Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Max Steiner

Adventures of Don Juan & Arsenic And Old Lance, the (Przygody Don Juana)

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 23-06-2016 r.

Don Juan – legendarny hiszpański szlachcic, zawadiaka, znany z niebywałego uroku osobistego i słabości do kobiet. Bohater wielu powieści i filmów, wśród których szczególnie wartym uwagi wydaje się obraz Vincenta Shermana, Przygody Don Juana (The Adventures of Don Juan). Historia powstawania tego projektu jest długa i skomplikowana. Zaczęło się już na początku lat 40-tych, kiedy decydenci studia Warner Bros. podekscytowani sukcesem wielu produkowanych przez nich swashbucklerów, postanowili wziąć na warsztat również i tę legendę. Problemem okazał się scenariusz wielokrotnie zmieniany i odrzucany przez finansistów. Kiedy w końcu udało się pójść na kompromis, wiele trudności w realizacji przysporzył gwiazdor studia, Errol Flynn. Uzależnienie od alkoholu zrujnowało mu zdrowie, co wpłynąć miało na wydłużenie zdjęć. Ponad tym wszystkim stała wielka dbałość o detale, czyli scenografię i kostiumy, których na potrzeby Don Juana powstało ponad 5 tysięcy. Summa summarum projekt kosztował producentów prawie 4 mln $, ale perspektywa olbrzymiego sukcesu zderzyła się z twardą rzeczywistością powolnego znużenia widowni tego typu widowiskami. Nie bez znaczenia okazała się również gasnąca gwiazda Flynna, który od kilku lat przyciągał do kin coraz mniejszą liczbę widzów. Wbrew temu wszystkiemu obraz Shermana przyjęty został przez krytyków z niemałym entuzjazmem. Wysiłek twórców docenili również członkowie Akademii, którzy Oscarem uhonorowali odpowiedzialną za kostiumy ekipę. Sam film przeszedł zaś do historii kinematografii jako jeden ze sztandarowych swashbuckerów tamtej epoki.

Swoje należne miejsce w historii znalazła również ścieżka dźwiękowa autorstwa Maxa Steinera. Ścieżka, która prawdopodobnie nie wylądowałaby w terminarzu prac Austriaka gdyby nie doprowadziła do tego choroba i wycofanie się z branży Korngolda. Ojciec muzycznej definicji kina płaszcza i szpady, autor partytur do wielu poprzednich filmów z Flynnem w roli głównej, był już zakontraktowany do Don Juana i nawet tworzył już pierwsze szkice tematyczne. Przebyty zawał skłonił go jednak do zakończenia przygody z kinem, a producentów do zwrócenia się w kierunku najbardziej zaufanego człowieka w strukturach Warnera – Maxa Steinera. Angaż do tego projektu zastał kompozytora w bardzo trudnym momencie, kiedy finalizował kilka innych zleceń. Dodatkowych trudności przysparzał fakt, że Steiner, mimo wielkiego doświadczenia w branży, skutecznie migał się od gatunku swashbucklerowego. Jedynym tak znaczącym doświadczeniem był film Trzej muszkieterowie, ale było to w czasach zanim na arenę wydarzeń wkroczył Korngold i narzucił wiadomą, rozpoznawalną po dziś dzień stylistykę. Zapewne z wielką wdzięcznością przyjął Steiner tematyczne szkice pozostawione przez swojego poprzednika, ale czy zostały one ostatecznie wykorzystane? Tego nie wiadomo. Niemniej słuchając ścieżki dźwiękowej można założyć, że temat przewodni przynajmniej merytorycznie odwołuje się do twórczości Korngolda. Ta bardzo rozbudowana i łatwo wpadająca w ucho melodia niczym bowiem nie przypomina krótkich i elastycznych motywów szefa muzycznego studia Warnera.



Abstrahując od dywagacji nad jakimkolwiek wkładem Korngolda, należy docenić całokształt pracy, która jest przecież zasługą Steinera. I tutaj nie ma chyba większego zaskoczenia, bo ścieżka dźwiękowa spełnia wszelkie kryteria świetnie wpasowanej w rzeczywistość filmową ilustracji. Z typowym dla austriackiego kompozytora wyczuciem wkrada się bowiem w treść dzieła Shermana, prowadząc widza nie tylko przez poszczególne wydarzenia, ale dokopując się również do sfery emocjonalnej skrywanej za fasadą wyniosłego usposobienia głównych bohaterów. Mistrzowskie operowanie dramaturgią, nawet w najbardziej błahych scenach, zderza się z niecodzienną u Steinera melodyką wynoszącą Przygody Don Juana do miana jednych z najłatwiej komunikujących się z odbiorcą prac tegoż kompozytora.



Niestety przez wiele lat była ona niedostępna dla fascynatów indywidualnego mierzenia się z muzyką filmową. Dopiero w 1980 roku wytwórnia Citadel opublikowała na winylu fragmenty tej partytury. Na premierę płytową trzeba jednak było poczekać do roku 2000, kiedy to zremasterowany i rozszerzony materiał trafił do obiegu dzięki staraniom Brigham Young University. Stale rozwijający się rynek soundtrackowy, a nade wszystko coraz bardziej popularne inicjatywy re-recordingów, skłoniły specjalistów w tym zakresie – Johna Morgana i Williama Stromberga – do wzięcia na warsztat tegoż właśnie klasyka. Odnaleziony zapis nutowy poddano rekonstrukcji, a przygotowaną całość zarejestrowano na specjalnych sesjach przy udziale sprawdzonych w boju moskiewskich symfoników. Tym razem duet artystyczny działał już we własnym imieniu, przygotowując nagranie na potrzeby prywatnej wytwórni, Tribute Film Classics. Niestety, wieloletni „romans” z Marco Polo i Naxos zakończył się na początku XXI wieku, ale chęci do resuscytowania klasyków muzyki filmowej, jak widać, dalej pozostały. Tribute Film Classics, jak sama nazwa wskazuje, było inicjatywą w pełni ukierunkowaną na rzeczoną klasykę i nie sposób przejść obojętnie wobec tego, z jaką pasją do swojego zadania podeszli wydawcy. Świadczy o tym nie tylko nagranie, które mimo wysokiej jakości technicznej, stylizowana jest na analogowe, scentrowane brzmienie. Mistrzostwem jest jednak dołączona do płyt 68-stronicowa książeczka będąca kopalnią wiedzy zarówno o okolicznościach powstania filmu, ścieżki dźwiękowej, ale także procesu odtworzenia kultowej ilustracji Steinera. Jakby tego było mało, w ramach wypełniania przestrzeni dyskowej, Morgan i Stromberg zaproponowali kompletną ścieżkę dźwiękową do innego filmu Steinera – Arszenik i stare koronki. Ale o tym w dalszej części tekstu.


Bogactwo tematyczne Don Juana jest przeogromne – zdecydowanie dalej wykraczające poza standardowe projekty Steinera. Równie imponujący wydaje się sposób zagospodarowania tego zasobu, jakże bardzo przypominający filozofię, jaką w tym zakresie wyznawał Korngold. Na czym ona polegała? Ano na tworzeniu narracji za pomocą odpowiedniego zestawiania ze sobą wszystkich melodii przy jak najmniejszym wypełnianiu tła zbędną muzyką dramatyczną. Te swoistego rodzaju „tarcie charakterów” z jednej strony bardzo sztywno wyznacza pewne melodyczne granice partytury, z drugiej jednak nie sprawia, że jest ona hermetyczna i odcięta od większej pasji w wyrażaniu emocji. Dynamika, brawura w operowanym instrumentarium i barwa poszczególnych scen czynią resztę. Wszystkie te założenia implementowane na grunt Don Juana dobitnie świadczą o wejściu Steinera „w buty” swojego poprzednika.



Po zwyczajowej fanfarze studia Warner Bros., partyturę otwiera więc heroiczny temat głównego bohatera. Wieloczłonowe Main Title, skonstruowane w iście korngoldowskim stylu, dało możliwość do opowiadania historii Don Juana bez zbędnego naprzykrzania się tym samym fragmentem. Motyw można bowiem rozbić na poszczególne frakcje i bawić się nim na różny sposób, co też czynił w swoich pracach zarówno Korngold, jak i imitujący go Steiner. Charakterny, patetyczny marsz stawiany jest w centrum uwagi, ale wokół niego kompozytor rozmieszcza co najmniej kilkanaście mniejszych i większych motywów domykających treść tego symfonicznego opowiadania. A czymże byłoby takowe bez wyraźnie zarysowanego konfliktu? Rywalem Don Juana jest więc Duke de Lorca planujący przejąć władzę w Hiszpanii. Sześcionutowy temat oparty na nisko schodzących instrumentach dętych drewnianych, to klasyka gatunku – świetnie zdystansowany i wyrachowany zabieg ochładzający entuzjazm ścieżki dźwiękowej. I tutaj dostajemy kolejny przykład ukłonu Steinera w kierunku metodologii pracy kolegi z branży. Pierwsze znaczące wynurzenie tejże melodii odbywa się bowiem nie na początku, kiedy w uwerturze przedstawiana jest paleta tematyczna, a w trakcie oswajania się z naturą opisywanej postaci. Na płycie będzie to utwór Battle with the Press Gang. Od tego momentu motyw głównego antagonisty będzie nieodzowną panoramą partytury.

Nieodzownym elementem każdego filmu spod znaku płaszcza i szpady jest również wątek miłosny, który determinowany jest od strony muzycznej dostojnym, pięknym menuetem. Poznajemy go już na początku naszej przygody z ilustracją Steinera, ale w miarę rozwoju wydarzeń nabiera on większych „rumieńców”. Tak jest na przykład w licznych dworskich scenach, którym przygrywają utwory: Minuet / Diana Recognizes Don Juan, czy Donna Elena’s Advances. Skoro już o dworskich klimatach mowa, to nie sposób przejść obojętnie obok „królewskich” motywów opartych na patetycznych fanfarach – troszkę naigrywających się z wizytówki studia Warner Bros. Co ciekawe, Steiner obdarowuje króla i królową osobnymi motywami. Podczas gdy ten pierwszy interpretowany jest raczej w sposób neutralny, bardzo wyniosły, to już władczyni zestawiona została z temperamentną, hiszpańską etniką angażującą do wykonania charakterystyczne, instrumentalne zaplecze (Queen Margaret of Spain, Juan Presents Himself to the Queen).



Na tym bynajmniej nie kończy się potężny arsenał rozwiązań melodyczno-stylistycznych. Praca Steinera obfituje w pomniejsze motywy uzupełniające panoramę arcybogatej treści. Wyobraźnia melodyczna kompozytora to jedno, ale najbardziej imponuje sposób, w jaki te wszystkie starania przekładają się na szeroko pojętą narrację. Wiem, że część z tych rozwiązań to pochodna twórczości Korngolda, który wszak idealnie zdefiniował język i styl, w jakim przeprawiać powinien klasyczny swashbuckler. I tak jest miedzy innymi w utworach ilustrujących potyczki – tak bardzo zależnych od odpowiedniej dynamiki i intensywności. Niepowtarzalną cząstką Steinera odciśniętą w tej pracy jest natomiast budowanie odpowiedniego tonu i emocjonalnego wydźwięku pracy – szczególnie w sposobie gospodarowania sekcją smyczkową. Wszystko to sprawia, że mimo względnego braku gatunkowej innowacyjności i jakiegoś powielania nakreślonych już wcześniej schematów, Przygody Don Juana są jednak kompozycją na pewien sposób unikatową. Unikatową, bo tworzoną przez ojca klasycznej partytury filmowej, ale w duchu założeń innego wpływowego kompozytora tego okresu. Ot pasjonujące słuchowisko w starciu z indywidualnym odbiorcą, a zarazem jakże skuteczne pod względem ilustracyjnym!

Ponad 80-tminutowa wycieczka po kinie swashbuckerowym wieńczona jest półgodzinną przechadzką po wiadomych korytarzach steinerowskiego warsztatu. Duet Morgan & Stromberg chcąc bowiem maksymalnie wypełnić przestrzeń dyskową postanowił obdarować słuchaczy urokliwą, ale już nie tak barwną ścieżką dźwiękową do filmu Arszenik i stare koronki (Arsenic and Old Lace). Półgodzinna partytura wpisuje się w standardowy obrazek tworzonych przez Austriaka dzieł, ale nie odcina się od wpadającej w ucho tematyki i ciekawych rozwiązań ilustracyjnych. Niestety nie dane mi było skonfrontować tego nagrania z filmową funkcjonalnością oryginału, ale wierzę, że jak w wielu innych przypadkach, tak i tutaj wszystkie podjęte przez Steinera starania znalazły swoje uzasadnienie.



Ciekawa wydaje się tematyka czerpiąca (bez większego zaskoczenia) z twórczości Wagnera. Dosłownie, bo odwołująca się do słynnego, weselnego motywu z utworu Treulich gefuhrt. Oparcie linii melodycznej na tej ikonicznej frazie nie było bezpodstawne. Film traktuje bowiem o świeżo poślubionej parze odwiedzającej rodzinę młodego, Mortimera Brewstera. Z przerażeniem odkrywają że podstarzałe ciotki częstują odwiedzających je mężczyzn tytułową trucizną. Także i ten wątek znalazł swoje uzasadnienie w muzycznej klasyce – w ciężkim i snującym się marszu pogrzebowym, tym razem zaczerpniętym z repertuaru Fryderyka Chopina. Powstały w ten sposób kontrast jest na swój sposób uroczy, zwłaszcza, że wszystko zachowane jest w lekko ironicznym tonie zdradzającym komediową wymowę filmowego dzieła.



Dwie omówienie wyżej prace uzupełniają liczne bonusy. Większość koncentruje się wokół utworów skomponowanych na potrzeby zwiastunów Don Juana i Arszeniku. Prezentują one zgrabnie zaaranżowany zbiór tematyczny obu partytur. Obok wyżej wspomnianych znalazła się również oprawa do trailera Gabinetu woskowych ciał. Jak się później okazało, Steiner zakończył pracę nad tym filmem właśnie na etapie scoringu zwiastuna.



Cóż, już sama zawartość obu krążków zasługuje na uwagę statystycznego miłośnika muzyki filmowej. Jeżeli dodatkowo weźmiemy pod uwagę całą otoczkę wydawniczą, wtedy całość produktu jawi się jako wysokiej jakości kolekcjonerski okaz. Taka zresztą idea przyświecała powołaniu do życia wytwórni Tribute Film Classics. Szkoda tylko, że wydawane przez nią płyty nie są w żaden sposób dostępne dla polskiego konsumenta. Niestety sprowadzenie ze Stanów Zjednoczonych tego delikatesu, to wydatek rzędu 200zł. W porównaniu do sześciokrotnie tańszych re-recordingów dokonywanych przez Morgana i Stromberga dla Marco Polo i Naxos, jest to znacząca różnica. Czy warta tych finansowych wyrzeczeń? Pod tym względem nie mam jakichkolwiek wątpliwości.


Najnowsze recenzje

Komentarze