Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Navajo Joe

(1966/2007)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 10-09-2019 r.

Młody Burt Reynolds ucharakteryzowany na Indianina w spaghetti westernie? Takie rzeczy tylko w Navajo Joe Sergio Corbucciego. Dość powiedzieć, że słynny amerykański aktor wielokrotnie drwił z włoskiego filmu, a pracę na planie wspominał jako jedno z najgorszych doświadczeń w życiu. Prawdą jest, że Navajo Joe, opowiadający o Indianinie z plemienia Navajo, który planuje dokonać zemsty na bandzie Duncana za wymordowanie jego plemienia, z pewnością do najlepszych filmów nie należy. Warto jednak się przy nim zatrzymać choćby ze względu na tytułową rolę Reynoldsa i ścieżkę dźwiękową Leo Nicholsa. Zaraz, kogo? Otóż pod tym nazwiskiem kryje się nikt inny, jak sam Ennio Morricone. Navajo Joe to jedno z tych dzieł, w przypadku których legendarny kompozytor ukrył się pod pseudonimem artystycznym.

Zacznijmy od tego, że Navajo Joe to jeden z niewielu spaghetti westernów z indiańskim bohaterem w roli głównej. O ile Morricone miał okazję nawiązywać do folkloru w tego typu kinie, konkretnie do meksykańskiego folkloru w tzw. zapata westernach, o tyle czerpanie inspiracji z rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej zdarzało mu się niezmiernie rzadko. Imponujący temat główny już od pierwszych nut daje nam jasno do zrozumienia, kim z pochodzenia jest główny bohater filmu. Rozpoczynają go szalone okrzyki indiańskie. Z jednej strony można powiedzieć, że brzmią aż groteskowo i stereotypowo. Niemniej jednak ekspresja i bezkompromisowość tej introdukcji jest doprawdy bezprecedensowa – chciałbym zobaczyć, jak wyglądała sesja nagraniowa. Następnie Włoch dorzuca prosty rytm (analogiczny został zastosowany w Dobrym, złym i brzydkim) na trybalistyczne perkusjonalia, dający folkowo-militarny posmak. W końcu dołącza chór wyśpiewujący imię głównego bohatera. Rozdział chóru na partie męskie i żeńskie oraz etniczny wydźwięk zapowiadają późniejsze dzieła Maestro – chociażby Queimadę i Mojżesza Prawodawcę. Kolejnym wspólnym elementem tych prac jest wokalistka.

W Navajo Joe najważniejsze partie wokalne wykonuje Gianna Spagnulo, a nie jak zazwyczaj Edda Dell’Orso. To nie było jednak tak, że pomiędzy tymi dwoma artystkami istniała jakaś rywalizacja. Po usługi Spagnulo Morricone sięgał wtedy, gdy potrzebował nadać swojej muzyce etnicznej barwy, czyli tego, czego nie mogła mu zagwarantować Dell’Orso (choć mam dziwne wrażenie, że sopran unoszący się nad chórkiem I Cantoni Morderni na początku From Esperanza może należeć do włoskiej divy). Jej świetne improwizacje stają się fundamentem dla chociażby tematu głównego. Muszę jednak przyznać, że w tym przypadku doskwierają pewne problemy natury akustycznej. Głos Włoszki brzmi odrobinę nieczysto i brzęcząco – być może to kwestia ustawienia mikrofonów lub jakości taśm-matek. Niemniej Spagnulo buduje sporą część kolorytu recenzowanej pracy – na przykład jej piękne mormorando zdobi enigmatyczne i wyciszające An Indian Story (Healing The Wound), zbudowane również na partiach etnicznego instrumentu dętego (być może okaryny) oraz bębnów.

Morricone przygotował także szereg innych motywów. Karierę zrobiło zwłaszcza The Demise Of Father Rattigan, które zostało wykorzystane w kulminacji drugiego Kill Billa Quentina Tarantino. Utwór skonstruowany jest na modłę ilustracji dla spaghetti westernowych pojedynków, choć wcale takowej sceny nie zdobi. Stopniowo budujące napięcie, przerywane ostinato gitary przypomina trochę powstałe w mniej więcej tym samym czasie Il Triello z ostatniej części „dolarowej trylogii”. Po wprowadzeniu subtelnie nakreślonego chórku, Morricone intonuje główną melodię. Tym razem jednak nie gra trąbka, jak w innych tego rodzaju kompozycjach Włocha, lecz bardziej rzewny w brzmieniu rożek angielski. Całość brzmi urzekająco, ale dzięki stosownym zabiegom, w tym delikatnie nakreślonemu rytmowi werbli, również dostojnie.

Kolejnymi ideami muzycznymi są dwie krótkie introdukcje dla tematu głównego. Pierwsza (między innymi początek From Esperanza) cechuje się heroicznymi partiami smyczków i chóru. Druga, z napisów początkowych, ma charakter etniczny, choć partie gitary elektrycznej brzmią bardzo w stylu spaghetti westernów. Z niej wywodzi się również charakterystyczny motyw napięcia złożony z pięciu nut rozpisanych na niskie partie fortepianu. A skoro mówimy już o suspensie, to często bazuje on na drapieżnych pociągnięciach smyczków, którym asystuje piszczące drewno i trybalistyczne bębny oraz okrzyki.

Jeśli spojrzymy na tę ścieżkę dźwiękową pod kątem filmowym, to nie da się ukryć, że Morricone po raz kolejny nadał okraszanemu obrazowi sporo kolorytu. Nie wszystko jednak wypada tak, jak należy. Na przykład temat główny potrafi świetnie wbić się w dynamiczne sekwencje, nadając im swoistej przebojowości. Ten sam jednak motyw, wywołujący śpiewem głównego bohatera, pojawia się czasem w scenach rajdu bandy Duncana, co może sprawiać wrażenie pewnej niekonsekwencji. Z kolei The Demise Of Father Rattigan wydaje się zupełnie zbędne w ilustrowanej przez siebie sekwencji. Reżyserzy przyzwyczaili jednak do tego, że spaghetti westerny cechują się pewną ilustracyjną umownością, a muzyczna ekspresja stanowi jeden ze znaków charakterystycznych gatunku. Reasumując, warto sięgnąć po niniejsze wydawnictwo. Zwłaszcza, że dzięki świetnemu motywowi przewodniemu i etnicznym naleciałościom, soundtrack z Navajo Joe z pewnością wyróżnia się na tle innych spaghetti westernowych soundtracków Ennio Morricone.

PS. Temat główny został kilkukrotnie wykorzystany w formie żartu w komediodramacie Elekcja z Drew Barrymore w roli głównej.

Najnowsze recenzje

Komentarze