Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christopher Young

Urban Legend (Ulice strachu)

(1998)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 18-11-2017 r.

Komercyjny sukces Krzyku Wesa Cravena otworzył swoistego rodzaju puszkę pandory. Abstrahuję od licznych kontynuacji, jakich doczekał się ten kultowy obraz, był on bowiem ważnym punktem zwrotnym w powoli umierającym kinie grozy. Modne niegdyś slashery zaczęły w pewnym momencie tracić zainteresowanie widowni. Wystarczyło tylko znaną od dekad konwencję przenieść na grunt kina młodzieżowego i worek z pieniędzmi sam się rozwiązał. Do kin zaczęły masowo napływać kolejne produkcje oscylujące wokół tematyki tajemniczego mordercy grasującego po studenckich kampusach… I jednym z takich protoplastów sukcesu Krzyku były Ulice strachu (fatalne tłumaczenie z oryginalnego Urban Legend). Film Jamie Blanksa był praktycznie kalką przyjętej przez Cravena konwencji. Mamy więc grupkę studentów, którzy zaczynają ginąć w dziwnych okolicznościach. Okazuje się, że morderca wciela w życie tzw. miejskie legendy. Początkowo sceptycznie nastawiona do pojedynczych incydentów, społeczność akademicka, w pewnym momencie staje się świadkiem istnej krwawej łaźni. Oczywiście cały wysiłek dwójki głównych bohaterów koncentruje się na odnalezieniu sprawcy. I tradycyjnie, okazuje się nim najbardziej niepozorna osoba. Mimo wielu klisz, na jakich powstało to widowisko, ostatecznie przypadło ono do gustu widowni, stając się finansowym sukcesem studia TriStar. Kolejne części były tylko kwestią czasu.



I jak wspomniany wcześniej Krzyk, tak i Ulice strachu zawdzięczały cząstkę swojego sukcesu świetnie skonstruowanej i wykonującej kawał dobrej roboty, ilustracji muzycznej. Nie sięgnięto jednak po Marco Beltramiego, urastającego wówczas do miana jednego z topowych kompozytorów filmów grozy. Angaż powędrował na ręce innego mistrza gatunku, Christophera Younga, który pod względem doświadczenia i umiejętności zawstydzał rozpoczynającego swoją karierę Marco. Mając w dorobku tak kultowe ścieżki dźwiękowe, jak Koszmar z ulicy Wiązów, Wysłannik piekieł, czy Mucha 2, wejście w świat tajemniczych morderstw nie stanowiło dla niego większego wyzwania. Owszem, zmianie uległa konwencja, w jakiej zanurzono całe przedsięwzięcie. Młodzieżowy film, okraszony cienką warstwą humoru, odbiegał nieco od poważnego tonu wspomnianych wcześniej prac. Aczkolwiek Chris Young nie musiał się tym zbytnio przejmować. Ta cząstka muzycznej przestrzeni zarezerwowana była dla licznie przygrywających w filmie piosenek. Amerykański kompozytor miał więc bardzo uproszczone zadanie, polegające na zilustrowaniu scen grozy i dramatów, jakie przeżywali główni bohaterowie. A czy jest wdzięczniejsze pole do zaprezentowania świetnie zaaranżowanej symfoniki?



Chsristopher Young nie przebierał w środkach. Ale nie od razu wytoczył ciężkie działa, stawiając przed nami quasi-chaotyczną, ale mistrzowsko zaaranżowaną, muzyczną akcję. Kluczem było znalezienie odpowiedniego tematu, który wprowadzałby widza w prezentowaną historię i konkludowałby ją. I tutaj reżyser filmu zasugerował sięgnięcie po sprawdzone wcześniej rozwiązania. Sprawdzone na gruncie jednego z poprzednich projektów Yonga, Wyśnionej kochanki. Żeńskie trio wokalne wpompowało w strukturę motywu odpowiednią dawkę melancholii i mistyki odnoszącej się do tytułowych legend. W ten sposób otwarto furtkę do dalszej zabawy konwencją – tym razem już na gruncie bardziej zdecydowanych brzmień.


Na takowe nie trzeba długo czekać. Sceny, które umuzycznił Chris promienieją doskonale dobranym zestawem symfonicznych barw i emocji. Aczkolwiek w odniesieniu do jego wcześniejszych osiągnięć nie możemy tu mówić o większej rewolucji – raczej o adaptowaniu pewnych wypracowanych wcześniej schematów – ot jak w przypadku tematu. Niemniej doskonale sprawdzają się jako budulec odpowiedniego napięcia i akcelerator scen akcji, krwawych pościgów i towarzyszącego bohaterom strachu. Intensywnie wypełniająca przestrzeń orkiestra tylko symbolicznie zdobiona jest elektronicznym ornamentem, mającymi za zadanie utrzymywać w rytmicznych ryzach wszystkie sekcje orkiestry. Również partie chóralne, których w Ulicach strachu nie brakuje. Począwszy od narkotycznego, melancholijnego wstępu i zakończenia, poprzez pełne grozy, niskie wokale, a na chaotycznych partiach krzyczanych skończywszy. Christopher Young nie byłby sobą, gdyby przy tej okazji nie dokonał kilku ciekawych eksperymentów z artykulacją. W zestawieniu z filmową rzeczywistością trudno to wszystko wychwycić, docenić, co nie zmienia faktu, że starania kompozytora przyniosły wymierne efekty w postaci kapitalnie sprawdzającej się w obrazie, ilustracji muzycznej.

Ale niestety, jak to w tego typu gatunkowych tworach filmowych bywa, praktycznie cała uwaga producentów skupiła się na wybrzmiewających w filmie piosenkach. To one miały koncentrować uwagę na okolicznościowo wydanym albumie soundtrackowym. Albumie dosyć krótkim, bo 35-minutowym. Pięć z siedmiu zawartych na nim kawałków, to słyszane w filmie piosenki, ale miłośników ilustracyjnej grozy nie pozostawiono z niczym. Krążek zamknęły dwie treściwe suity, które w dosadny sposób podsumowały to, co Christopher Young stworzył na potrzeby Ulic strachu. Tytułowe Urban Legend eksponowało tematykę, podczas gdy Sex Advice With An Ax bezpardonowo zanurzało słuchacza w wartkiej, świetnie sporządzonej, muzycznej akcji. Po skosztowaniu tego piętnastominutowego smakołyka miało się apetyt na więcej i tylko dzięki determinacji samego kompozytora i jego przyjaciela z Intrady, Douglasa Fake’a, można sobie było na to pozwolić. Nie, nie tradycyjną drogą poprzez zakup oficjalnie wydanego krążka. Na rynku pojawiło się bowiem limitowane do kilkuset egzemplarzy, tłoczone promo, które w ten czy inny sposób przeniknęło do kolekcjonerskiego świata. Zgromadzony na nim 45-minutowy materiał nie był kompletnym zestawem utworów nagranych na potrzeby filmu, ale w zupełności wyczerpał jego potencjał. Zgrabnie przemontowane i zaprezentowane kawałki stworzyły jedno z najciekawszych słuchowisk w bogatej dyskografii Christophera Younga.



Rozpoczynamy od wprowadzającego w filmowe wydarzenia, melnacholijnego tematu głównego, okraszonego żeńskimi chórkami. W dalszej części partytury powracał on będzie w formie dramatycznego ostinato i to najczęściej w scenach ukazujących terroryzowaną społeczność akademicką. Na zagęszczenie atmosfery nie trzeba długo czekać. Wręcz bezceremonialnie rzucani jesteśmy w wir dynamicznej, opartej na rytmicznych perkusjonaliach i elektronice, muzycznej akcji. Dopiero dalsza część albumu przynosi chwilę wytchnienia, zatrzymania się nad naturą prezentowanej grozy, budowaniem napięcia i systematycznego obniżania nastroju. Demoniczne frazy nie stroniące od niskich, gardłowych śpiewów, ścielą grunt pod kolejną porcję mocarnej symfoniki, która uderza z pełnym impetem w finałowej części słuchowiska. I zanim się spostrzeżemy, już kończymy przygodę z albumem soundtrackowym ponowną prezentacją melancholijnego aranżu tematu przewodniego.

Owszem, czas spędzony przy tym soundtracku mija błyskawicznie. Jak już wcześniej wspomniałem, jest to jedna z najciekawiej rozpisanych i zaprezentowanych ścieżek w dorobku Christophera Younga. Na wielu płaszczyznach bardzo wtórna, ale niezwykle przyjemna w odbiorze. Dlatego dziwi fakt, że nigdy nie udało się oficjalnie wprowadzić jej do sprzedaży. Może przykładem Gatunku, po wielu latach partytura ta w końcu doczeka się swojej rynkowej premiery. Póki co na świeczniku pozostaje kompozytorskie promo, które w kontekście wielu analogicznych dzieł Christophera Younga pozostaje bezkonkurencyjnym tworem.


Najnowsze recenzje

Komentarze