Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hildur Guðnadóttir

Sicario: Day of the Soldado (Sicario 2: Soldado)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 02-08-2018 r.

Wrzesień, 2015. Do kin trafia thriller sensacyjny Sicario, który wywołuje spore poruszenie wśród krytyków i widzów na całym świecie. Mocny, brutalny obraz traktujący o zmaganiach policji z potężnymi kartelami narkotykowymi, stał się jednym z flagowych obrazów w karierze Denisa Villeneuve. Olbrzymi sukces artystyczny (choć dosyć umiarkowany pod względem komercyjnym) dał zielone światło decydentom do zrealizowania sequela. Na początku wszystko układało się jak z płatka. Na krześle reżyserskim miał ponownie zasiąść Villeneuve, by pokierować historią napisaną znów przez Taylora Sheridana, a odtworzoną w asyście doskonale znanych aktorów. Niestety z tego zgrabnie dobranego zespołu ostał się tylko scenarzysta i dwójka aktorów: Benicio del Toro i Josh Bralin. O równoważnym sequelu nie było więc już mowy. Stworzono więc odrębne widowisko, które po raz kolejny podjęło temat walki amerykańskich stróżów prawa ze zorganizowaną grupą przestępczą przemycająca ludzi. Tym razem otoczą do tych zmagań jest seria samobójczych zamachów, która determinuje amerykański rząd do ostatecznego rozprawienia się z kartelem. Ale jak to zrobić? Najlepiej poprzez porwanie córki narkotykowego barona i wszczęcie wojny. Nie wszystko układa się tak jak powinno, ale do tego mogliśmy się już przyzwyczaić po seansie pierwszego Sicario. Soldado jest więc swoistego rodzaju powtórką z rozrywki – równie brutalną i równie szokującą, jak pierwowzór, ale w dalszym ciągu powtórką. Odbioru tego widowiska na pewno nie ułatwia skrajne upolitycznienie treści, choć niektóre odważne zwroty akcji skutecznie rekompensują niedoskonałości fabularne. Ostatecznie film Stefano Sollimy broni się dobrą narracją, świetnym klimatem i niewybredną grą aktorską. Szkoda, że do tego zestawu nie możemy dołączyć świetnie scalającej te wszystkie elementy, ilustracji muzycznej.



Johann Johannsson nie miał ochoty wracać do tego mrocznego thrillera. Nie wiadomo do końca, czy chodziło o konflikt w terminarzu, czy też o konflikt z Villeneuve na ostatniej prostej tworzenia ścieżki dźwiękowej do Blade Runnera 2049. Islandczyk odżegnał się od tego projektu wskazując jednocześnie osobę, która bez większego problemu udźwignęłaby ciężar gatunkowy Soldado. Była nią wiolonczelistka Hildur Guðnadóttir, z którą Johannsson wielokrotnie już współpracował – między innymi nad muzyką do pierwszego Sicario. Oczekiwania były spore, wszak islandzki kompozytor zasłynął w tym projekcie z ciekawych eksperymentów z sekcją smyczkową oraz szeroko pojętą muzyką dronową. Można było przypuszczać, że angaż osoby bezpośrednio zaangażowanej w powstawanie tego mini-arcydzieła zaowocuje równie ciekawą, eksperymentatorską oprawą muzyczną. Stało się inaczej.

Od pierwszych minut filmowego seansu jasnym się staje, że muzyka nie będzie należeć do najbardziej wymyślnych. Specyficzny mroczny klimat skutecznie udaje się tutaj uzyskać rozciągłymi, smyczkowymi frazami przy wsparciu subtelnej elektroniki. Wyraźnie wyeksponowane i zaklęte niczym w transie, perkusjonalia, wprowadzają natomiast atmosferę niepewności. Z drugiej strony całkiem dobrze sprawdzają się jako metronom napędzający dynamikę scen akcji. Hildur czyni to w dosyć nietypowy sposób – troszkę pretensjonalnie, choć w oderwaniu od mainstreamowego sposobu opowiadania muzycznej akcji, przez co ciekawie współgrająco z obrazem. I na tym właściwie kończy się potencjał oraz moc sprawcza oprawy muzycznej do drugiej odsłony Sicario. Choć ścieżki dźwiękowej jest w tym filmie jak na lekarstwo, to jednak nie jest ona istotnym elementem scen w których wybrzmiewa.


Pierwszy akt, kiedy jesteśmy świadkami szokujących scen z terrorystami w roli głównej, muzyka potrafi jeszcze przykuć uwagę ciężkim, zawiesistym klimatem. Ale im dalej zagłębiamy się w filmową treść, tym bardziej staje się ona martwym tłem, z obecności którego praktycznie nic nie wynika. A jeżeli już nawet, to w żadnym stopniu jest to ani światotwórcze, ani przynajmniej klimatotwórcze. Można odnieść wrażenie, że jest to filozofia ilustracyjna, którą na pewnym etapie tworzenia oprawy muzycznej do serialu 24 godziny zaczął stosować Sean Callery. Snujący się nieustannie, oparty na minimum środków, podkład muzyczny, który częściej denerwuje niż dynamizuje całą akcję. Ścieżka dźwiękowa do Soldado nie ma większego problemu z nadmiernym dynamizowaniem. Większość utworów wybrzmiewających w filmie, to minorowe, smyczkowo-perkusyjne tekstury, w których króluje apatia i emocjonalna pustka. Ot zupełne przeciwieństwo tego, czym była ścieżka dźwiękowa Johannssona do części pierwszej. I gdyby nie wybrzmiewające na samym końcu, charakterystyczne, opadające smyczki Johannssona zaczerpnięte z poprzedniego filmu, prawdopodobnie wyszedłbym z sali kinowej totalnie znudzony. Był to miły ukłon ze strony twórców Soldado w kierunku zmarłego w 2018 roku, islandzkiego kompozytora. Szkoda jednak, że żaden owego ukłonu nie poczyniła sama pani kompozytor, totalnie odżegnując się od pomysłów tematycznych Johannssona.

Marnowanie muzycznego potencjału w filmie to jedno, ale wynoszenie tej beznamiętnej oprawy poza jej docelowe miejsce – obraz – i próba zmierzenia się z nią… To już nie lada wyzwanie, z którym mało kto może sobie poradzić. Mimo wszystko nakładem Varese Sarabande ukazał się oficjalny album soundtrackowy, gdzie w ramach troski o uwagę odbiorcy zaproponowano tylko 36 minut z blisko półtoragodzinnej ilustracji stworzonej na potrzeby tego filmu. Przejście przez zawartość tego krążka może się okazać trudniejsze, niż sugeruje czas trwania. Każda minuta dłuży się w nieskończoność, a brak jakiejkolwiek tematycznej treści oraz powtarzalność materiału, stanowić mogą dodatkowe przeszkody.

Z 14 zgromadzonych na krążku utworów naprawdę trudno wyszczególnić te, które w mniejszym lub większym stopniu zwracałyby na siebie uwagę. Czy to perkusyjne Attack, Convoy, The Kidnap, czy może Santa Claus lub budujące napięcie i atmosferę grozy Journey To Order … Jest to jedno z najbardziej spójnych pod względem treści, ale najmniej interesujących słuchowisk, jakie póki co ukazały się w roku 2018. I szkoda, że wszystko dzieje się pod szyldem marki, którą trzy lata wcześniej Johann Johannsson wywindował niemalże do miana zjawiska artystycznego. Jednokrotna przygoda z albumem soundtrackowym od Varese ostatecznie pokazuje jak wielka przepaść intelektualna i warsztatowa dzieli tego nieodżałowanego kompozytora od lansowanej na jego następcę, Hildur Guðnadóttir.



Niemniej jednak, z czystej ciekawości i w ramach eksperymentu sięgnąłem po kompletną ścieżkę dźwiękową, jaka wyciekła do sieci w okolicach premiery filmu (kuriozum!). Tak potwornie nudnego i dołującego doświadczenia dawno nie przeżyłem. Nie polecam nikomu – zarówno wspomnianego tu „complete score” jak i oficjalnego wydawnictwa od Varese. Strata czasu.


Inne recenzje z serii:

  • Sicario
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze