Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bear McCreary

Rim of the World

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 26-05-2019 r.

Są filmy, których nie chciałbym w ogóle oglądać. Ale taka rola recenzenta muzyki filmowej, że redagując dany tekst, siłą rzeczy wypada się podeprzeć kontekstem wizualnym. Zatem znajcie moje poświęcenie, bowiem najnowsze dziecko filmowe Netflixa wymęczyło mnie nieprzeciętnie.

Rim of the World to opowieść o czwórce dzieciaków z różnych środowisk, którzy przebywając na letnim obozie survivalowym, są światkami inwazji obcej cywilizacji. Natrafiając na kapsułę ratunkową Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, znajdują w niej kobietę. Otrzymują od niej tajemniczy klucz będący ostatnią deską ratunku dla pogrążonej w chaosie i zniszczeniu, ludzkości. Losy świata zależeć więc będą od powodzenia misji, jaką niespodziewanie obarczeni są młodzi ludzie. Brzmi nieco banalnie? I tak też wygląda. Film w reżyserii McG, to festiwal prześwietlonych klisz i tandety zamkniętej w beznadziejnie sformułowanym scenariuszu. Wszystko tu wydaje się surrealistyczne – od wspomnianej wcześniej inwazji obcych, poprzez fatalnie prowadzoną narrację, kiepskie dialogi, nieprzekonujące kreacje, a na paskudnych efektach specjalnych skończywszy. Stojące za tym filmowym potworkiem, studio Netflixa, coraz dobitniej pokazuje granicę, jaka dzieli produkcję telewizyjną od kinowego blockbustera. I gdyby nie pewien element wchodzący w skład Rim of the World, prawdopodobnie przeszedłbym obok tej produkcji niewzruszenie. A tym czymś była wspomniana wcześniej muzyka, dla której w ogóle zdecydowałem się obejrzeć niechlubne dzieło McG.

To, że bardzo cenię sobie twórczość Beara McCreary wie chyba każdy czytelnik FilmMusic.pl. Od pierwocin kariery tego kompozytora staram się być na bieżąco z jego pracami – od serialowych począwszy, aż po kinowe. I mimo dosyć powolnego rozkręcania kariery, poszukiwania i niejednokrotnego zapętlenia się w obrębie sprawdzonych rozwiązań, to ostatnie lata w wykonaniu Beara nie dają absolutnie żadnej przestrzeni do malkontenctwa. Ogrom angaży i tytaniczna praca, jaką wykonuje ten kompozytor, paradoksalnie nie lega cieniem na szeroko pojętej jakości. Wręcz przeciwnie. Można odnieść wrażenie, że wprost proporcjonalnie do ilości zleceń wzrasta jego kreatywność i chęć eksperymentowania z nowymi dla siebie rozwiązaniami stylistycznymi. I tak oto po pięknym i ujmującym The Professor and the Madman i mocarnej w brzmieniu Godzilli 2, przyszedł czas na kino przygodowe. Na film, w który Bear McCreary wszedł bez większego skrępowania i zażenowania miałką treścią.



Kiedy spoglądam na ogólny zarys historii, jaką serwuje nam Rim of the World, dopada mnie pewna myśl. Toż to kino, które idealnie pasuje do predyspozycji i warsztatu Michaela Giacchino. Rozumiem, że ze względów finansowych był on poza zasięgiem twórców, co finalnie przysłużyło się samemu Bearowi. Ujmując więc przygodowy charakter widowiska w energetyczne i rytmiczne nuty tematu przewodniego, troszeczkę jakby wszedł w buty wspomnianego wcześniej kompozytora. Zresztą kolejny już praz po The Cloverfield Paradox. Entuzjazm bijący z tej klasycznie skonstruowanej, heroicznej fanfary, jest siłą nośną ścieżki dźwiękowej. Ale bynajmniej nie jedynym jej filarem. Bardziej giacchinowski wydaje się temat grozy operujący na minorowym, sugestywnym motywie wykonywanym za pomocą nisko schodzących dęciaków. Dorzucając do tego zestawu szczyptę orkiestracyjnego szaleństwa, otrzymaliśmy elektryzujący zestaw muzyczny, kradnący show w niejednej scenie, w jakiej wybrzmiewa. A trzeba przyznać, że takich scen jest całkiem sporo. Poza dosyć klasycznym dla gatunku początkiem, gdzie uwagę koncentruje selekcja piosenek, to właśnie po zawiązaniu się głównego wątku akcji, ścieżka dźwiękowa McCreary’ego zaczyna świecić pełnią blasku. Filmowy miks działa na korzyść muzyki, bez której ten obraz byłby tylko zlepkiem kiepsko zrealizowanych i zmontowanych scen. Szkoda, że w podobnej formie nie zamknięto finalnej konfrontacji, gdzie jednak ilustracja muzyczna ugina się pod natłokiem efektów dźwiękowych. Niedoskonałości te skutecznie rekompensuje z kolei suita tematyczna z końcowej animacji. Fragment, który zachęcić może tylko do jednego. Do sięgnięcia po płytę z albumem soundtrackowym.

Niestety w realiach, w jakich żyją decydenci Netflixa, płyta CD jest reliktem przeszłości zarezerwowanym tylko dla pojedynczych przypadków. Rim of the World nie było wyjątkiem, zatem tym razem musimy obejść się smakiem i zadowolić wydanym cyfrowo soundtrackiem. Albumem wyprodukowanym przez samego kompozytora, a który to zawiera całą skomponowaną na potrzeby Rim of the World, ścieżkę dźwiękową. Czy zgromadzony na wirtualnym krążku, 74-minutowy materiał, tak samo dobrze broni się poza obrazem?

Na pewno lepiej niż druga Godzilla, której soundtrack miał swoją premierę tego samego dnia. Nie tylko pod względem czasu trwania słuchowiska, ale i różnorodności w treści. Laur zwycięstwa wędruje tutaj w stronę Rim of the World, które w moim odczuciu wydaje się pracą gruntownie przemyślaną, troszkę bardziej różnorodną i ciekawszą w treści. Magia muzyki Beara McCreary działa już od pierwszych nut, jakie wybrzmiewają w tytułowym Rim of the World – suicie tematycznej słyszanej w napisach końcowych. Prezentacja motywu od której tradycyjnie zaczynamy soundtracki Beara otwiera nas na niczym nieskrępowaną przygodę, która jest w dalszej części albumu stopniowo dawkowana. Począwszy od filmowego prologu rozgrywającego się na stacji kosmicznej, w trakcie którego poznajemy muzyczną wizytówkę antagonisty, stopniowo przemieszczamy się ku tej jaśniejszej części słuchowiska. Melodie skojarzone z głównym bohaterem, Alexem, nie wyłamują się ogólnym giacchinowskim standardom stylistycznym. Mamy więc sympatyczny motyw zamknięty w gitarowo-orkiestrowej formie prezentacji, który w dalszej części krzyżował się będzie z heroiczną fanfarą przypisaną już grupce dzieciaków. Ciepłe frazy dosyć szybko rewidowane są przez Explosions In The Atmosphere dorzucające do tych idyllicznych brzmień odrobinę fermentu. Od tej pory muzyczna groza stanie się nieodzownym towarzyszem przygód młodych obozowiczów.

Sześciominutowe The Dragon Kapsule daje nam przedsmak pełnokrwistej, muzycznej akcji, której nie zabraknie w słuchowisku. Raz to w odcieniu bardziej marszowym (Military Evacuation), innym razem w asyście bardziej skomplikowanych aranży (Car Attaca, Men in Masks). Wszystko to prowadzi nas do emocjonującego finału inicjowanego porywającym Four Heroes. Z kolei w atonalnych strukturach Cryptokey i bombastycznym Firing Excalibur odnaleźć możemy techniki stosowane z powodzeniem w innym zwieńczonym sukcesem projekcie Beara – The Cloverfield Paradox. Soundtrack kończymy natomiast przypomnieniem ciepłych, lirycznych fragmentów motywu Alexa.



Taki oto obraz pozostawia po sobie ścieżka dźwiękowa do Rim of the World. Oprawa muzyczna, która miała być kopciuszkiem wśród zapowiadanych na sezon wiosenny aż czterech premier soundtrackowych Beara McCreary. Cóż, przykład ten pokazuje, że nie należy z góry przekreślać pewnych tytułów. Czasami sięgając po coś bez większych oczekiwań można się bardzo przyjemnie zaskoczyć. A Rim of the World było właśnie takim przyjemnym zaskoczeniem. Tym bardziej zaskakująca wydaje się forma Beara McCreary, który od dobrych kilku lat nie potrafi solidnie rozczarować. Ciągle zaskakuje zarówno ilością podejmowanych projektów, jak i ich finalnym efektem. Oby ta ciężka praca przełożyła się na kolejne, bardziej prestiżowe propozycje współpracy.


Najnowsze recenzje

Komentarze