Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Now You See Me 2 (Iluzja 2)

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 21-07-2016 r.

Grupa hochsztaplerów dumnie nazywających siebie Czterema Jeźdźcami, w roku 2013 dokonała nie lada wyczynu, przykuwając uwagę milionów widzów na całym świecie. Sukces widowiska Iluzja (Now You See Me) łączącego artystyczny performance z „heist movie”, okazał się strzałem w dziesiątkę. Historia czwórki „dobrych” magików, którzy publicznie grabią znajdujący się na drugim kontynencie bank, a pieniądze rozdają widowni, była tak samo pasjonująca i emocjonująca, co naiwna. Summa summarum film Louisa Leterriera trafił w swoją niszę dając sposobność do snucia fantazji o kolejnych przygodach utalentowanych magików. I nie trzeba było długo czekać. Dokładnie trzy lata po premierze „jedynki” na ekrany naszych kin trafiła druga odsłona Iluzji. Tym razem Jeźdźcy są już poszukiwanymi przez służby federalne przestępcami. Podczas jednego ze swoich występów padają łupem groźnego przestępcy, Waltera Marby, który zmusza ich do wykradzenia programu zdolnego łamać wszelkie zabezpieczenia komputerowe. Zadanie wydaje się banalnie proste, ale sprawę komplikuje pojawienie się na arenie wydarzeń Chase’a – brata Merritta McKinneya. Zły do szpiku kości magik szybko niweluje przewrotne plany Jeźdźców, skłaniając ich do zmiany strategii. Trzeba przyznać, że w opisie nie brzmi to tak kuriozalnie, jak na ekranie. Twórcy przechodzą bowiem samych siebie w przypinaniu ideologicznych łatek do działań bohaterów, kierowaniu ich występów na tory absurdalnych, przewidywalnych rozwiązań, a na suchych dialogach skończywszy. Ostatecznie jednak Iluzja 2 spełnia swoje gatunkowe założenia, idealnie wpisując się w panoramę niezobowiązujących, letnich propozycji kinowych. I w takim też duchu tworzona była oprawa muzyczna.

W jednym z licznie udzielanych wywiadów przy okazji premiery NYSM2, Brian Tyler zapewniał, że starał się, aby jego muzyka nosiła znamiona magicznej sztuczki. Aby budowała emocje, dostarczała należnej rozrywki, ale przede wszystkim, by wymykała się standardom, tudzież zaskakiwała słuchacza. Czy zamierzenia te znalazły swoje odzwierciedlenie w finalnym produkcie? Cóż, pod wieloma względami na pewno tak – szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę ilość stylów i barw kreujących ten muzyczny pejzaż. Nie można jednak uniknąć wrażenia, że działania Tylera przypominają hochsztaplerskie sztuczki mistrza marketingu, który po raz drugi próbuje sprzedać ten sam produkt. Jeżeli bowiem przypomnimy sobie oprawę muzyczną do pierwszej części Iluzji, wtedy okaże się, że wysiłek kompozytora był na płaszczyźnie tematyczno-stylistycznej dosłownie minimalny.

Cóż z tego, skoro ze swoich powinności ilustracyjnych wywiązał się całkiem dobrze. Stworzona trzy lata wcześniej formuła wcale się nie zestarzała, a skoczne, jazzowo-funkowe melodie jak ulał pasowały do kolejnych wyczynów filmowych bohaterów. Pójście po linii najmniejszego oporu dawało gwarancję sukcesu, choć ten nowy (skierowany bardziej na wschód) świat przedstawiony potrzebował adekwatnego, polichromatycznego zaplecza. I tutaj z pomocą przyszło całe DJskie doświadczenie kompozytora. Partytura obfituje bowiem w różnego rodzaju antrakty zabierające nas w podróż po trip-hopowych, dubstepowych i rockowych arkanach muzyki popularnej. Powstały w ten sposób swoistego rodzaju miszmasz, miał prawo żywo kojarzyć się z niektórymi pracami popełnionymi do serii Szybcy i wściekli. No właśnie, ale czy oby intencją filmowców nie było właśnie stworzenie takiego głupiutkiego widowiska pędzącego wartkim nurtem rozrywki? Wygląda na to, że Tyler dostosował się prawie idealnie.



Prawie, bo ponad tymi staraniami o jak najwierniejsze oddawanie filmowych nastrojów i tempa akcji nie zawisł jakiś konkretny płaszcz szeroko pojętej struktury. Cała partytura wydaje się bowiem jedną wielką wariacją na zaprezentowane w poprzednim filmie tematy przewodnie. Fakt, pojawienie się nowych bohaterów dało bodziec do zaistnienia kilku nowych melodii, ale jaką mają one siłę oddziaływania? W zestawieniu z tytułową fanfarą praktycznie zerową. Mimo tego cieszy nawet ten skromny wysiłek w ubogacaniu treści. Bo jeżeli od tego wszystkiego odejmiemy z trudem budowaną narrację, to okazuje się, że zostajemy z soczystą – niekiedy błyskotliwą, a innym razem uciążliwą – rozrywką.


Wielka była moja radość, gdy na kilka tygodni przed premierą dowiedziałem się, że muzyka do drugiej Iluzji zostanie oficjalnie wydana. Ot zacna rekompensata po totalnie zignorowanej przez decydentów ścieżce dźwiękowej z pierwszego filmu. Sprawa była na tyle beznadziejna, że kompozytor postanowił po prostu legalnie udostępnić w sieci całą partyturę. Bardzo miło z jego strony, bo soundtrack zrobił wśród miłośników muzyki filmowej niemałą furorę. I wszystko wskazywało na to, że sequel będzie się cieszył nie mniejszą renomą. Czy tak było faktycznie? Byłoby, gdyby kompozytor zadbał o dwa szczegóły: większe zróżnicowanie w zakresie tematycznym oraz powściągliwość w epatowaniu materiałem na krążku wydanym przez Varese Sarabande. W nasze ręce trafia bowiem wypchany po brzegi, nadwyrężający cierpliwość album. Nie od razu przychodzi to zniechęcenie. Paradoksalnie, im bardziej zagłębiamy się w początkowe utwory, tym większą mamy ochotę na kolejne „łakome kąski”. Niestety mniej więcej w połowie słuchowiska jego potencjał jakby się wyczerpuje. To co następuje później, to powolne odliczanie czasu do zakończenia przygody z soundtrackiem. Skupmy się więc na highlightach.



A do grona takowych należy niewątpliwie utwór otwierający płytę. Now You See Me 2 Fanfare to nic innego, jak ubrana w patetyczne szaty, koncertowa suita, prezentująca w przebogatej formie temat przewodni serii. Ot taka ładna laurka nawiązująca do klasyki gatunku z iście heroicznym wydźwiękiem. Kolejny fragment będący już wycinkiem z napisów końcowych bynajmniej nie zaniża poziomu. Ot suita nawiązująca w formie i treści do tego, co stanowiło muzyczną panoramę zarówno pierwszej, jak i drugiej części. Troszkę większe wyzwanie stanowić może pierwszy stricte ilustracyjny kawałek zatytułowany 300 Seconds. Odnosi się on do początkowej sceny z dzieciństwa Dylana Rhodesa. Właśnie w takich fragmentach najbardziej uderza umiejętność Tylera w odczytywaniu filmowych emocji. Nie brakuje więc familijnego, pozytywnego wydźwięku, który przeplata się z dynamizującymi całą sekwencję perkusjonaliami, gitarami oraz elektroniką.

Przywiązanie do tych środków muzycznego wyrazu przełoży się na większość zgromadzonych na krążku utworów. Najbardziej spektakularnie prezentują się one w żywiołowych, jazzowo-funkowych fragmentach towarzyszących teledyskowym wręcz sekwencjom akcji. Do najbardziej prominentnych należą utwory The Setup, Sleight Of Hand oraz Equivoque prezentujące szeroki wachlarz stylistyczny i cechujące się bardzo dużą przebojowością. Niektóre zabiegi odciągające partyturę od klasycznego instrumentarium mogą stręczyć słuchaczy podchodzących z mniejszą dozą tolerancji do współczesnych, popcornowych rytów. I jednym z takich numerów będzie zapewne Trifecta, które osobiście stawiam na piedestale najciekawszych fragmentów drugiej Iluzji.



Niestety wraz z wysłuchaniem tych kawałków wkraczamy w sferę, którą łagodnie określić mogę powielaniem narzuconych wcześniej koncepcji. Muzyka nie traci na swojej jakości, ale zaczyna działać prawo znużenia nadmiarem łatwych w odszyfrowaniu, melodyjnych utworów. W pewnym momencie zaczynamy się czuć jak podczas wysłuchiwania albumu którejś z grup zajmujących się tworzeniem muzyki trailerowej. Jest moc, ale i przesyt. Dlatego też całkiem przyjemna może się okazać prowizoryczna liryka scalająca głównych bohaterów. I tak też jest w przypadku kończącego film Behind The Curtain, bądź też obarczonego patetyczną wymową Finale. I jakże mógłbym nie wspomnieć o zbudowanym na rytmice tanga, lekko ironicznym temacie przypisanym głównemu antagoniście – Walterowi. Szkoda tylko, że Brian Tyler nie sięga zbyt często do tej melodii.



Zresztą takie poczucie lekko zmarnowanej szansy towarzyszy odsłuchiwaniu całego materiału zgromadzonego na krążku. Owszem, multum tu kandydatów do najbardziej chwytliwych kawałków w dorobku Tylera, ale za tą całą dumnie wznoszoną fasadą nie stoi jakaś innowacyjność. Po prostu nie czuć tu ducha świeżości – szczególnie w kontekście partytury do poprzedniej części. Rynkowy byt soundtracku do Iluzji 2 można więc traktować jako swoistego rodzaju komplikację wszystkich pomysłów i stylów podejmowanych na przestrzeni obu części. I z takim podejściem odsłuchiwał będę (stosunkowo często) ten krążek.

Inne recenzje z serii:

  • Now You See Me
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze