Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Giacchino

Bad Times at the El Royale (Źle się dzieje w El Royale)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 02-01-2019 r.

Jest rok 1969. W położonym na granicy stanu Kalifornia z Nevadą, hotelu El Royale, spotyka się grupka przypadkowych ludzi. Każdy z nich skrywa pewną tajemnicę, które stopniowo wychodzą na jaw w samonapędzającej się spirali tragicznych wydarzeń. Źle się dzieje w El Royale (Bad Times at the El Royale) w reżyserii Drew Goddarda, to thriller z gatunku neo-noir, który już na wstępie kojarzyć się może z analogicznymi widowiskami Quentina Tarantino. I coś w tym jest jeżeli weźmiemy pod uwagę bezpardonowość treści oraz to, co najbardziej przykuwa uwagę – doskonałe kreacje aktorskie. To głównie na nich spoczywa cały ciężar dramaturgiczny tego dłużącego się w nieskończoność filmu. Niestety, dwuipółgodzinny czas prezentacji jest jedną z jego największych wad. Dołączając do tego wszystkiego leniwą narrację i zbyt dużą ilość pustych dialogów, można odnieść wrażenie, że twórcy usilnie starali się dotrzymać kroku wspomnianemu wcześniej Tarantino. Niestety bezskutecznie, o czym świadczyć mogą skrajne recenzje i dosyć kiepska frekwencja widzów w kinach.

Bardziej aniżeli fabuła i ciekawa sceneria filmowego El Royale uwagę przyciągnęła informacja, że do stworzenia ścieżki dźwiękowej zaangażowano Michaela Giacchino. Po serii blockbusterów i głośnych animacji, kompozytor ten w końcu podjął się projektu, który nie niósł za sobą praktycznie żadnych reperkusji. Żadnej presji ze strony dynamicznego montażu, charyzmatycznych (super)bohaterów, kosmicznych scenerii czy też nietypowych treści. Ot klasyczny thriller, dla którego jedyną wskazówką w kreowaniu stylistyki jest czas i miejsce toczącej się akcji. Ale i one nie zobowiązują kompozytora do podejmowania konkretnych rozwiązań. Jak się bowiem okazuje, muzyka ilustracyjna pełni w filmie Goddarda dosyć marginalną rolę. Wybrzmiewając tylko w najbardziej istotnych pod względem dramaturgicznym momentach, nie pozostawia większej przestrzeni na opowiadanie dramatycznych wydarzeń w El Royale. Większą moc sprawczą (w budowaniu pewnej więzi ze scenerią) mają natomiast szlagiery z kanonu muzyki popowej i rockowej tamtego okresu. To właśnie one, jako dietetyczny element rzeczywistości filmowej zabawiają filmowych bohaterów przebywających w głównym lobby hotelu. Nie zapominają również o widzu, serwując mu przy okazji nutkę nostalgii za minioną epoką.

Kiedy akcja przenosi się do poszczególnych pokoi hotelowych nostalgię zastępuje zimna, wycofana w tło ilustracja muzyczna. Takową podzielić można na dwie sfery funkcyjne. Pierwsza nadaje widowisku Goddarda pewien rytm i nieodzownie związana jest z zawiązywaniem się akcji. Gitary, perkusjonalia oraz inne elementy uszczelniające dosyć skromne aranże, nie epatują ciężkim w obyciu underscorem. Ich lekki ton pozbawiony zabarwienia, całkiem sprawnie bryluje pomiędzy luźnymi dialogami zapoznających się przybyszów. Dopiero kiedy na jaw wychodzą ich pierwsze tajemnice, ścieżka dźwiękowa zaczyna stopniowo rewidować swój nastrój. Coraz częściej do głosu dochodzi gitarowy ambient i kojarzące się z noirowymi produkcjami, jazzujące trąbki. Nie ma w tym wszystkim ni krzty wirtuozerii ani tym bardziej przebojowości do jakiej przyzwyczaił nas Michael Giacchino. Wręcz przeciwnie. Jego muzyka staje się biernym towarzyszem wydarzeń, równie niemrawo radząc sobie z kreowaniem emocji. Można odnieść wrażenie, że muzyka ilustracyjna była w El Royale totalnie zbędna. I faktycznie, opuszczając salę kinową trudno przywołać w pamięci moment, który czarował dobrą komitywą na tle muzyka-obraz. Stricte funkcjonalne podejście, z jakim Giacchino zilustrował film Goddarda każe patrzeć na tę prace, jako na jedną z najgorszych w jego dorobku z ostatnich lat.

I tutaj pojawia się rzecz nieoczekiwana, czyli odsłuch pozafilmowy przynoszący zupełnie inne spojrzenie na tę partyturę. Soundtrack wydany nakładem Milan Records, to chyba jakiś album koncepcyjny, ponieważ części opublikowanych tu utworów próżno szukać w Źle się dzieje w El Royale. Hojność wydawców i samego kompozytora stojącego za produkcją krążka ma również swoje drugie, mniej korzystne oblicze. Mianowicie monstrualny czas trwania, który jak na tego typu muzykę działa na niekorzyść produktu. Z zaprezentowanych tu kawałków można wyodrębnić tylko niektóre warte uwagi, a ich łączny czas zapewne nie przekroczyłby półgodzinnej prezentacji. Sprawdźmy o jakie kawałki chodzi…

Zaczynamy od mocnego uderzenia w postaci najbardziej okazałej prezentacji tematu przewodniego. The Suite at the El Royale to kwintesencja pracy ubrana w zdobne szaty aranżacyjne. Poza takowymi nie brakuje miłych zaskoczeń w postaci partii chóralnych, których próżno szukać w samym filmie. Ociekający refleksyjnym tonem, siedmiominutowy kawałek, będzie punktem odniesienia dla całego albumu. Szkoda tylko, że niedoścignionym. Już pierwszy filmowy kawałek, czyli A Room with an Entrez-Vous obnaża bowiem wielką powściągliwość kompozytora w epatowaniu emocjami. Wyprowadzany przy tej okazji temat poboczny zamknięty jest w sztampowych, perkusyjnych rytmizacjach, które w dalszej części słuchowiska odmieniane będą przez kolejne przypadki gitarowo-funkowego grania. Dopiero Mirror Mortals przynosi pewną zmianę w postaci jazzującej trąbki. Od tego momentu również nastrój muzyki sukcesywnie zaniżany będzie przez kolejne porcje ambientowych i elektronicznych elementów wypełniających fakturę. Niezwykle trudno wydobyć z tego zestawu garść utworów pretendujących do miana highligtów. Na pewno nie będzie to nic związanego z muzyczną akcją. Takową Michael Giacchino kwituje dysonującymi trąbkami i perkusjonaliami doskonale znanymi nam z serialu Zagubieni. Punktu zaczepienia szukałbym w emocjonalnym tonie, w jakim skąpano My Memory, My Memory lub Roulette the Chips Fall. Szkoda tylko, że po drodze potykamy się o solidne kłody beznamiętnej, underscoreowej treści. Dopiero końcówka albumu przypomina nam o potencjale drzemiącym w temacie przewodnim. Absolution Presents Itself jest drugim po suicie utworem, do którego bez większego malkontenctwa odesłałbym słuchacza.

Nikt chyba nie przypuszczał, że Michael Giacchino wiecznie tworzył będzie dobre lub bardzo dobre ilustracje muzyczne. Te absorbujące uwagę widza mierzącego się z filmem, jak i indywidualnego odbiorcę. Kiedyś musiał być ten mały, ale symboliczny upadek i takim jest w moim odczuciu Źle się dzieje w El Royale. Tytuł filmu idealnie oddaje wrażenia po odsłuchu ścieżki dźwiękowej, bo nie dość, że jest ona byle jaka w treści, to na dodatek nie ma praktycznie żadnej mocy sprawczej w starciu z obrazem. Na albumie jest troszkę lepiej i jako niezobowiązująca ciekawostka ma swoje dobre strony. Aczkolwiek i tutaj można było dołożyć większych starań w kwestii prezentacji. Trudno. Zapominamy i czekamy na kolejne, miejmy nadzieje bardziej inspirujące dla Giacchino projekty.

Najnowsze recenzje

Komentarze