Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Abels

Us (To my)

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 27-03-2019 r.

Jordan Peele, twórca kasowego filmu grozy Uciekaj, powraca. Także i tym razem proponuje nam kino wyłamujące się gatunkowym schematom. I tak oto śledzimy losy rodziny Wilsonów, której letni wypoczynek w kalifornijskim Santa Cruz przerywa dosyć zaskakujące odkrycie. Pewnej nocy na podjeździe ich posiadłości pojawiają się cztery tajemnicze postaci. Jak się okazuje są to ich wierne kopie. Skąd się tu wzięły i jakie są ich zamiary? Nie trudno się domyślić. Krwawa rozgrywka jest nieunikniona, ale dopiero finalna konfrontacja odsłania przed widzem całą misterną intrygę. Choć film To my nie należy do najbardziej przerażających widowisk, jakie miałem okazję oglądać, to jednak warto docenić konstrukcję tego dzieła. Powolne narastania napięcia, świetne zdjęcia, fenomenalna gra aktorska oraz… No właśnie. Doskonale odnajdująca się w tym widowisku, muzyka. Nie dziwne że zarówno krytycy, jak i widownia z wielkim entuzjazmem przyjęli najnowszy obraz Jordana Peele.

Do stworzenia ścieżki dźwiękowej poproszony został Michael Abels. Amerykański kompozytor, który większość swojej zawodowej przygody z muzyką spędził nad aranżacjami i koncertowymi pracami, swoją przepustkę do sławy dostał w roku 2017. Wtedy to właśnie nawiązał współpracę z Jordanem Peele, który usłyszawszy fragmenty jego ilustracji do filmu Urban Legends, postanowił zaryzykować i zaangażować tego twórcę. Nie bez znaczenia było również pochodzenie i kulturowe korzenie Abelsa Ale abstrahując od okoliczności, warto skupić się na efektach, które przekuły się na audiowizualny sukces filmu Uciekaj. Należycie spłacony kredyt zaufania zaprocentował kolejnym angażem mającym prawo cieszyć wszystkich miłośników klasyki muzycznej grozy. W połączeniu z kilkoma ciekawymi pomysłami tematyczno-wykonawczymi, ścieżka dźwiękowa Abelsa jawi się jako produkt uszyty na miarę opisywanego obrazu.



Skupiając się oczywiście na kwestiach stricte funkcjonalnych, można gratulować Abelsowi doskonałego wyczucia. I paradoksalnie filarem jego ścieżki dźwiękowej nie jest mroczny klimat determinowany odpowiednią dawką suspensu i grozy. Raczej umiejętne operowanie dźwiękiem przy wykorzystaniu minimum środków muzycznego wyrazu. Przekonujemy się o tym już na wstępie wertowanej historii, kiedy sekwencję z napisów początkowych zdobi chóralny hymn wyśpiewujący swoje frazy w enigmatyczny sposób. Dosyć kontrapunktyczne zestawienie obrazu z muzyką wytrąca widza z przeświadczenia, że będzie miał do czynienia z kolejną, sztampową historią. Dosyć niemrawo przebiegające zawiązanie akcji rewidowane jest przez wydarzenia pamiętnej nocy, w której dochodzi do konfrontacji z tajemniczymi przybyszami. Ścieżka dźwiękowa zaczyna stawiać na sprawdzone od lat, gatunkowe standardy. W centrum aranżacji znajdują się więc krótkie, rwane frazy smyczkowe. Wokół nich nadbudowywana jest dosyć skąpa faktura, najczęściej wbijająca się atonalnym klinem w filmową treść. Skutecznie budowana w ten sposób groza prowadzi nas do finalnej konfrontacji, gdzie jesteśmy świadkami swego rodzaju ilustracyjnego geniuszu. Starcie dwóch kobiet zdobione jest fantastycznym, smyczkowym coverem popularnego, hip-hopowego numeru, I Got 5 On It. Zaskakujący finał powraca z chóralnymi wstawkami niejako zataczającymi krąg ze sceną początkową. W świetle tego wszystkiego trudno nie wypowiadać się o ścieżce dźwiękowej do filmu To my bez nutki fascynacji. Z pewnością jest to jedno z lepiej korelujących z obrazem, muzycznych dzieł w gatunku grozy ostatnich lat. Dla samego Michaela Abelsa jest to natomiast podniesienie poprzeczki po dosyć solidnym Uciekaj. I zupełnie jak w przypadku tamtej pracy, To my nie jest produktem ukierunkowanym na najlepszą współpracę z indywidualnym odbiorcą.

Mimo wszystko w momencie premiery nakładem BackLot Music ukazał się na rynku adekwatny album soundtrackowy. Przesadny w treści, bo 75-minutowy, zestawia w sobie chyba kompletne muzyczne doświadczenie filmu To my. Przytłaczające w gruncie rzeczy, słuchowisko, ma jednak swoje „momenty”, o których warto wspomnieć i do których warto wracać po wielokroć.



Jednym z nich jest inicjujący całe to słuchowisko, utwór Anthem. Chóralny kawałek sugeruje nieszablonowe doświadczenie, ale szybko sprowadzani jesteśmy na ziemię serią dosyć anonimowych, mało intrygujących tracków. Dopiero fragmentem Boogieman’s Family otwieramy sobie furtkę do bardziej absorbujących treści. Niewątpliwymi highlightami w kategorii muzycznej grozy są tu Run oraz Into the Water. Warto jednak docenić subtelne Once Upon a Time, opatrzone partiami wokalnymi. Choć najbardziej efektownie wypada w połączeniu z wywołującym gęsią skórkę, monologiem demonicznej kobiety, to jednak i bez kontekstu wizualnego potrafi ingerować z wyobraźnią odbiorcy. Zresztą większość utworów ze środkowej części soundtracku stawia przed nami jakieś interesujące zabiegi aranżacyjne, ale potrzeba dużej dozy determinacji i uwagi ze strony odbiorcy, aby to wszystko wychwycić. O wiele prościej przyjdzie docenić przebojowy charakter smyczkowego covera piosenki I Got 5 On It w utworze Pas de deux. Zresztą filmowym miksem tej piosenki Luniza kończymy soundtrack. W takiej odsłonie brylowała ona w genialnie zmontowanym, oficjalnym trailerze filmu To my.

Czy zatem dla kilku fajnych utworów warto sięgać po cały album soundtrackowy? Spróbować nie zaszkodzi, a decyzję o ewentualnych powrotach zawsze można podjąć po zakończeniu odsłuchu. Najlepszym rozwiązaniem byłby jednak seans omawianego filmu Jordana Peele. Tylko w taki sposób przekonamy się o realnej mocy sprawczej ścieżki dźwiękowej Michaela Abelsa. Oby w przyszłości pojawiało się więcej takich projektów tego sprawdzonego duetu.


Najnowsze recenzje

Komentarze