Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Don Davis

Tokyo Ghoul

(2017)
4,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 05-04-2018 r.

Tokyo Ghoul Sui Ishidy to jedna z najpopularniejszych mang drugiej dekady dwudziestego wieku. Jej akcja toczy się w alternatywnym Tokio, w którym żyją ghoule – bestie ukrywające się w ciałach ludzi. Za renomą tej mangi poszła oczywiście potrzeba zrealizowania serialu anime. Ten spotkał się z ciepłym przyjęciem i niemal z miejsca zyskał fanów na całym świecie. Kolejnym krokiem było ogłoszenie adaptacji „live-action”. Film w reżyserii Kentaro Hagiwary miał premierę 29 lipca 2017 roku. Krytyka przyjęła go pozytywnie (mimo zarzutów o kiepskie efekty CGI), lecz widzowie nie udali się gremialnie do kin, co najpewniej pogrzebało na jakiś czas plany kontynuowania aktorskich adaptacji serii Ishidy.

Przyznam się szczerze, że do pewnego momentu markę Tokyo Ghoul kojarzyłem tylko ze słyszenia. Nie znałem mangi, ani serialu, nawet nie wiedziałem, o czym dokładnie opowiada. Tym momentem okazał się jednak dzień, w którym ogłoszono, że do filmu Hagiwary muzykę skomponuje Don Davis, twórca kultowych ścieżek dźwiękowych do trylogii Matrix. Dla urodzonego w Kalifornii artysty miał być do powrót do świata kina po dekadzie absencji (sic!). Poza tym sam projekt wydawał się wielce nietuzinkowy (choć sam Davis z japońską kinematografią miał styczność chociażby przy okazji anime Animatrix). I tym samym Tokyo Ghoul stał się szybko obiektem mojego zainteresowania. Jednocześnie z wielką ciekawością, jak chyba spora część amatorów muzyki filmowej, wyczekiwałem efektu pracy Davisa. W końcu ukazał się on na albumie wytwórni Milan Records.

Otwierający album temat główny nastraja słuchacza całkiem entuzjastycznie. Co prawda pierwsze takty, jeszcze przed wprowadzeniem właściwej melodii, kojarzą się bardziej z Dannym Elfmanem, aniżeli z Davisem, niemniej motyw wiodący, choć skonstruowany w prosty sposób, prezentuje się heroicznie i wpada w ucho. Gdy dołącza do niego samplowana perkusja, nabiera dodatkowo intensywności i współczesnego wydźwięku. Nie dajmy się jednak zmylić – Tokyo Ghoul Davisa to partytura w zdecydowanej mierze symfoniczna. Elementy elektroniczne nie są tu częstymi bywalcami, co też jest kompletnym przeciwieństwem tego, co skomponował Yutaka Yamada na potrzeby serialu anime.

Z całą przykrością muszę jednak przyznać, że po efektownym Tokyo Ghoul Main Title niejednemu odbiorcy szybko zrzednie mina. Otóż niemal od razu napotykamy największy problem recenzowanej ścieżki dźwiękowej, jakim jest nadmiar underscore’u, ilustracji skierowanej pod szeroko rozumiane budowanie napięcia. Niestety nie poraża ona finezją, nie ma tutaj wykwintnych instrumentacji i harmonii, jakie znamy chociażby ze ścieżek dźwiękowych z Matrixa. Davis zdaje się ograniczać do absolutnego minimum, tworzy tapetę pozbawioną jakichkolwiek znamion kreatywności. Snujące smyczki, gdzieniegdzie elektronika, czasem stosowne dysonanse blach – ciężko tu nawet zasłaniać się aspektem technicznym, bo jest to zwyczajnie miałka i zachowawcza ilustracja.

I tak też za najlepsze fragmenty tej ścieżki dźwiękowej będą służyć liczne wejścia tematu głównego. Zdecydowanie najefektowniej wypada w spektakularnym The Kaneki Metamorphosis, opartym o iście westernową rytmikę oraz doskonałą pracą sekcji dętej blaszanej i smyczkowej – prawdziwy kunszt w posługiwaniu się orkiestrą. To jest Davis, na którego czekaliśmy. Niestety reszta sfery tematycznej nie prezentuje się już tak okazale. W zasadzie mamy jeszcze krótki, liryczny motyw, który jednak wydaje się tylko dramatycznym zapychaczem, aniżeli czymś faktycznie niosącym ładunek emocjonalny. Pewnym urozmaiceniem jest natomiast dziwaczne, surrealistyczne wręcz, The Mask Shop Mambo.

Filmowe oddziaływanie partytury Davisa nie może być czynnikiem, który miałby diametralnie rzutować na finalną ocenę. Decydenci potraktowali score Amerykanina trochę po macoszemu, gdzieniegdzie, zwłaszcza w pierwszej części filmu, zakopując go pod sferą audiowizualną (czasem doprawdy trzeba się wysilić, aby spostrzec jego obecność). Dopiero w drugiej połowie filmu (The Kaneki Methamorphosis w sekwencji montażowej treningu głównego bohatera!) muzyka Davisa daje o sobie znać. Cieszę się natomiast, że zdecydowano się na generalnie spójną stylistycznie, nawet jeśli niezbyt wyszukaną, symfoniczną ścieżkę dźwiękową, tym samym rezygnując z pstrokatej gatunkowo ilustracji zaproponowanej w serialu przez Yamadę. Nie chodzi bynajmniej mi o to, że młody Japończyk stworzył nieciekawą muzykę – po prostu eklektyzm stylistyczny dużo lepiej radzi sobie w specyficznym gatunku, jakim jest anime, aniżeli w kinie aktorskim.

Tokyo Ghoul Dona Davisa nie jest zatem pracą złą. Z pewnością jest tu solidny i chwytliwy temat główny, a także kilka innych utworów, w których dawny, symfoniczny błysk Davisa zdaje się ciągle przebijać do świadomości odbiorcy. Miejscami jest to jednak score wyprany z większych ambicji, jak gdyby Amerykanin nie miał kompletnie weny lub został ograniczony dyrektywami decydentów. Ciężko się więc nie oprzeć wrażeniu, że po takim twórcy i projekcie mogliśmy się spodziewać większych fajerwerków.

Najnowsze recenzje

Komentarze