randomowy półprodukt wyciągnięty z szuflady w ostatniej chwili. I choć w roku 2019 Lorne Balfe dostarczył nam już wiele kiepskich jakościowo produktów (i dla równowagi kilka całkiem niezłych), muzyką do 6 Underground zdaje się odkrywać nowe przestrzenie w muzyce filmowej. Nowe horyzonty ilustracyjnego, melodycznego i wykonawczego dna.


Nie da się praktycznie żadnego dobrego słowa powiedzieć o tej muzyce. Jedynym komplementem byłoby to, że w finalnym rozrachunku nie przeszkadza w odbiorze filmu. Marne to pocieszenie, jeżeli weźmiemy pod uwagę jakość tego widowiska. Nie ma też sensu rozwodzić się nad funkcjonalnością ścieżki dźwiękowej do 6 Underground. Zaczyna się ona i kończy tam, gdzie wymaga tego teledyskowy montaż. Odmierzające rytm perkusjonalia zaklęte w demonicznym tańcu z wszelkiej maści oscylatorami i generatorami basu nawet nie starają się serwować odbiorcy jakąkolwiek melodyczną treść. Trudno jednak muzyczną akcję nazwać produktem mainstreamowym. To przedziwne eksperymentatorstwo próbujące godzić metodologię tworzenia muzyki klubowej z bardzo agresywnymi wstawkami i cięciami. Tworzony w ten sposób, chaotyczny miszmasz, doskonale wtapia się w epileptyczne doświadczenie audiowizualne 6 Underground. I nie jest to żaden komplement. Ciekawym jest fakt, że obok tak ohydnych tworów próbuje się odnaleźć (jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi) ujmująca liryka. Tworzona w elegijnym, 100%-zimmerowskim stylu, w gruncie rzeczy jest kolejną próba sprzedania ckliwych laurek do jakich przyzwyczajał nas niegdyś Steve Jablonsky, a teraz Balfe. Krąg ustawicznego zjadania własnego ogona się tu zamyka. Zamyka się również odbiorca – na jakąkolwiek chęć sięgnięcia po album soundtrackowy.



Jeżeli nawet pojawi się pokusa spróbowania swoich sił z muzyką zasłyszaną w 6 Underground, to będzie ona ukierunkowana na piosenki. Takowe byłyby wdzięcznym towarzyszem wszelkiego rodzaju aktywności sportowych i motoryzacyjnych. Na rynek trafił jednak album z oryginalną ilustracją Lorne Balfe i tutaj zaczynają się prawdziwe schody. Wydawać by się mogło, że 50-minutowe, wydane w formie cyfrowej, słuchowisko, nie nadwyręży cierpliwości odbiorcy. Ale pech chciał, że tę przygodę musimy rozpocząć od najbardziej paskudnego i zniechęcającego kawałka. Jeżeli przetrwacie to traumatyczne doświadczenie, to przetrwacie już wszystko. Tylko jakim kosztem?



Kosztem wyrwanych brutalnie kilkudziesięciu minut Waszego życia, które można było zagospodarować w bardziej produktywny sposób. Naprawdę nie widzę żadnego powodu dla którego komukolwiek miałbym polecić sięgnięcie po tak fatalnie prezentujący się album. Nawet odwoływanie się do kwestii związanych z rozrywką na nic się zda, bo o żadnej rozrywce nie ma tu mowy. Sytuacji nie ratuje również zaskakująco sielankowa piosenka Beautiful Sunday, czy też gęsto dawkowane w środkowej części soundtracku, liryczne kawałki. Wszystko to (w zdecydowanie lepszej formie) mogliśmy już bowiem usłyszeć od Terminatora Genisys począwszy, a na Ad Astrze skończywszy. Ale czego spodziewać się po człowieku, który co kilka tygodni wyskakuje z kolejnymi albumami? Tego, że w tworzonych naprędce słuchowiskach znajdziemy coś wartego uwagi? Fakt, czasami się uda, ale 6 Underground nie będzie jedną z tych prac. Co więcej, plasuje się w czołówce największych bubli, pod jakimi podpisał się ten kompozytor.

Omijać szerokim łukiem.

Najnowsze recenzje

Komentarze