Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bear McCreary

Happy Death Day 2U (Śmierć nadejdzie dziś 2)

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 08-03-2019 r.

Któż by się spodziewał, że slasher tworzony w iście cravenowskim stylu, a zatytułowany Śmierć nadejdzie dziś, spotka się z tak dużym entuzjazmem ze strony krytyki i widzów. Zrealizowany za niespełna 5 mln $ przyniósł studiu Blumhouse ponad dwudziestopięciokrotne zyski. Powstanie sequela było zatem kwestią czasu. Ale jak zrobić kontynuację historii, która wydaje się konstrukcją zamkniętą. Wszak losy uwięzionej w pętli czasowej dziewczyny zostały ostatecznie rozstrzygnięte. Należało więc sięgnąć nieco głębiej i doszukać się przyczyn zaistnienia tego zdarzenia. I tutaj z pomocą przychodzi cała gama wątków fantastyczno-naukowych, osnuwających nieudany eksperyment grupki kujonów. Tym razem główna bohaterka, Tree, wyrzucona zostaje do równoległego świata, w którym na pozór wszystko wydaje się takie same. Ten sam dzień w pętli, ci sami ludzie… Ale inne okoliczności, które stawiają młodą dziewczynę przez trudnym wyborem. O ile zatem do konstrukcji fabularnej można mieć pewne zastrzeżenia, to już do realizacji i humoru, w jakim zamknięto Śmierć nadejdzie dziś 2 nie mam absolutnie żadnych obiekcji. Film Christophera Landona, to rozrywka w najczystszej postaci przy której błyskawicznie mija półtoragodzinny seans.

Nie można nie odnieść wrażenia, że część sukcesu tego widowiska leży po stronie ścieżki dźwiękowej. Do jej stworzenia – tak, jak w przypadku poprzedniej części – poproszony został Bear McCreary. Amerykański kompozytor, który swoją przygodę z branżą zaczynał od seriali telewizyjnych, jest na dobrej drodze do hollywoodzkiej kariery. Coraz większe projekty, jakie spływają na jego biurko przeplatane są tymi mniejszymi, pozwalającymi na odrobinę zabawy konwencją. I właśnie Śmierć nadejdzie dziś stworzyło idealną przestrzeń do pogłębiania doświadczenia w operowaniu muzyczną grozą, ale i miejsce na liczne eksperymenty – między innymi z wykorzystaniem i przetwarzaniem głosu swojej córki. Przeniesienie tego wszystkiego na grunt drugiej odsłony serii wydawało się najbardziej logicznym posunięciem. Niemniej jednak nowe okoliczności w jakich znajduje się bohaterka i cała ta fantastyczna otoczka pozwoliły na lekkie zmodyfikowanie warsztatu.

W ścieżce dźwiękowej zagościło odrobinę więcej elektroniki, choć całościowo partytura wydaje się bardzo klasycznie rozpisanym tworem. Kompozytor świetnie bawił się wszelkiego rodzaju gitarowymi frazami, ostinatami, pulsującymi bitami i perkusjonaliami dyktującymi tempo akcji. Podkręcenie dynamiki montażu w drugiej części Śmierci wpłynęło również na sferę aranżacyjną, która poza świetną pracą smyczków i wspomnianymi wcześniej perkusjonaliami, fascynuje również nienajgorzej zagospodarowanymi dęciakami. W ścieżce dźwiękowej wyróżnić można kilka naprawdę fajnie skonstruowanych utworów akcji, które dosyć dobrze wyeksponowane zostały w dźwiękowym miksie. Natomiast komediowy ton niektórych scen dał sporą przestrzeń do zabaw muzyką akordeonową lub zabiegami dźwiękonaśladowczymi. Ale tym, co zaskakuje najbardziej, jest sfera emocjonalna, która w drugiej Śmierci wchodzi na nieco wyższy poziom. Średnio angażujący temat przypisany głównej bohaterce ma tutaj swoje rozwinięcie w pięknie zaaranżowanych fragmentach ilustrujących trudne decyzje podejmowane przez Tree.



Zbierając wszystko do przysłowiowej kupy, można śmiało stwierdzić, że ścieżka dźwiękowa Beara jest bardzo istotnym elementem tej filmowej opowieści. Bardziej aniżeli w przypadku poprzedniej części wpływa na sferę narratywną. I mimo kulejącej kreatywności w urozmaiceniu tematycznej treści, ewoluuje do miana adekwatnego pomostu pomiędzy poważnymi zagadnieniami poruszanymi w filmie, a elementami stricte rozrywkowymi.

Paradoksalnie, przełożenie tego wszystkiego na indywidualne doświadczenie soundtrackowe nie należało do najłatwiejszych zadań. Krążek z muzyką do części pierwszej był schludnie przemontowanym i zaprezentowanym w formie suit, 40-minutowym słuchowiskiem wydanym nakładem Back Lot Music. Może nie najłatwiejszym w obyciu i nie tak zachwycającym w całościowym ujęciu, ale pozwalającym wydobyć esencję tej pracy. Do drugiej odsłony filmowej serii, wytwórnia wraz z kompozytorem proponują blisko dwukrotnie dłuższy program. Mimo filmowego montażu i trzymania się chronologii wydarzeń nie nadwyręża aż nadto cierpliwości słuchacza. Jedyne, co ma prawo irytować, to decyzja opublikowania tej ścieżki dźwiękowej tylko w formie elektronicznej, co po raz kolejny uderza w rynek kolekcjonerski. Oprawa muzyczna do Śmierć nadejdzie jutro 2 ma bowiem większe prawo ubiegać się o wylądowanie na półkach miłośników soundtracków.



Zaczynamy od Two Tuesdays – ilustracji sekwencji rozpoczynającej film. Pętla czasowa w którą wpada przyjaciel Tree podkreślana jest podobnym zestawem zabiegów, jakimi w poprzednim filmie Bear McCreary zamykał analogiczne sceny z główną bohaterką. Dopiero pojawiający się w późniejszym czasie element grozy rewiduje ten dosyć przygodowy ton. Dynamiczne frazy smyczkowe ze świetnie punktującymi je dęciakami stanowią domenę fajnie zaaranżowanej, ale nie zawsze łatwej w odbiorze, początkowej części soundtracku. Jego środkowa część obfituje w kilka niewybrednych fragmentów akcji, wśród których na szczególną uwagę zasługuje Trail of Blood. Rozpoczyna się dosyć niemrawo, ale po pewnym czasie rzuca nas w wir muzycznej przygody. Na prawdziwe fajerwerki pod tym względem warto poczekać do końcówki ścieżki dźwiękowej, gdzie serwowana jest ośmiominutowa ilustracja z finalnej konfrontacji. Poprzedza ją utwór The Heist zdobiący scenę włamania do biura dziekana kampusu. Pulsująca akcja przerywana akordeonowymi wstawkami prezentuje się wybornie, choć bez kontekstu wizualnego daje odbiorcy więcej pytań aniżeli satysfakcji z odsłuchu. Mniejszym problemem będzie chłonięcie dwóch pięknych utworów o emocjonalnym zabarwieniu – od melancholijnego Living in the Past począwszy, aż do ujmującego, obfitującego dramaturgią, Birthday Candles. Jeżeli miałbym jakieś obiekcje w stosunku do tego utworu, to główne w kwestii aranżacyjnej. Nie jestem przekonany, czy użycie syntezatora jako tzw. leada było tutaj najbardziej fortunnym pomysłem. Oczywiście jest to tylko kwestia estetycznych preferencji odbiorcy. Mniejszych wątpliwości dostarcza suita z napisów końcowych, łącząca wszystkie te elementy w ramach pięciominutowego utworu.



I szkoda, że ścieżka dźwiękowa do Śmierć nadejdzie dziś 2 nie została wydana w formie tłoczonego kompaktu. To już kolejna z rzędu praca Beara – dobra praca – odcinająca miłośników muzyki filmowej od wzbogacenia swojej kolekcji płyt tego kompozytora. Cóż, trudno. Ważniejszą kwestią wydaje się wysoka dyspozycja amerykańskiego kompozytora, który od kilku lat systematycznie udowadnia swoją wartość w branży. To dobry prognostyk przed czekającą nas konfrontacją z muzyczną oprawą do przygód przerośniętego jaszczura.

Inne recenzje z serii:

  • Happy Death Day
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze