Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ryuichi Sakamoto

async

(2017)
4,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 26-10-2017 r.

Nie ulega wątpliwościom, że Ryuichi Sakamoto poza swoją ojczyzną jest głównie kojarzony jako autor muzyki filmowej. Jednak jego dorobek artystyczny wykracza daleko poza pracę na rzecz kina. Karierę rozpoczynał w kultowym zespole Yellow Magic Orchestra, a także równolegle rozwijał swoją solową działalność. Z początku albumy studyjne Japończyka zdominowane były przez muzykę popową i elektroniczną, ale z czasem, wraz z rosnącą popularnością w branży filmowej, jego styl zaczął ewoluować.

W nowym millenium stylistyka proponowana przez Sakamoto zaczęła stopniowo ukierunkowywać się w stronę brzmień ambientowych, często eksperymentalnych. Tym samym Japończyk, znany z niemałej smykałki do komponowania zapadających w pamięć tematów, regularnie wycofywał się z melodyki i szerszego aparatu wykonawczego na rzecz muzyki atmosferycznej, opartej głównie na solowym fortepianie i rozmaitych syntezatorach. Te zainteresowania Sakamoto zaowocowały w końcu współpracą z wieloma twórcami muzyki elektronicznej, min. z Christopherem Williitsem, Christianem Fenneszem, czy wreszcie, chyba najpopularniejszym z nich, Alvą Noto. Jednocześnie nie poprzestał on tworzyć albumy solowe. Jednym z najciekawszych tego typu pozycji w dyskografii Sakamoto jest krążek async.

async jest, można powiedzieć, efektem fuzji dwóch pasji Sakamoto – muzyki filmowej i muzyki koncepcyjnej. Japończyk założył sobie bowiem, że tworzy ścieżkę dźwiękową do nieistniejącego filmu Andrieja Tarkowskiego, autora pamiętnego Stalkera (Sakamoto uważa słynnego Rosjanina za jednego ze swoich ulubionych reżyserów). Pracując nad albumem japoński kompozytor nie oglądał jednak obrazów Tarkowskiego, a muzykę tworzył jedynie w oparciu o to, co zapamiętał z jego dzieł.

Na swojej płycie Sakamoto stawia przede wszystkim na budowanie tajemniczego i enigmatycznego klimatu, jednocześnie zahaczając o metafizyczny wydźwięk, co też udaje mu się osiągnąć nierzadko poprzez modernistyczne eksperymenty. Zresztą podobne rozwiązania stosował niegdyś Eduard Artiemjew, jeden z najważniejszych kompozytorów, którzy pisali dla Tarkowskiego. Wypada jednak zaznaczyć, że tego typu stylistyka już na pierwszy rzut ucha dobrze koresponduje z filozoficznym, nierzadko zawierającym elementy science-fiction, kinem Tarkowskiego.

Japończyk sięga często po gęste, chłodne i duszne brzmienie syntezatorów, a także ogranicza warstwę tematyczną. W zasadzie jedyną wyróżniającą się melodię na async znajdziemy w pierwszym utworze, Andata. Ów, co by nie powiedzieć, ładny motyw jest jednak bardzo prosty, jak gdyby Sakamoto jeszcze bardziej chciał uzmysłowić słuchaczowi (widzowi zmyślonego filmu?), że istotą tego projektu są barwy i efekty brzmieniowe, a nie tak silnie kojarzona z nim przecież melodyka.

Zbieżności z filmową twórczością Sakamoto będą nam się trafiać raczej sporadycznie. Jedynie utwór Zure faktycznie potrafi przywołać na myśl prace Japończyka powstałe na rzecz kina. Kompozycja ta oparta jest na powtarzalnych, dwunutowych frazach, pomiędzy którymi pojawia się wyraźna pauza, co też nasuwa dość oczywiste skojarzenia z tematem głównym z renomowanej Zjawy (choć podobnych zabiegów należałoby doszukiwać się w jeszcze wcześniejszej ścieżce dźwiękowej z filmu Harakiri – Śmierć samuraja). Sakamoto podkreśla, że ścieżka dźwiękowa z obrazu Alejandro Gonzáleza Iñárritu miała znaczący wpływ na kształt async.

Sakamoto nie stroni też od dość typowego dla siebie fortepianu, którego spokojne, delikatne frazy, jakby inspirowane twórczością Claude’a Debussy, nadają muzyce stricte „organicznego” i poetyckiego wymiaru. Pojawiają się też szybkie elektroniczne rytmy, przypominające osiągnięcia tzw. berlińskiej szkoły muzyki elektronicznej (min. starsze dokonania Klaus Schulze i Tangerine Dream). Moim osobistym faworytem na recenzowanym albumie jest jednak Solari (czytelny odnośnik do Solarisa, jednego z najsłynniejszych filmów Tarkowskiego), gdzie piękną i nastrojową atmosferę budują syntezatory.

Materiał zawarty na albumie częściowo należałoby zakwalifikować do muzycznej awangardy, w której Sakamoto, jak przekonuje nas odsłuch, czuje się dość komfortowo. Przykładem takowego podejścia jest utwór Walker, w którym słyszymy bliżej nieokreślone szelesty liści i gałęzi. Jak się okazuje, Japończyk nagrał po prostu swój spacer po lesie, a następnie naniósł na to odpowiednie plamy elektroniczne. Co ciekawe, pod koniec kompozycji dźwięk stawianych kroków znacząco się zmienia, co ma oznaczać dotarcie spacerowicza do określonego, choć nieznanego słuchaczowi, celu. Jeszcze innym dowodem na modernistyczne zapędy Sakamoto jest ścieżka Desintegration. Słyszymy tam jedynie pojedyncze dźwięki wyraźnie rozstrojonego pianina. I nie byłoby w tym nic szczególnie interesującego, gdy nie fakt, że instrument ten został zniszczony w 2011 roku przez tsunami. Kolejnym muzycznym eksperymentem jest kawałek Tri, oparty na pracy trzech trójkątów.

Pod względem instrumentacyjnym na płycie wyróżniają się utwory Life, Life i Honj. W pierwszym z nich usłyszymy dźwięki sho (instrument dęty), a w drugim szamisenu (instrument strunowy). Z jednej strony wykorzystanie tych wywodzących się z Kraju Kwitnącej Wiśni instrumentów może się wydawać dziwnym pomysłem w muzycznej wizualizacji kina Tarkowskiego, niemniej skoro Artiemjew pozwolił sobie na zastosowanie w Stalkerze azerbejdżańskiego taru, to czemu Sakamoto nie miałby skorzystać z rodzimego instrumentarium.

Jeszcze innym urozmaiceniem albumu są dwa utwory, w których Sakamoto sięgnął po głos ludzki. Najpierw napotkamy go w utworze Fullmoon, gdzie usłyszymy recytację fragmentu powieści Pod osłoną nieba Paula Bowlesa (w wykonaniu autora). Nagranie powstało oczywiście w związku z hollywoodzką adaptacją Bernardo Bertolucciego, do której Japończyk miał sposobność napisać nagrodzoną Złotym Globem muzykę (Sakamoto musiał zgłosić się do włoskiego reżysera o zgodę na zsamplowanie głosu Bowlesa). Warto zauważyć, że w dalszej kolejności kompozycja nabiera uniwersalnego wymiaru, ponieważ tekst zaczyna pojawiać się w różnych językach wygłaszany przez różne osoby, wśród których znajdziemy min. Alvę Noto i samego Bertolucciego. Melorecytacja stanowi także trzon bardzo wyciszającego Life, Life, w którym na warsztat poszedł tekst jednego z najważniejszych poetów radzieckich XX wieku, Arseny’a Tarkowskiego, ojca Andrieja. Tym razem usłyszymy głos David Sylvaina, którego miłośnicy filmówki będą kojarzyć z piosenki Forbidden Colours z Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence. Osobiście nie jestem miłośnikiem recytacji na płytach z muzyką, niemniej w przypadku async ich obecność dodaje nieco kolorytu i intelektualnego pierwiastka.

Gdybym miał uwypuklić mankamenty tej pracy, to najpierw wskazałbym na utwór tytułowy, który opiera się na stricte modernistycznej (w tym przypadku czytaj „ciężkiej”) artykulacji sekcji smyczkowej, co w moim odczuciu niezbyt dobrze wkomponowuje się w ascetyczną i kontemplacyjną aurę, skrupulatnie zresztą budowaną przez resztę materiału. Pewnym zgrzytem są dla mnie także dwie ostatnie kompozycje, które jawią się jako dość typowe, ambientowe próby, które nie tylko niewiele wnoszą do albumu, ale także niepotrzebnie go rozwlekają. W końcu godzina dla tego typu medytacyjnej muzyki to wcale nie jest mało.

A zatem async to płyta z całą pewnością niełatwa, aczkolwiek mając na uwadze obecną twórczość Ryuichiego Sakamoto, to raczej nikt nie spodziewał się przystępnego i melodycznego materiału. Zaproponowana przez Japończyka stylistyka wydaje się przemieszczać pomiędzy muzyczną kontemplacją a próbą wykreowania nowego, muzycznego świata. Jest tu sporo poszukiwania świeżych brzmień i nowych efektów dźwiękowych, trochę kompozytorskich fanaberii, ale Japończyk nie popada w nadmierną eksperymentalność, unikając tym samym zawężania grona odbiorców do najbardziej zagorzałych miłośników awangardy. Tak też jeśli ktoś pragnie się wyciszyć i pomedytować przy niebanalnej muzyce, to async z pewnością mu to zagwarantuje.

Najnowsze recenzje

Komentarze