Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Dominic Lewis

Money Monster (Zakładnik z Wall Street)

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 23-05-2016 r.

Gdy wydawało się nam, że zdążyliśmy odrobić większość lekcji z finansów przy okazji angażującego Big Short, Hollywood podrzuca nam kolejne materiały na ten zawiły temat, tym razem omijając umoralnianie i wszelkie dydaktyczne zagrywki. Punktem zaczepnym filmu Jodie Foster jest bowiem telewizyjne show. Jego przesadnie pewny siebie prowadzący Lee Gates doradza swoim widzom, jak pewnie i bezpiecznie ulokować swoje pieniądze, aby łatwo i przyjemnie pomnożyć zysk. W swoich spekulacjach nie wychodzi z roli showmana, a pogawędki o giełdzie otacza taneczną choreografią i wyjątkowo ciętym językiem. Gdy zatem na plan jednego z odcinków „Money Monster” wdziera się pokrzywdzony przez prognozy Gatesa akcjonariusz, sprawy przybierają wyjątkowo dramatyczny ton. Uzbrojony i nieobliczalny Kyle Budwell właśnie stracił majątek życia. Wobec tego teraz pragnie dostać odpowiedź, kto lub co za tym wszystkim stoi.

Podyktowany licznymi zwrotami akcji film Foster potrzebował kogoś, kto swoim muzycznym językiem nadgoni zawrotne tempo opowieści. Oczywiście najwygodniej było utrzymać wysoki i sprawdzony poziom ekipy filmowej (George Clooney, Julia Roberts), angażując jeszcze jedno chodliwe nazwisko. Na pierwszy rzut oka tak się właśnie dzieje, bo opowiadający za produkcję soundtracku Henry Jackman rozrywkowe kino popełnia regularnie i błyskawicznie. Jaki musiał być wobec tego dumny, gdy jego podwładny Dominic Lewis, z iście dziecięcą nadgorliwością, skomponował cały materiał w bliskie olimpijskiego rekordu 24 dni. Chce się rzec, że ciągle świeży w branży Lewis doskonale zrozumiał założenie reżyserki. Giełda nie wybacza, nie daje czasu na przemyślenie, a wszelkie decyzje trzeba podejmować tu i teraz. Nie ma odwrotu.

Dlatego kompozytor gna ze swoją partyturą, niczym szarżujący byk sprzed budynku na Wall Street. Pierwsze zagranie w Opening Bell to pełna ekscytujących brzmień czołówka, na pięć minut przed wejściem ekipy „Money Monster” na żywo. W mig chwytamy dynamiczną melodię sponsorowaną wysokiej klasy elektroniką rodem z lat 90. Tego typu otwarcia, w których dzieje się naprawdę dużo, jednak nic nie ginie, to prawdziwa przyjemność. Kolejne dwa utwory to krótki odpoczynek i głębszy ukłon w stronę narracji. Gdzieniegdzie wyrasta gałąź instrumentów perkusyjnych, inteligentnie dopełniając skrojoną z wyczuciem wspomnianą elektronikę.

Smyczki, jak sam kompozytor przyznawał, miały pomóc w udramatyzowaniu historii. Niepokojące stwierdzenie, jeśli założymy, że dodanie takiej linii melodyjnej często wynika z konieczności, aniżeli z przywileju kompozytora. Szczególnie ma to miejsce w obrazach o śladowej ilości głębi. Jak sprawa wygląda w naszym przykładzie najlepiej przedstawia najciekawszy na krążku Triple Buy. Trzeba przyznać, że utwór poprowadzony jest według najlepszych filmowo-muzycznych praktyk, których nie powstydziłby się sam John Powell. Biorąc pod uwagę szyld, pod jakim sygnowany jest Money Monster, a jest to nic innego jak stare dobre Remote Control Productions, duchowa obecność Brytyjczyka jest jak najbardziej uzasadniona. Dostajemy ciepłą, aczkolwiek dynamiczną progresje, w której Lewis stopniowo dokłada kolejne cegiełki tworząc mięsisty i imponujący temat podszyty rwącą smyczkową kaskadą. Na nasze szczęście Triple Buy nie poddaje się tak niebezpiecznym przecież dla RCP schematom. Zresztą przewodnia melodia brzmi na tyle wyraźnie, że śmiało poczyna sobie w dalszych Hostile Takeover i High Frequency Freud, za każdym razem oferując pewne syntentyczne przekształcenia, które cieszą ucho i wyraźnie urozmaicają albumową ekspozycje.

Jeśli już się czegoś czepiać niech to będzie sfera dramatyczna albumu, pozostawiona trochę na pastwę losu. Nie ukrywam, że rozwiązania z Molly czy Market Crash, kiedy to stopujemy, poddani pod refleksję, jak bardzo popieprzony jest otaczający nas system informacyjny, są zbyt oczywiste. Pierwszy utwór budzi zbyt wyraźne skojarzenia z Marsjaninem, natomiast drugi przypomina nam, że drużyna Jackmana nie śpi, i jeśli trzeba przykryć pomysł gotowym samplem, należy to uczynić bez wahania. Niestety nie jest to albumowy wyjątek. Sporadycznie ze swojej kajuty puka do nas Kapitan Phillips (agresywne wstawki w Molly i Hostile Takeover) oraz sam Henry Jackman, który bez wątpienia kontrolował całość do najmniejszego szczegółu. To niekiedy odbija się na muzycznym portfolio Lewisa, bowiem styl Money Monster nie jest dla nikogo niespodzianką, staje się nią dopiero sama muzyka.

I choć trudno w to uwierzyć, partytura pod dzieło Judy Foster jest naprawdę zróżnicowana. Bez wątpienia dostarcza podobnej rozrywki, co najlepsze ścieżki o podobnej urodzie, takie jak powellowski Paycheck czy doskonały Zawód: Szpieg. Oczywiście jeszcze dużo prądu upłynie zanim Lewis nabierze podobnej warsztatowej wprawy co jego starsi w kartach (nutach?) koledzy z RCP. Już teraz, jednak, przekonuje, że wie jak tchnąć nutkę świeżości w stary i burzliwy związek elektroniki z instrumentarium, i w jaki sposób zwrócić uwagę swoją muzyką. Zwrócić tak, aby nie pozostać niezauważonym.

Najnowsze recenzje

Komentarze