Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Newton Howard

Nutcracker and the Four Realms (Dziadek do orzechów i cztery królestwa)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 03-11-2018 r.

Z coraz mniejszym zainteresowaniem wertuję ostatnio propozycje filmowe studia Disneya. Gdzie nie spojrzeć same remaki. Ale zdarzają się i takie filmy, które mimo bogatej spuścizny, raczej nie będą ubiegać się o status kasowego hitu. Jedną z takich produkcji jest Dziadek do orzechów i cztery królestwa (Nutcracker And The Four Realms) oparty na znanym literackim klasyku i równie popularnym (żeby nie powiedzieć „kultowym”) balecie rosyjskiego mistrza, Piotra Czajkowskiego. Właśnie połączenie tych dwóch ikon gatunkowych w zderzeniu ze współczesną poetyką prowadzenia filmowej narracji wydaje się dla mnie największym magnesem przyciągającym uwagę bardziej selektywnego odbiorcy. Niekoniecznie zanurzonego dogłębnie w klasyce – również tego młodego, który dzięki magii współczesnego kina będzie mógł wejść w ten fantazyjny świat opowiadań Ernsta Hoffmanna. Fabułę zna chyba każdy, ale warto przypomnieć jej główny zarys.

Bohaterką jest młoda dziewczyna, Klara, która przenosi się do Cukierkowej Krainy, gdzie przeżywać będzie przygodę swojego życia u boku armii myszy, piernikowych żołnierzyków i ożywionych zabawek. Razem muszą stawić czoła zakusom złej Marki Ginger i przywrócić porządek w Czwartym Królestwie. Jasne że fabuła jak i sposób jej przedstawiania zostały dla potrzeb tej kinowej superprodukcji poddane licznym przeróbkom. Stojący z kamerą szwedzki reżyser, Lasse Hallstrom, oddał w nasze ręce bardzo ugrzecznioną, troszkę pozbawioną polotu, ale za to pełną fantazyjnych wizualizacji, opowieść. Opowieść, która w wyniku drobnych problemów w postprodukcji (dokrętki pod dyrekcją Joe Johnstona) i dosyć niemrawej promocji, raczej nie ma szans zwojować międzynarodowym rynkiem. I kto wie, czy przez taki obrót spraw nie przemknie bez większego echa również ścieżka dźwiękowa, która w moim odczuciu jest jednym z najlepiej pracujących elementów tego filmowego przedsięwzięcia.

Autorem muzyki do kinowego Dziadka jest James Newton Howard. A może lepiej powiedzieć, że jest jednym ze współautorów ponieważ już na wstępie prac, uzgodniono z reżyserem i producentami, że pewna część oryginalnej ścieżki dźwiękowej oparta zostanie na baletowym klasyku Piotra Czajkowskiego. Dla amatorów sztuk scenicznych było to coś wartego uwagi, ale strażnikom oryginalności w muzyce filmowej od razu zapaliła się czerwona lampka. Trzeba przyznać, tak po ludzku, że wizja wzięcia w obroty świetnych motywów rosyjskiego mistrza i rzucenia tego wszystkiego na grunt przebogatego warsztatu Jamesa Newtona Howarda była kusząca. Pikanterii temu wszystkiemu dodawał fakt, że do fortepianowych solówek zaangażowano jednego z najznamienitszych wirtuozów tego instrumentu, pianistę Lang Lang. A batuta powędrowała na ręce uznanego dyrygenta, Gustavo Dudamela. Ale czy efekt końcowy nie był swoistego rodzaju kubłem zimnej wody wylanym na rozemocjonowane głowy słuchaczy i krytyków?



Tylko częściowo. Jeżeli bowiem nastawialiśmy się na szalenie oryginalne dzieło, tylko delikatnie ocierające się o baletowy klasyk, to nie trudno było o zawód. Howard brał pełnymi garściami z tego, co najlepsze w Dziadku do orzechów Czajkowskiego, okraszając to wszystko swoją filozofią rozumienia i interpretowania obrazu filmowego. A jeżeli do tego wszystkiego dodamy schematyczne działania i stosunkowo ubogą bazę tematyczną jego autorstwa, to możemy mówić o miałkiej oryginalności. Ale nie o to tutaj przecież chodziło. I świetnie korespondujący z obrazem całokształt ścieżki dźwiękowej doskonale to pokazuje.



Jeżeli miałbym szukać przymiotników określających dzieło Howarda, to z pewnością znalazłyby się tam słowa: stylowa, klasowa, rozpisana z dużym rozmachem oraz… magiczna. Tak. Właśnie czegoś takiego brakowało mi u Howarda od czasów pamiętnej Czarownicy. Żaden Łowca, Fantastyczne zwierzęta ani inne baśniowe obrazy tworzone w tym okresie nie dały mi tyle ciepła i przyjemności z odsłuchu, co właśnie Dziadek do orzechów. I tutaj można się zastanawiać na ile jest to sentyment podróży przez tradycję muzyczną, a na ile własny wkład kompozytora. Zresztą ten sentyment tyczy się nie tylko twórczości Czajkowskiego, wszak cała współczesna muzyka filmowa, to wypadkowa nie tylko form baletowych, ale i opery, co w swojej pracy James Newton Howard podkreśla aż nazbyt dobrze. Rozdmuchana dramaturgia kreowana za pomocą bogactwa symfonicznego brzmienia ściera się tutaj z wyjątkowo aktywnymi jak u tego kompozytora, partiami chóralnymi. Mamy więc niezwykle barwną i czarującą partyturę, której nie sposób odmówić dobrej funkcjonalności. Choć w filmie dają się odczuć głównie nawiązania do Czajkowskiego, to jednak materiał oryginalny nie przepada w gąszczu innych wrażeń serwowanych nam przez sferę audytywną.



Skoro więc o tematyce mówimy, to już teraz sprostujmy sobie jedną rzecz. Howard nie zamyka się tylko w aranżach wybranych melodii. Zarzuca pomost pomiędzy konkretnymi wątkami, odnosząc się bezpośrednio do większych fragmentów baletu Rosjanina. Ot taki szczegół, który pozwoli innym okiem spojrzeć na całokształt dzieła, jakie popełnił JNH. Dzieła, które dosyć umownie traktować może również bohaterów widowiska. Nie sądzę bowiem, aby nowe motywy miały tutaj jakąś większą moc sprawczą. Owszem, dodają uroku temu baśniowemu uniwersum, a już na pewno dobrze odnajdują się w kontekście Klary obdarzonej piękną, choć dosyć mało pamiętliwą melodią. Jest ona całkiem fajnym łącznikiem pomiędzy materiałem adaptowanym, a tym, który pełnić ma w filmie rolę służebną.


I jeżeli w filmie zaciera się ta granica, to na albumie soundtrackowym wydanym nakładem Disney Music, a dystrybuowanym w Polsce nakładem Universal Music Polska, ta granica jest troszeczkę wyraźniejsza. Głównie dla osób, które znają baletowego Dziadka do orzechów i potrafią rozpoznać charakterystyczny styl Jamesa Newtona Howarda. Dla wielu mniej obeznanych słuchaczy będzie to po prostu świetne, rozpisane z wielką klasą, słuchowisko. Album, przy którym miło spędzona godzina będzie bodźcem do licznych powrotów.

Przygodę zaczynamy od uwertury zatytułowanej The Nutcracker and the Four Realms. W całości odnosi się ona do dzieła Czajkowskiego, więc pierwszym naszym przystankiem na drodze po autonomicznych fragmentach pracy Howarda będzie Presents from Mother. Z charakterystyczną, howardowską estymą zapoznawani jesteśmy z główną bohaterką i roztaczanym nad nią, przygnębiającym nastrojem. Dopiero późniejsze frazy uaktywniające triumfalne trąbki, wpompują w partyturę zdecydowanie więcej ciepła. Iście świąteczny nastrój prowadzić nas będzie przez kolejne przygody Klasy, przenoszącej się do baśniowej krainy. Subtelnie tkane w ramach ścieki dźwiękowej, muzyczne pejzaże, będą wdzięcznym polem do wychwytywania licznych koneksji partytury z dziełem Czajkowskiego. I takowych odniesień możemy się doszukać między innymi w Clara’s New World czy jednym z flagowych kawałków partytury, Sugar Plum and Clara. Najwięcej pod tym względem zadzieje się jednak w drugiej połowie słuchowiska.

Wszystko, co dzieje się od utworu The Waterfal, to muzyczny geniusz w najczystszej postaci. A dzieje się naprawdę dużo. Subtelna, czasami odrobinę zbyt ospała w treści, oprawa muzyczna, zyskuje tutaj swój nowy blask. A wszystko dzięki finalnej konfrontacji wciągającej do „gry” całą potęgę symfoniczno-chóralnego zestawu wykonawczego. Choć przy okazji cytowane są całe połacie partytury Czajkowskiego, to jednak efekt końcowy w zupełności odciąga naszą uwagę od kwestii oryginalności. Przykładem niech będzie The Bridge Fight, gdzie kompozytor fajnie bryluje pomiedzy poszczególnymi tematami. Kontynuacją tych działań są równie absorbujące Clockwork Mice oraz stawiające kropkę nad przysłowiowym „i”, The Machine Room Fight. Kumulujące się emocje znajdują swoje ujście w wieńczącym film Queen Clara, gdzie powrócimy do ciepłej w treści prezentacji motywu Klary.

Miłym dodatkiem do tego zestawu jest suita tematyczna, w której swój udział zaznaczył pianista Lang Lang. Aczkolwiek bardziej wartościowym dla treści całości wydaje się The Polichinelles, który ostatecznie nie miał okazji wybrzmieć w filmie. Skoczny, świetny pod względem aranżacyjnym, kawałek, jest jednym z ciekawszych na albumie soundtrackowym. Zdecydowanie wartym uwagi będzie również utwór promujący kinowego Dziadka do orzechów – piosenka Fall On Me w wykonaniu Andre Bocelliego i jego syna, Matteo. Komercyjne z założenia przedsięwzięcie ma tutaj szansę zaistnieć wśród szerszego grona odbiorców, choć nie łudzę się, że dzięki niemu album soundtrackowy stanie się komercyjnym hitem.



Niezależnie od tego jak potoczy się rynkowa historia tego krążka, z całego serca polecam każdemu miłośnikowi muzyki filmowej sięgnięcie po niego. Może nie jest to epokowe dzieło, o którym za wiele lat rozpisywać się będą w annałach gatunku, a i z oryginalnością ma troszkę na bakier, ale finalny efekt jest bardziej niż satysfakcjonujący. A jeżeli jedną z pierwszych myśli po wyjściu z sali kinowej jest chęć sięgnięcia po soundtrack, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Jestem na tak i mam nadzieję, że w przyszłości otrzymywać będziemy więcej takich prac od Jamesa Newtona Howarda – niezależnie od tytułu i szyldu studia filmowego, jakim będą one opatrzone.

Najnowsze recenzje

Komentarze