Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kensuke Ushio

Koe no Katachi (A Silent Voice)

(2016)
5,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 28-10-2018 r.

Przyznam się szczerze, że recenzowanie dwugodzinnego, głównie ambientowego soundtracku, w dodatku nie będącego edycją typu „expanded” lub „complete score”, trochę mnie przerażało. Nie było żadnej alternatywy w postaci krótszego albumu, który mógłby stanowić bardziej treściwą reprezentację danego materiału, a który ułatwiłby wyrobienie sobie o nim stosownej opinii. Ciągle odwlekałem więc rozpoczęcie prac nad niniejszym tekstem. Gdy jednak w końcu zabrałem się za pisanie, postanowiłem skonfrontować zasłyszaną na domowym sprzęcie muzykę z seansem filmowym. Okazało się, że z pozornie niezbyt inspirującego dla recenzenta tworu, wyrósł całkiem ciekawy materiał do analizy. Tą pracą jest soundtrack z anime Koe no Katachi Naoko Yamady, drugiego najwyżej notowanego filmu w japońskim box office w 2016 roku.

Na początku powinniśmy się przyjrzeć fabule, bo ma ona bezpośrednie przełożenie na koncept obrany przez autora ścieżki dźwiękowej. Anime skupia się na młodym chłopaku, Shoya, który dręczy swoją koleżankę z klasy, głuchoniemą Shoko. Dziewczyna z tego powodu zmienia szkołę. Po ukończeniu edukacji, Shoya pragnie naprawić błędy – postanawia nauczyć się języka migowego i odnaleźć Shoko.

O napisanie muzyki został poproszony Kensuke Ushio, podpisujący się zazwyczaj pod pseudonimem Agraph. Na co dzień zajmuje się on szeroko rozumianą muzyką współczesną (min. elektroniką), a film Yamady był dla niego dopiero drugim projektem w branży. Ushio otrzymał jednak niemal całkowicie wolną rękę w kreowaniu swojej muzycznej wizji, a pracę rozpoczął jeszcze na wczesnym etapie tworzenia filmu. Ostatecznie przygotował ponad 80 utworów, z czego ponad połowa trafiła pod ruchome kadry. Jak zatem widać, decydenci przywiązali sporą wagę do ścieżki dźwiękowej.

Choć Koe no Katachi od strony fabularnej jawi się jako typowo skonstruowany fabularnie dramat, to jednak Ushio zupełnie porzuca znane wszystkim schematy ilustracyjne. Jak się okazuje, głównym źródłem inspiracji dla Japończyka był… aparat słuchowy Shoko, głuchoniemej bohaterki. Postanowił, że stworzy muzykę, która mogłaby imitować szumy słyszane przez osoby z takim urządzeniem. Co wydaje się zrozumiałe, skierowało go to w stronę muzyki ambientowej. Jednak zamiast banalnych dla tego gatunku tekstur elektronicznych, Ushio skupił się na eksperymentatorstwie. Wiodącym głosem w jego muzyce jest nietypowe brzmienie pianina. Nietypowe, bo zdecydował się umieścić mikrofony do rejestracji we wnętrzu instrumentu, co nadało nutom mglistego, tak jakby głuchego podźwięku. Ponadto Ushio stroni od melodii – większość partii ma charakter bardzo wyciszony, być może częściowo improwizacyjny i przypadkowy. Japończyk nie chciał, aby pianino budowało jakieś struktury melodyczne lub harmoniczne. Skupił się na tym, aby instrument ten, wraz z innymi elementami faktury dźwiękowej, tworzył coś na wzór niejednorodnego szumu, z jakim mogą mieć styczność osoby głuchonieme. Na ową fakturę dźwiękową składają się także bardziej klasyczne dla ambientu syntezatory (kłaniają się chociażby studyjne prace Ryuichiego Sakamoto, Hiroshiego Yoshimury i Briana Eno), niekiedy wsparte delikatnym beatem. To wszystko tworzy kojącą, relaksacyjną i wycofaną emocjonalnie ilustrację. Co prawda poza filmowym kontekstem za bardzo się to wszystko zlewa w jedną całość, ale eksperyment można uznać jak najbardziej za udany. Jedynym fragmentem, w którym Ushio faktycznie tworzy coś na wzór tradycyjnej liryki, jest utwór lit, z ładną melodią fortepianu.

Kolejnym ciekawym zabiegiem jest kilkukrotne wykorzystanie fragmentów Inwencji i sinfonii Jana Sebastiana Bacha. Były to utwory ćwiczeniowe, stworzone z myślą o studentach słynnego Niemca. Stanowiły one nie tylko rodzaj wprawki, ale również miały za zadanie uwypuklać piękno instrumentów klawiaturowych. Ushio dopatrzył się tutaj analogii z filmem Yamady. Postanowił zastosować te melodie, aby wyrazić, jak Shoya, niegdyś łobuz, poprzez swoje doświadczenia dojrzewa i próbuje zrozumieć świat oraz Shoko. Inwencje Bacha pojawiają się fragmentarycznie przez cały film (na soundtracku w trackach zatytułowanych inv), ale dopiero pod koniec seansu wybrzmiewają w pełnej okazałości, czyli wtedy, gdy dochodzi do ostatecznej przemiany bohatera. To bardzo interesujący zamysł.

Nietypowe podejście do filmowej ilustracji nie będzie jednak w stanie naprawić jednej rzeczy – wydania soundtrackowego. Oficjalna edycja składa się z 2 płyt, zawierających łącznie 61 utworów, z czego większość nie przekracza 2 minut. Zwłaszcza pierwszy krążek wydaje się dość mocno poszatkowany, przez co trudno jest wejść w odpowiedni nastrój. Ciekawostką jest natomiast nazewnictwo. Kilkuliterowe oznaczenia były roboczymi tytułami kompozycji, które Ushio napisał jeszcze na wczesnym etapie produkcji. Aby nie podpowiadać twórcom, co dana kompozycja miałaby ilustrować, zaszyfrował tytulaturę. Druga płyta wydaje się nieco bardziej ożywcza, trochę mniej ambientowa i ilustracyjna, a same kawałki, już z normalnymi nazwami, wydają się ciekawsze w domowym zaciszu. Znajdzie się tu kilka naprawdę wartych uwagi utworów, np. piosenka (i can) say nothing, czy skoczny, zakorzeniony w retro stylistyce Laser (vocodery, perkusyjny beat, syntezatory).

Koe no Katachi jest więc pracą problematyczną. Ponad dwugodzinny soundtrack to gruba przesada, zwłaszcza dla takiego materiału – spokojnego, wyciszonego i tylko okazyjnie wyrywającego się z ram ambientowego eksperymentatorstwa. Niemniej bardzo nietuzinkowe, konceptualne podejście do filmu, o którym pisałem wyżej, jest powodem, aby spojrzeć na tę pracę od zupełnie innej strony, docenić jej walory estetyczne i ilustracyjne. Ciekawy score, choć nie dla każdego.

Najnowsze recenzje

Komentarze