Podczas Festiwalu Muzyki Filmowej 2024 w Krakowie legendarny kompozytor Elliot Goldenthal powrócił do miasta, by uczcić ważny moment – swoje 70. urodziny oraz odnowioną więź z polską publicznością. Festiwal uświetniły dwa duże koncerty poświęcone jego twórczości: Ślady pamięci, w ramach którego wykonano m.in. poruszającą III Symfonię inspirowaną poezją Barbary Sadowskiej, oraz International Gala: Individuals, gdzie jego energetyczna „Grand Gothic Suite” – oparta na muzyce z filmów Batman Forever i Batman i Robin – została nagrodzona owacją na stojąco.
Wśród prób i świętowania, Goldenthal usiadł do rozmowy z naszymi redaktorami, Danielem Aleksandrem Krause i Pawłem Stroińskim, by porozmawiać o swoim procesie twórczym, trwałej relacji z Krakowem oraz o tym, jak pamięć i tożsamość kształtują jego kompozycje. Zapraszamy do lektury poniższego wywiadu.
Daniel Aleksander Krause: Dziękujemy, że znalazłeś dla nas czas. To wielka przyjemność. To już Twój piąty raz na Festiwalu Muzyki Filmowej, prawda?
Elliot Goldenthal: Chyba tak.
DAK: Wydaje się, że masz szczególną więź z Krakowem i w ogóle z Polską. Czy mógłbyś opowiedzieć, jak to się zaczęło – jak znalazłeś tu swoje miejsce?
EG: Zaczęło się od Roberta i Agaty. Organizowali festiwal, gdy po raz pierwszy spotkałem ich na festiwalu w Gandawie, w Belgii. To musiało być około 2010 albo 2012 roku. Powiedzieli: „Musisz przyjechać do Krakowa. To świetny festiwal. Pokochasz to miejsce.” Więc powiedziałem: „Zaufam wam, zobaczmy.” Zorganizowali wykonanie kilku moich utworów i miałem wspaniałe doświadczenie – nie tylko z orkiestrą i administracją, ale i z samym miastem.
Moja miłość do polskiej muzyki awangardowej sięga dzieciństwa. Historia literatury, sztuki i muzyki w Polsce – to zaszczyt być reprezentowanym w mieście o tak bogatej i pięknej tradycji. Poza tym jestem w połowie Żydem. Rodzina mojego ojca była żydowska, a rodzina matki – katolicka i pochodzi właśnie stąd, z Krakowa. Więc z katolickiej strony moje DNA pochodzi właśnie stąd, a bolesne dziedzictwo Holokaustu dotyczy strony ojca. Tak czy inaczej, to dla mnie bardzo ważna więź z tą częścią świata.
Znalazłem tu świetne środowisko do nauki, pracy i doceniania muzyki filmowej jako formy sztuki. To nowe medium – jeśli się nad tym zastanowić, ma dopiero około 100 lat. Dla porównania, opera zaczęła się od Monteverdiego w czasach renesansu, w XVI wieku. W tym świetle 100 lat to bardzo młody wiek dla jakiejkolwiek formy sztuki. Dlatego fakt, że ten festiwal wspiera i docenia kompozytorów filmowych, jest bardzo ważny i widać to bardziej niż w Stanach Zjednoczonych.
DAK: Przez długi czas muzyka filmowa nie była traktowana jako pełnoprawna forma sztuki, szczególnie w porównaniu z muzyką koncertową. Jeszcze 20–30 lat temu wielu akademików patrzyło na nią z góry. Czy spotkałeś się z takim podejściem?
EG: Akademicy kiedyś patrzyli z góry również na balet. Uważali, że to muzyka drugiego rzędu – tak samo zresztą jak muzyka do dramatów scenicznych. Ale możesz sobie wyobrazić, ile wspaniałych rzeczy z tego powstało. W XVIII i XIX wieku nawet Beethoven i Mendelssohn pisali wielką muzykę do sztuk mówionych, nie tylko do oper – jak choćby Egmont czy Sen nocy letniej.
Paweł Stroiński: Spotkałeś Krzysztofa Pendereckiego na jednej z edycji festiwalu.
EG: Kilka razy. Za każdym razem był bardzo serdeczny i ciepły. Ale ostatnim razem zostałem zaproszony na lunch i spędziłem czas w jego domu z jego cudowną żoną. Madame Penderecka oprowadziła mnie po tym pięknym labiryncie drzew – Lusławicach – i po jego konserwatorium. Spędziliśmy cztery albo pięć godzin na rozmowie i spacerach. Był bardzo ciepły i hojny, jeśli chodzi o swój czas.
DAK: To musiało być niesamowite – spotkanie z idolem.
EG: Z jednym z moich bohaterów. Naprawdę tak było. Miałem mnóstwo pytań – pytałem go o Szostakowicza, o to, czy się spotkali, o czasy sowieckie i cenzurę. Rozmawialiśmy o wielu rzeczach.
DAK: W wielu Twoich utworach słychać ten charakterystyczny sposób pisania na waltornie – takie oscylujące dźwięki – co kojarzy się z twórczością Pendereckiego. Czy jego muzyka wpłynęła na ciebie, na przykład w Batmanie?
EG: Te oscylacje waltorni – nie jestem pewien, skąd się wzięły. To mógł być wpływ Johna Corigliano. Ale słyszałem też utwór Pendereckiego pt. Pittsburgh Overture. To nie jest znane dzieło, ale napisane na instrumenty dęte – z dużą ilością klasterów i pomysłów, które angażują dęte i smyczkowe w ciekawy sposób. To miało na mnie ogromny wpływ, zwłaszcza gdy usłyszałem to po raz pierwszy jako nastolatek. Zafascynowało mnie jego podejście do orkiestracji, jego idee i sposób notacji.
DAK: Wydaje się, że wiele twoich utworów dotyczy tematyki wojennej – na przykład oratorium Fire Water Paper, symfonia, którą słyszeliśmy dwa dni temu, poświęcona była stanowi wojennemu w Polsce. A także koncert na trąbkę dla Kościuszki, który też był bohaterem wojennym.
EG: Tak. Podobnie jak Penderecki, mam dom poza miastem. To ziemia, na której Kościuszko budował fortyfikacje podczas amerykańskiej rewolucji. Spędził tam dużo czasu. Zawsze mówię mu „dzień dobry”, gdy idę na poranny spacer. Wiem, że tam był – w tym samym rejonie Nowego Jorku, niedaleko West Point, które zaprojektował. To był jego wkład w amerykańską rewolucję.
Chciałbym, żeby dzisiejszy świat był bardziej zgodny z jego ideałami. Jego przyjaźń z Thomasem Jeffersonem, wsparcie dla byłych niewolników, bezpłatna edukacja – jego idee społeczne wyprzedzały epokę. Również w Polsce – jego poglądy na temat ludności żydowskiej, chłopów pańszczyźnianych, podatków i wolności jednostki były bardzo postępowe. To bardzo ważna postać.
Kiedy pisałem koncert na trąbkę, oczywiście myślałem też o trębaczach w Krakowie, grających przez 24 godziny na dobę. O tym, jak hejnał mariacki jest częścią codziennego życia w Krakowie, od setek lat.