Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

α-Bet-City

(1985)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 29-01-2017 r.

α-Bet-City to trzeci studyjny album Joe Hisaishiego, jednego z najważniejszych kompozytorów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Poprzednie dwa krążki, Mkwaju i Information, ukazywały Japończyka jako twórcę nietuzinkowego, który próbował swoich sił w różnych gatunkach muzycznych, począwszy od jazzu, minimalizmu i awangardy, na elektronice kończąc. Również a-Bet-city wypada pod tym względem interesująco i nietypowo, patrząc przez pryzmat ówczesnych dokonań Japończyka. Ale czy możemy mówić o muzyce, której słucha się z łatwością i przyjemnością? Nie tym razem.

Już pierwszy utwór na płycie, Syntax Error, wprawi niejednego odbiorcę w konsternację. Melodia? Klasyczna harmonia? Nic z tego. W zamian za to mamy zbiór dziwacznych, elektronicznych trzasków, balansujących pomiędzy muzyką konkretną a industrialną. Obok Flashback z Mkwaju jest to bodaj najbardziej awangardowa kompozycja w dorobku Hisaishiego, niestety również jedna z najbardziej denerwujących i ohydnych w brzmieniu. Przejście przez ten ponad czterominutowy kawałek bez krwawienia z uszu graniczy z cudem. Co ciekawe, maestro najwyraźniej nie traktował Syntax Error jako jednorazowego eksperymentu. Na następnym krążku studyjnym Japończyka, wydanym rok później Curved Music, znajdziemy ścieżkę Syntax Error II, w której zastosowanie znalazły analogiczne rozwiązania.

Na szczęście kolejne utwory są bardziej przystępne. Tytułowa kompozycja to przykład dość charakterystycznej muzyki Hisaishiego z lat 80., zwłaszcza mając w pamięci filmy i seriale animowane „obsługiwane” przez niego na początku dekady. Mamy więc przyjemną, wpadającą w ucho melodię, energetyczną perkusję i popowe syntezatory. Za pewne urozmaicenie można uznać partie dulcimeru, instrumentu, którego z powodzeniem wykorzystał Japończyk na swojej ścieżce dźwiękowej z Nausicii z Doliny Wiatru. Niestety ów track, jak wiele innych napisanych w tym stylu, brzmi dziś już dość archaicznie. To samo zresztą tyczy się kolejnych pozycji na albumie. Co gorsza, z czasem co raz miej uwagi Hisaishi przywiązuje do melodyki, w zamian za to skupiając się na kompozytorskich fanaberiach i eksperymentach. Przykładem są chociażby bardzo specyficzne Road Runne, Club Dance i Venus & African. Na chwilę zatrzymałbym się natomiast przy utworze Smile of Escher. Po pierwsze, w tytule pojawia się nazwisko Mauritsa Cornelisa Eschera (1898-1972), holenderskiego malarza i grafika. Ponad ćwierć wieku później Hisaishi poświęci temu artyście swój studyjny album Vermeer and Escher. Po drugie, awangardowe sample słyszane przez praktycznie cały utwór (analogiczne pojawiły się na późniejszym image albumie z Laputy – podniebnego zamku), to przykład inspiracji twórczością Ryuichiego Sakamoto, który podobne stylizacje wykorzystał na swoim koncepcyjnym krążku B-2 Unit z 1980 roku. Sakamoto należało by przywołać jeszcze z innego powodu. W owym czasie był on frontmenem kultowego zespołu Yellow Magic Orchestra, który odcisnął swoje piętno także na twórczości Hisaishiego, czego dowodem jest min. właśnie recenzowana płyta. W czasie odsłuchu możemy się natknąć na zapętlone, perkusyjne loopy, które spopularyzowane zostały przez Sakamoto i jego kapelę.

Część utworów potrafi jednak zagwarantować autentycznie pozytywne wrażenie słuchowe, choć także w ich przypadku możemy mówić o pewnej muzycznej nonszalancji i kontrowersyjności. Taka właśnie jest chociażby dwukrotnie powtórzona kompozycja Da-Ma-Shi-E, która poprzez swoją minimalistyczną strukturę nasuwa skojarzenia z tytułową ścieżką z Mkwaju, pierwszego studyjnego albumu Hisaishiego. Najbardziej reprezentacyjnym kawałkiem na płycie, przynajmniej w mojej ocenie, będzie jednak genialne Mobius Love, wyróżniające się niezwykłym połączeniem klimatycznych syntezatorów oraz magicznych, na wpół improwizowanych partii dulcimeru. Równie znakomicie prezentuje się kawałek Lemore. Nie uważam go jednak za highlight krążka głównie dlatego, że jest to reinterpretacja tak samo zatytułowanego utworu ze wspomnianego Mkwaju. Tak na marginesie, to pierwszy przykład muzycznego recyclingu Japończyka – „procederu” nierzadko spotykanego w jego późniejszych koncepcyjnych pracach. W tym miejscu można wspomnieć, że utwór Da-Ma-Shi-E pojawił się w odmiennej wariacji na innym albumie Hisaishiego,Shoot the Violist z 2000 roku.

Tak o to α-Bet-City jawi się jako jeden z najbardziej nietypowych i najdziwniejszych albumów Hisaishiego. To drugie określenie zdaje się zresztą najlepiej streszczać omawiane dzieło. Nie da się ukryć, że spora część utworów to po prostu pseudo artystyczne kaprysy kompozytora, wszak poza ich płaszczyzną czysto eksperymentalną nie niosą ze sobą większych wartości muzycznych. W dodatku wiele ścieżek zostało już mocno nadgryzione zębem czasu. Inna sprawa, że wykres wrażeń słuchowych podczas obcowania z tym krążkiem przypomina sinusoidę – jedne ścieżki ma się ochotę przewijać, inne, takie jak np. Mobius Love lub ciekawa aranżacja Lemore z Mkwaju, uwypuklają niekwestionowany geniusz Japończyka. W tym wszystkim wypada podkreślić próbę stworzenia czegoś unikalnego, a także wyrażenia swoich ambicji muzycznych. Z tychże względów nie jest to krążek dla tych, którzy znają Hisaishiego głównie z jego wspaniałych partytur stworzonych dla Hayao Miyazakiego i Takeshiego Kitano. To krążek dla tych, którzy chcieliby usłyszeć od Japończyka coś dużo mniej konwencjonalnego.

Inne recenzje z serii:

  • Mkwaju
  • Information
  • Curved Music
  • Piano Stories
  • Illusion
  • Pretender
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze