Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Chijou no Rakuen (Earhtly Paradise)

(1994)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 06-12-2019 r.

W 1994 roku Joe Hisaishi wydał ważny z punktu widzenia swojej kariery album – Earthly Paradise. Był to ostatni jego krążek studyjny ukierunkowany w stronę szeroko rozumianej muzyki rozrywkowej, eksplorowanej przez niego praktycznie od samego początku kariery. W kolejnych latach ukazywały się jeszcze co prawda osadzone w tym gatunku płyty Melody Blvd i Private, ale na żadnej z nich nie znajdziemy oryginalnych kompozycji, w przeciwieństwie właśnie do Earthly Paradise.

Zawartość albumu można podzielić z grubsza na dwie płaszczyzny – utwory wokalne (głównie anglojęzyczne) i instrumentalne. Podobnie jak poprzednie dwa krążki studyjne Hisaishiego, także i ten został zarejestrowany w Londynie (w Abbey Road Studios) oraz Tokio. W związku z możliwością pracy w stolicy Wielkiej Brytanii, Japończyk zaangażował do nagrania kilka znamienitych osobowości, m.in. gitarzystę Williama Nelsona oraz Billa Budforda, wieloletniego perkusistę kultowego King Crimson.

Album otwiera Dawn, zaśpiewany m.in. przez samego Hisaishiego. Introdukcja i zwrotka są bardzo klimatyczne i tajemnicze, w zastosowanych środkach wyrazu mogące się kojarzyć z wydaną rok wcześniej ścieżką dźwiękową z dokumentu Universe Within II. Refren to już natomiast chwytliwy i energetyczny pop-rock. Japończyk nie byłby sobą, gdyby nie dorzucił zawrotnych partii fortepianowych. W ten sposób powstała kompozycja silnie zakorzeniona w muzyce rozrywkowej, a przy tym całkiem bliska stylowi urodzonego w Nagano artysty. Hisaishiego usłyszymy jeszcze w utrzymanym w dość podobnym stylu Lost Paradise, które zwraca dodatkowo uwagę obecnością smyczków. Warto nadmienić, że Earthly Paradise było ostatnim projektem, w którym Hisaishi postanowił sam zaśpiewać.

Od strony koncepcyjnej z całej płyty najciekawiej prezentuje się z pewnością She’s Dead, energetyczny, prawie 7-minutowy utwór, w którym Hisaishi jedyny raz w swojej karierze wprowadza elementy rodem z twórczości Michaela Jacksona oraz… hip-hopu. Tym samym She’s Dead jawi się jako jedna z najbardziej zaskakujących kompozycji Japończyka. Wprost nie do pomyślenia, że jej autorem jest osoba odpowiedzialna za walc z Ruchomego zamku Hauru czy słynne Summer z Kikujiro. Kolejne wpadające w ucho melodie znajdziemy w rockowym Hope, inspirowanym obrazem George’a Fredericka Wattsa, oraz w utrzymanym w typie orientalnego new age’u Sakura Ga Saita Yo. Mógłbym mieć jedynie zastrzeżenie do Mistral, chyba najmniej atrakcyjnej pod kątem melodycznym i aranżacyjnym pozycji z recenzowanego krążka. Album wieńczy utrzymana w formie hitowego popu piosenka Piano, pochodząca z tak samo zatytułowanego serialu z 1994 roku. To jedyny utwór, który nie został napisany specjalnie na potrzeby Earthly Paradise. Partie sekcji smyczkowej zostały tutaj zaaranżowane przez Nicka Ingmana, z którym Japończyk pracował przy kilku innych projektach.

Czas napisać jeszcze parę słów o czterech utworach instrumentalnych, stanowiących dodatek do materiału wokalnego. Pierwszym z nich jest Mirage, będący świetną wariacją na pomysły (elektronika, perkusjonalia) zaczerpnięte ze ścieżki dźwiękowej z Sonatine. Granada jest natomiast pokłosiem dwóch innych utworów Hisaishiego – Age of Ilussions oraz Madness (wykorzystanego w Porco Rosso) z płyty My Lost City. Kawałek bazuje bowiem na podobnym schemacie: fikuśnej melodii fortepianu, drapieżnych smyczkach oraz charakterystycznej rytmice. Waltz to z kolei klasyczny od strony melodycznej walczyk Hisaishiego. Zinstrumentalizowany zostaje na akordeon, fortepian i smyczki, a od strony rytmicznej zahacza czasem o stylizacje rodem z tanga. Początek melodii przypomina jeden z tematów z filmu Early Spring Story. Listę kompozycji instrumentalnych wieńczy Labirynth of Eden, czarująca i melancholijna perełka na fortepian i subtelną asystę smyczków. Co ciekawe, jedynym utworem, do którego Hisaishi w kolejnych latach wróci, jest właśnie Labirynth of Eden. Znajdziemy go na Encore z 2002 roku i w zbiorku fortepianowych partytur z tego wydawnictwa.

Można powiedzieć, że album ten zamyka pewien rozdział w bogatej karierze Joe Hisaishiego. To łabędzi śpiew Japończyka w muzyce popularnej, ale też najprzystępniejszy jego album ze wszystkich utrzymanych w tym gatunku. To muzyka napisana z pomysłem, różnorodna, a miejscami naprawdę przebojowa. Gwarant świetnej rozrywki.

Najnowsze recenzje

Komentarze