Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joseph Bishara

Annabelle Comes Home (Annabelle wraca do domu)

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 18-09-2019 r.

Z budowaniem uniwersów filmowych zazwyczaj jest jak z klasycznym horrorem. Najpierw dobre budowanie napięcia, a później krwawa łaźnia, w której swojego żywota dokonują kolejni bohaterowie. Choć na historie kreowane wokół opętanej laleczki Annabelle oraz małżeństwa Wattenów zawsze spoglądałem łaskawym okiem, to jednak ostatnimi czasy odnoszę wrażenie, że producenci starają się z tej serii wycisnąć ostatnie soki. Bo jak inaczej można się wypowiadać o wymęczonej, totalnie niepotrzebnej, Annabelle wraca do domu (Annabelle Comes Home). Ano wróciła, i co z tego? Nie straszy, nie ekscytuje, a wręcz nudzi. Tym razem jej „łupem” pada córka Warrenów oraz jej koleżanki, których logika postępowania to żywy dowód na niemoc twórczą autorów scenariusza. Realizowane za grosze, wątpliwej jakości kino, jeszcze przykuwa uwagę niektórych odbiorców, ale obserwując wyraźny spadek frekwencji, raczej trudno będzie studiu Warnera utrzymać przy życiu to uniwersum.



Poprawie odbioru obrazu na pewno nie przysłużyła się ścieżka dźwiękowa do skomponowania której zatrudniono stałego współpracownika Jamesa Wana (producenta wykonawczego serii oraz autora historii), Josepha Bisharę. Jeżeli miałbym posłużyć się jakimkolwiek branżowym przykładem szufladkowania konkretnych twórców w danym gatunku, to Bishara byłby idealnym wręcz przykładem. Kompozytor, który nie zaznał w przemyśle filmowym niczego poza thrillerami oraz kinem grozy, to z jednej strony obietnica. Promesa szybkiego i skutecznego drenażu filmowej treści i analogiczne przekuwanie tego na klimatyczne, efektywne ilustracje. Z drugiej strony jest to również ostrzeżenie przed zmanieryzowanym podejściem do wykonywanego zawodu. Przeświadczeniem, że stworzyło się uniwersalny język za pomocą którego jest się w stanie uporać z każdym zadaniem. Cóż, jak pokazuje najnowszy projekt Amerykanina, siła rażenia jego muzyki przez te minione lata zdecydowanie osłabła.



Przez tych kilka lat Bishara przyzwyczaił miłośników muzyki filmowej do dwóch rzeczy. Po pierwsze jego ścieżki dźwiękowej zawsze jakoś bronią się w obrazie. Skoro oscylują głównie wokół wątków grozy i objawiają się sporą porcją dysonansów smyczkowych i eksperymentów z elektroniką oraz akustyką, to raczej nie ma mowy o przebarwianiu filmowej rzeczywistości. A szkoda, bo czasami przydałoby się uśpić czujność odbiorcy jakąś sympatyczną melodią, która działałaby również jako spoiwo łączące bohaterów z miejscem toczącej się akcji. I choć Bishara takowe próby podejmuje w najnowszej odsłonie Annabelle, to jednak nic konkretnego z nich nie wynika. Melodia rozmywa się w tle serwowanych nam przez filmowców, ckliwych obrazów, a kiedy już zawiązany zostaje główny wątek akcji, melodyka znika jakby nigdy jej nie było. Co więc pozostaje?

Ten sam, lansowany od wielu lat i ustawicznie repetowany zestaw dysonansów, utworów usłanych atonalnością, licznymi zabiegami „jump scare” i potęgującą poczucie chaosu, elektroniką. Wszystko to, jeżeli weźmiemy pod uwagę tylko i wyłącznie kwestię funkcjonalną, sprawdza się do pewnego momentu. Dokładnie do chwili, kiedy uświadomimy sobie, że tak na dobrą sprawę ten film nie potrzebuje żadnego argumentu muzycznego. Sam w sobie jest bowiem tak nużący i przewidywalny, że opatrywanie tego wszystkiego dodatkowymi bodźcami wywołuje tylko lekki grymas uśmiechu na twarzy odbiorcy.



Do śmiechu na pewno nie będzie temu, kto zwiedziony poprawną działalnością ścieżki dźwiękowej od Bishary, zdecyduje się sięgnąć po album soundtrackowy. Wydany nakładem WaterTower Music, 52-minutowy soundtrack, to istne studium cierpliwości słuchacza. Choć pierwsze kawałki nie dają powodu do większego niepokoju, dosyć sprawnie brylując miedzy ponurą wymową, smutną liryką, a subtelną grozą, to uderzenie następuje w dalszej części słuchowiska. Kompozytor „rozkręca się” bowiem wraz z rozwojem filmowych wydarzeń. Mniejsza z tym, że część utworów przypomina strojącą się przed koncertem orkiestrę. Poraża brak jakiekolwiek myśli przewodniej przyświecającej tej oprawie muzycznej. Zresztą nie tylko tej. Jak okiem i uchem sięgnąć, trudno znaleźć w filmografii Bishary coś, co opowiadałoby jakąś muzyczną historię. Bo i owszem, nawet w gatunkowej grozie można snuć pewne muzyczne powieści, czego przykładem jest chociażby twórczość Christophera Younga czy niegdysiejszego mistrza grozy, Jerry’ego Goldsmitha. Bishara jest prawdopodobnie jedynym kompozytorem w swojej profesji, który mimo wieloletniej działalności w branży nie popisał się niczym, co byłoby warte uwagi statystycznego miłośnika soundtracków.



Nie widzę zatem żadnego powodu, aby sięgać i polecać sięgnięcie po ten wymęczony, zupełnie nieprzyjazny melomanom, album soundtrackowy. Osobistą porażką tego kompozytora jest to, że powrót Annabelle do domu wypada blado nawet w zestawieniu z byle jaką i tendencyjną oprawą Benjamina Wallfischa do poprzedniej odsłony „przygód” nawiedzonej laleczki. Omijać szerokim łukiem.

Inne recenzje z serii:

  • Annabelle
  • Annabelle Creation
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze