Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Franz Waxman

Objective, Burma! (Operacja Birma)

(2000/2007)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 17-08-2016 r.

Pogrążona w światowym konflikcie Ameryka bynajmniej nie dystansowała się od tej trudnej tematyki w szeroko pojętej rozrywce. Jak grzyby po deszczu powstawały kolejne filmy nawiązujące bezpośrednio lub tylko częściowo do wybranych epizodów toczącej się wówczas wojny. W 1943 roku producenci studia Warner Bros wpadli na pomysł, aby na taśmę celuloidową przenieść pewne znaczące wydarzenie w kontekście konfliktu z Japonią. Operacja Birma (Objective, Burma!) była więc historią żołnierzy, którzy dokonują desantu na Birmę w celu zniszczenia japońskiej radiostacji. Mimo iż misja zwieńczona została sukcesem, to jednak przy ewakuacji pojawiły się niespodziewane komplikacje. Oto bowiem wrogie wojska przejęły teren, gdzie pierwotnie wyznaczony był punkt zbiorczy. Amerykańscy żołnierze musieli więc przemierzyć dystans około 140 mil przez terytorium nieprzyjaciela, aby dotrzeć do nowego miejsca ewakuacji… Wydawać by się mogło, że dzieło Raula Walsha jest klasycznym filmem wojennym obfitującym w liczne sceny batalistyczne. Otóż nie. Przypomina raczej dramat psychologiczny opisujący losy wybranej grupy bohaterów mierzących się z trudnościami losu. Choć obraz spotkał się z bardzo dobrymi recenzjami rodzimych, amerykańskich krytyków, którzy chwalili przede wszystkim fenomenalną grę Errola Flynna, to jednak w Wielkiej Brytanii był piętnowany. A wszystko przez historyczne przekłamania stawiające amerykańskich żołnierzy w centrum uwagi, podczas gdy faktycznymi bohaterami tej akcji byli Brytyjczycy. Abstrahując od tych kontrowersyjnych zmian, Operacja Birma jako dzieło filmowe przetrwało próbę czasu. Do dnia dzisiejszego stawiane jest w ścisłej czołówce gatunkowej kina wojennego, co jest zasługą nie tylko świetnej realizacji (w filmie wykorzystano między innymi autentyczne zdjęcia powietrznego desantu), dobrej gry aktorskiej, ale i adekwatnie odnajdującej się w tym dramacie ścieżki dźwiękowej. Kompozycji, która nominowana została do Oscara.



Autorem ilustracji był Franz Waxman – chorzowianin, który przed 2 wojną światową wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Jego talent kompozytorski dosyć szybko dostrzeżony został przez producentów i hollywoodzkich decydentów, a po krótkiej przygodzie z MGM oraz Universalem, ostatecznie podpisał długoterminowy kontrakt z największym ośrodkiem produkcyjnych tamtego okresu – studiem Warner Bros. Operacja Birma była czwartym filmem nad którym wspólnie pracowali Franz Waxman oraz zyskujący coraz większą renomę producent Jerry Wald. I właśnie ta więź przesądziła o angażu chorzowianina, a nie Adolpha Deutscha, z którym zazwyczaj pracował reżyser Raul Walsh. Filozofia tworzenia opraw muzycznych u obu tych kompozytorów miała zresztą wspólną bazę, której merytorycznym ojcem był Max Steiner i jego przełomowe partytury. Różnili się jednak podejściem do budowania linii melodycznej. Podczas, gdy Deutsch identyfikował ją z głównymi bohaterami, Waxman spoglądał dalej, dopatrując się inspiracji w okolicznościach i miejscach toczącej się akcji. Można by pomyśleć, że cierpiała na tym dramaturgia przechadzająca się nieco innymi drogami aniżeli sfera emocjonalna poddawanych ciężkim próbom żołnierzy. Nic bardziej mylnego. W wypowiedziach na temat tej partytury kompozytor przyznał co prawda, że charakter filmu skłaniał ku szerszemu, bardziej ogólnemu spojrzeniu na towarzyszące widowisku emocje, ale absolutnie nie zdejmowało to z niego odpowiedzialności „wniknięcia” w głowę bohatera i spojrzenia na rzeczywistość filmową jego oczami. Była to tylko jedna płaszczyzna i sfera działania muzyki Waxmana. Egzotyczna sceneria, emocjonujące sceny batalistyczne (choć nie było ich tak dużo) dały przestrzeń do wyprowadzenia barwnej, iście wagnerowskiej symfoniki nie stroniącej od prowizorycznej etniki. Takowa nie stawiała przed nami palety nietuzinkowych brzmień, a raczej starała się oscylować wokół doskonale znanych nam środków muzycznego wyrazu, ale z uwzględnieniem odpowiednich skal i sposobów artykulacji odsyłających naszą wyobraźnię do wschodnich rejonów globu. Całość jawi się więc jako sprawnie funkcjonująca w obrazie ilustracja, która pod względem estetycznym nie budzi również większych obiekcji. Mniej korzystnie prezentuje się natomiast, gdy całe to muzyczne doświadczenie zechcemy wyrwać ze ścisłych ram obrazu.


Takowych prób nie było zbyt wiele na przestrzeni minionych siedemdziesięciu lat. W okolicach premiery filmu na rynku nie pojawił się żaden winyl z chociażby próbkami pracy Waxmana. Moda na wydawanie soundtracków w takiej formie przyjdzie dopiero za kilkanaście lat. Nie był to również zbyt łaskawy czas dla oryginalnych nagrań, które wielokrotnie utylizowano w innych, wojennych produkcjach Warnera. Taki sam los spotkał zapis nutowy „rozdysponowany” na potrzeby różnych sesji. I właśnie z takim materiałem – poddanym licznym korektom i wybrakowanym – mieli do czynienia rekonstruktorzy, John Morgan i William Stromberg, kiedy pod koniec lat 90. zapragnęli odtworzyć i nagrać na nowo kompletną ścieżkę dźwiękową do Operacji Birma. Tworzone pod szyldem wytwórni Marco Polo przedsięwzięcie spędzało sen z powiek rekonstruktorom, którzy częściowo na podstawie zachowanej partytury, a częściowo ze słuchu odtwarzali najdrobniejsze detale pracy Waxmana. Mając jednak na względzie dobro słuchacza postanowili podejść do opracowywanego materiału w sposób selektywny. Wyeliminowano zbędne powtórzenia, a rozparcelowaną na wiele utworów partyturę połączono w 13 potężnych suit dzięki czemu udało się stworzyć niewiele ponad 70-minutowe słuchowisko. Czy jednak na tyle optymalne, by zauroczyć każdego miłośnika muzyki filmowej sięgającego po rzeczony krążek?

Przygoda z wydaną przez Naxos reedycją tegoż soundtracku, dała do zrozumienia, że podjęty przez Morgana i Stromberga wysiłek nie do końca spotkać się może ze zrozumieniem współczesnego odbiorcy. Praca Waxmana jest bowiem bardzo toporna i wymagająca skupienia w analizowaniu treści. Zapewne o wiele bardziej docenią starania kompozytora ci, którzy zapoznali się wcześniej z filmowym kontekstem, aczkolwiek nie jest on niezbędny do odczytywania muzycznej narracji. Pod względem strukturalnym i dramaturgicznym ścieżka dźwiękowa do Operacji Birma wydaje się bardzo klarowna.



Zaczynamy więc charakterystycznym Main Title w ramach którego stawiana jest przed nami główna tematyka dzieła. Tematyka zamknięta w formie militarystycznej fanfary. Orientalna wymowa tejże melodii wydaje się pod względem kulturowym nieco chybiona. Po prostu nie można nie odnieść wrażenia, że temat bardziej zakorzeniony jest w bliskowschodniej etnice aniżeli indyjskiej. Sytuację ratuje przeniesienie tego prowizorycznego orientu na stylistyczne fundamenty Americany. Zresztą kompozytor bardzo często posiłkuje się muzyką odwołującą się do wartości narodowych – stylizując się, bądź też bezpośrednio nawiązując do niektórych pieśni i utworów o charakterze patriotycznym. Jest tak na przykład w segmencie Openeing Scene – Briefing In An Hour, gdzie muzyka prześlizguje się pomiędzy kadrami ukazującymi żołnierzy pochłoniętymi różnymi zajęciami. Podobną, bardzo optymistyczną wymowę będzie miał finał filmowej historii, który na albumie soundtrackowym potraktowany został krótkim The Camp – Finale.

Operacja Birma nie należy do najbardziej widowiskowych obrazów. Poza sceną lądowania, okazjonalnymi zwrotami akcji i finalną konfrontacją niewiele tu w sumie przestrzeni do wyprowadzania dynamicznej, porywającej muzyki akcji. Nawet scena ataku na radiostację została zilustrowana tylko w początkowych i końcowych sekwencjach konfrontacji. Czym zatem może się tutaj delektować miłośnik orkiestrowych akcyjniaków? Sporą przestrzeń dają utwory oscylujące wokół wspomnianych wyżej potyczek. Sporo ciekawych fragmentów dostarcza segment Burial – Retreat, który zdradza zamiłowania Waxmana do analogicznych prac Steinera, na przykład Szarży lekkiej brygady. Element militarystyczny łączony z intensywną, choć zmienną pod względem dynamiki ilustracją, jak żyw kojarzyć się może z twórczością austriackiego ojca hollywoodzkiej muzyki filmowej. Chorzowianin stara się jednak przemycać pewne niuanse o czym świadczyć może iście baletowy sposób interpretowania swobodniejszych pod względem wymowy scen. Ocieranie się wręcz o zabiegi dźwiękonaśladowcze w takich fragmentach, jak Resting – Radio Gone może z jednej strony podważać poważny ton widowiska, z drugiej świadczy o niekonwencjonalnym, bardzo analitycznym podejściu kompozytora do opowiadanej w filmie historii.

Zresztą wrażenia dokładnego podążania za stanami emocjonalnymi bohaterów i nastrojami nie unikamy praktycznie od początku do końca trwania filmu. Scena wylotu (Take Off) stawia przed nami ciekawe figury na instrumenty dęte drewniane oraz smyczki, co pod wieloma względami przypominać może sekwencję podróży na Wyspę Czaszki z kultowej pracy Steinera, King Kong. Zasadniczą różnicą jest wprowadzenie tematu przewodniego w formie marszu, niejako dodającego żołnierzom otuchy i pewności siebie. W miarę zbliżania się do celu atmosfera się zagęszcza (In The Plane), a muzyka Waxmana zbacza z melodyjnych torów, by za pomocą subtelnych fraz podkreślać napięcie. Ten chwilowo wstrzymany oddech uwalnia całą gamę spektakularnych fanfar towarzyszących sekwencji desantu (Jumping). Od tego momentu ilustracja muzyczna będzie subtelnym, ale bardzo aktywnym towarzyszem wykonujących swoją misję żołnierzy.



I właśnie to poczucie przynależności do rzeczywistości filmowej towarzyszy słuchaczowi mierzącymi się z trudnym, ale jakże świetnie skonstruowanym materiałem muzycznym. Praca Waxmana nie należy do grona najbardziej przebojowych słuchowisk – ot chociażby takich, jakie miał w swoim dorobku Erich Wolfgang Korngold. Trzeba zrozumieć jednak okoliczności, w jakich one powstawały i gatunkową przepaść dzielącą hurra-optymistyczne swashbucklery, a melodramatyczną Operację Birma. Partytura Waxmana jest metodologiczno-technicznym majstersztykiem, który niejako ścielił grunt pod podobnie skonstruowane, psychologiczne thrillery będące domeną twórczości m.in. Bernarda Herrmanna. Z tego też tytułu kompozycję Waxmana należy traktować jako zobowiązującą ciekawostkę wymagającą od słuchacza 100% jego zaangażowania.


Najnowsze recenzje

Komentarze