Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Shiro Sagisu

Musa (Wojownik Musa)

(2001)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 02-10-2019 r.

1375 rok. Cesarstwo Chińskie targane jest wojną domową pomiędzy dynastią Ming i Yuang. Pewnego dnia przybywa delegacja z państwa Coryo, przyszłej Korei, z zamiarem nawiązania stosunków dyplomatycznych. Posłowie zostają jednak uwikłani w konflikt pomiędzy rodami. W końcu dobijają targu z porwaną przez Ming księżniczką Puyong z dynastii Yuang. Odtransportują ją bezpiecznie do domu, jeśli ta zapewni im statek, dzięki któremu wrócą do domu. Tak przedstawia się fabuła filmu Wojownik Musa Sung-su Kima z 2001 roku, najdroższego ówcześnie obrazu w historii południowokoreańskiej kinematografii. Nie powstał on jednak zupełnie bez udziału innych państw. Swoje trzy grosze, a właściwie feny, dołożyli także Chińczycy. Ponadto swój wkład w realizację produkcji miał także Kraj Kwitnącej Wiśni. Decydenci o napisanie ścieżki dźwiękowej zwrócili się do japońskiego artysty Shiro Sagisu. Urodzony w Tokio kompozytor był wtedy na fali wznoszącej po sukcesie kultowego anime Neon Genesis Evangelion. Soundtrack z Wojownika Musy łączy zresztą z tą pracą kilka wspólnych elementów.

Podczas omawiania oficjalnego soundtracku trudno będzie nam zarówno skupić się na pojedynczych utworach, jak i spojrzeć na niego w ujęciu całościowym, Wynika to z tego, że zdecydowana większość kompozycji prezentuje inne pomysły muzyczne. Sagisu generalnie pracuje na trzech płaszczyznach: muzyki orkiestrowej (warszawskich filharmoników poprowadził Masamichi Amano), elektronicznej oraz etnicznej. Ta ostatnia jest najważniejszym elementem różnicującym ją z soundtrackiem z serialu Hideakiego Anno. Pojawiają się partie shakuhachi, erhu oraz najczęściej dalekowschodnie perkusjonalia, w tym bębny i gongi, stanowiące często rytmiczny fundament muzyki akcji. Takowe naleciałości sprawnie korelują z wizją czternastowiecznych Chin.

Choć ze względu na brak repetycji nie sugeruje nam tego wydanie soundtrackowe, to głównym tematem, a konkretnie tematem koreańskich wojowników, jest bardzo charakterystyczne A Fight For Our Motherland. Zastosowanie znalazła tu chwytliwa melodia na smyczki oraz dodający nostalgicznego tonu, jakby europejski w brzmieniu, męski chórek. Nieźle prezentuje się również efektowne i pompatyczne A Prayer for Victory, konfrontujące ze sobą tradycyjną, pompatyczną symfonikę z etnicznymi instrumentami dętymi oraz perkusyjnymi. Do innych wartych uwagi fragmentów należą również The Miserable Battle i Enemys Dance, gdzie wyraźnie słyszymy echa Evangelionów, zarówno w pracy drapieżnych smyczków, jak i w zjeżdżających dęciakach, ostinatach na fortepian i rytmizacjach. Rozczarowuje za to temat miłosny, choć końcowy motyw liryczny, mający w sobie coś z Wind Forest Joe Hisaishiego, prezentuje się dużo bardziej interesująco. Sagisu aranżuje go także na typową dla wschodnioazjatyckich produkcji popową piosenkę. Do tego mamy kilka innych mniej lub bardziej udanych motywów, których opisywanie z osobna nazbyt rozwlekłoby niniejszy tekst.

Na omawianej ścieżce dźwiękowej zwracają uwagę elementy elektroniczne, nieraz nawiązujące do ambientu, zwłaszcza jego etnicznej odmiany, często eksplorowanej przez rodaków Sagisu – Hiroshiego Yoshimurę i Takashiego Kokobu. Mam jednak co do nich ambiwalentne odczucia. Wprowadzają bowiem zbyt dużo eklektyzmu do tej i tak zróżnicowanej partytury. Ponadto syntezatorowe brzmienie zwyczajnie gryzie się filmem, którego akcja toczy się wieki temu.

Pewne zbieżności z Neon Genesis Evangelion widoczne są także w samym mechanizmie filmowego oddziaływania. W serialu Anno utwory Sagisu, jak zresztą w wielu innych serialach, często powracają w tych samych aranżacjach. Podobną praktykę obserwujemy w filmie Sung-Su Kima. Kompozycje Japończyka słyszymy podczas seansu kilkukrotnie w niezmienionej postaci. Wygląda to trochę tak, jakby Sagisu nagrał score w oparciu o scenariusz lub fragmenty filmu, a podłożeniem muzyki pod konkretne sceny zajął się już ktoś inny. Efekt tego jest taki, że choć ilustracja niejednokrotnie się wyróżnia podczas seansu, to jednocześnie odnosi się wrażenie pewnej schematyczności i mechaniczności. Przez to nie prowadzi ona filmowej historii, nie wpływa na postrzeganie filmu przez widza.

Czy soundtrack ten możemy zaliczyć do udanych? Myślę, że tak. Zbudowanie partytury na rozmaitych pomysłach motywicznych i brzmieniowych z jednej strony daje wrażenie nadmiernego eklektyzmu i braku spójności. Z drugiej strony czyni słuchowisko względnie atrakcyjnym i nienużącym, zwłaszcza patrząc pod kątem wcale niekrótkiego czasu trwania płyty. Jest tu poza tym parę naprawdę dobrych tematów, w których konfrontacja elementów orkiestrowych i etnicznych wypada całkiem przekonująco. Niech będą zatem trzy gwiazdki za film i punkt więcej za soundtrack.

Najnowsze recenzje

Komentarze