Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Ching din dai sing (Niebezpieczna kraina)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 27-05-2016 r.

Szesnastowieczna książka Wędrówka na zachód Wu Cheng’ena zalicza się do najważniejszych dzieł chińskiej literatury. Jest to opowieść o przygodach mnicha Triptaki, któremu towarzyszy min. Sun Wukong, małpi król – jedna z najistotniejszych postaci dalekowschodniej mitologii. Z racji popularności tegoż dzieła, na jego podstawie powstało wiele opowiadań, gier i filmów. Do tych ostatnich zalicza się superprodukcja fantasy Ching din dai sing (A Chinese Tall Story, Niebezpieczna kraina) z 2005 roku.

Niestety niewiele dobrego mogę powiedzieć o samym obrazie Jeffreya Lau. Powstał bowiem produkt wprost niestrawny w oglądaniu, z niesamowicie przerysowaną akcją, grą aktorską, a także głupkowatą fabułą i nieśmiesznymi żartami. Jak to nierzadko bywa w przypadku kiepskich filmów, jedynym ich aspektem, który trzyma poziom, jest score. Jego autorem jest Joe Hisaishi, dla którego był to dopiero trzeci tytuł, po francuskim Tomcio Paluchu i koreańskim Welcome to Dongmakgol, który został zrealizowany poza granicami Japonii.

Konfrontując kadry filmu Lau ze ścieżką dźwiękową możemy dojść do wniosku, że tak jak reżyser próbuje tworzyć barwny i różnorodny świat, tak też i Hisaishi stara się do swojej muzyki wprowadzać rozmaite środki muzycznego wyrazu. Japończyk nie boi się używać zarówno tradycyjnej w brzmieniu orkiestry, jak i solowych, etnicznych instrumentów, takich jak erhu, czy kena (jego obecność może dziwić, ponieważ najczęściej jest on używany w… południowoamerykańskiej muzyce ludowej). Do tego umiarkowanego eklektyzmu dopisać możemy również wykorzystanie elektroniki, co wśród prac maestro z pierwszej dekady XXI wieku jest zjawiskiem dość rzadkim.

Hisaishi, jak zawsze, zatroszczył się o solidny temat główny. Jest to relatywnie prosta, liryczna melodia, przy czym oczywiście bez problemu wpada w ucho, a do tego ma w sobie coś z mistycyzmu i magii. Co ważne, Japończyk aranżuje ją na różne sposoby (orkiestra, solowe instrumenty, min. dzwonki i erhu). Poza tym w oparciu o nią powstała również piosenka promująca film Lau, Sacred Love, od której zresztą rozpoczyna się soundtrack wydany przez Music Icon Records. Cóż, osobiście przy każdym kontakcie z omawianym tutaj albumem staram się pomijać ten utwór, a to głównie za sprawą trochę irytującego duetu wykonawczego. Hisaishi powróci do owej melodii także przy okazji swojego studyjnego albumu Asian X.T.C., który ukazał się w 2006 roku.

Wszelakie cudaczne i pstrokate wizualnie sceny walk również otrzymały własny temat muzyczny. Z pewnością można by go zaliczyć do jednych z najlepszych motywów akcji skomponowanych przez Hisaishiego, aczkolwiek wypada zaznaczyć, że bardzo podobną melodię znajdziemy na ścieżce dźwiękowej z wojennego filmu Yamato, również okraszonego przez Japończyka. Generalnie różnice nie są wielkie, niemniej tym razem, co wydaje się oczywiste, nie usłyszymy tego charakterystycznego, militarystycznego sznytu, obecnego w ilustracji blockbustera o wielkim pancerniku. Trudno orzec, który z tematów był pierwszy, ponieważ daty premier tych obrazów dzieli zaledwie pięć dni, co pozwala uznać, że obydwie partytury powstawały mniej więcej w tym samym czasie. Jakkolwiek temat ten najlepiej wypada zwłaszcza w przebojowym Anihilation of Three Spirit, gdzie Hisaishi dorzuca bębny, talerze i gitary elektryczne, nadając temu kawałkowi iście rockowego kolorytu. Słabiej natomiast prezentuje się muzyka akcji, którą Japończyk opiera o perkusjonalia i elektroniczne sample, kojarzone z jego dużo wcześniejszych prac.

Do filmu Lau Hisaishi stworzył również melodię towarzyszącą sekwencjom lotu głównych bohaterów – znajdziemy ją w końcówce The World Are Lethal i na początku Rout Of The Four Heavenly Knight. Jej aranżacja, oparta na obszernej sekcji smyczkowej i zawrotnych partiach na instrumenty dęte drewniane, przywołuje na myśl twórczość Johna Williamsa. Warto też zwrócić uwagę na syntezatory, które tworzą min. nietypowy i awangardowy utwór Divine Manifestation. Prawdę mówiąc, niezbyt pasuje on do reszty materiału, aczkolwiek sam w sobie jest całkiem ciekawym eksperymentem.

Kontrowersje natomiast może wzbudzać sposób wydania recenzowanego albumu. I nie mam tutaj na myśli, jak zazwyczaj, pretensji do montażu materiału (krótkie kawałki, niepotrzebne bonusy itp.). Otóż soundtrack ukazał się w sześciennym pudełku (sic!), do którego dołączone zostały przeróżne multimedialne bajerki, w tym min. teledysk do piosenki Sacred Love. Oczywiście można by to postrzegać za pewną innowację, lecz taka forma niepotrzebnie zwiększa cenę soundtracka. A przecież większość odbiorców będzie przede wszystkim zainteresowana samą zawartością albumu z muzyką.

Niebezpieczna kraina Joe Hisaishiego jawi się jako całkiem różnorodna i łatwo przyswajalna praca. Mamy tu zarówno poważne, jak i te lżejsze nuty, trochę akcji, liryki i eksperymentów. Można by wręcz powiedzieć, że soundtrack zawiera w sobie wszystko to, co potrzeba. Czasem jednak wkrada się nieco mniej absorbującego materiału (kilka nazbyt ilustracyjnych utworów), tak też skrócenie płyty o jakiś kwadrans na pewno wyszłoby jej na dobre. Niemniej nie powinno to wielce rzutować na końcowy stosunek do tej pracy, która jest po prostu kolejną bardzo dobrą ścieżką dźwiękową Japończyka.

Najnowsze recenzje

Komentarze