Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ryuichi Sakamoto, Alva Noto

Revenant, the (Zjawa)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 16-02-2016 r.

W czerwcu 2014 roku u Ryuichiego Sakamoto, wielokrotnie nagradzanego twórcy muzyki popularnej i filmowej, zdiagnozowano nowotwór gardła. Choroba zmusiła Japończyka do przerwania działalności – wszystkie koncerty zostały odwołane, a planowane projekty przełożone na niepewne jutro. Wycofanie się z życia artystycznego było dla niego bardzo trudne, lecz terapia przynosiła oczekiwane rezultaty. Z początkiem następnego roku artysta zaczął rozmyślać o powrocie do zawodu.

Wiosną, gdy jeszcze nie przeszedł pełnej rekonwalescencji, zgodził się napisać muzykę do produkcji Living with My Mother w reżyserii weterana japońskiej kinematografii, Yojiego Yamady. Kilka tygodni później, dokładnie pod koniec kwietnia, otrzymał kolejną filmową propozycję. Oferta przyszła z Los Angeles, z samego Hollywood. Obraz nosił tytuł The Revenant (Zjawa), a za jego kamerą stanął ceniony Alejandro González Iñárritu. Pomimo wciąż odczuwanej choroby, Japończyk zgodził się napisać muzykę do tego filmu głównie dlatego, że jest wielkim fanem twórczości meksykańskiego reżysera (najbardziej ceni sobie Birdmana). Nie możemy jednak zapomnieć o tym, że fabuła Zjawy w specyficzny sposób wiązała się z okresem jego choroby.

Film Iñárritu przenosi nas do pierwszej połowy dziewiętnastego wieku. Hugh Glass, łowca zwierzęcych skór, zostaje brutalnie pogryziony przez niedźwiedzia grizzly. Wkrótce zostaje porzucony na pastwę losu przez swoich współtowarzyszy. Ciężko okaleczony mężczyzna nie zamierza jednak się poddać i nie zważając na odniesione rany, decyduje się dokonać zemsty na tych, którzy pozostawili go samego w północnoamerykańskiej dziczy. Tak też Zjawa, co podkreśla również Sakamoto, to opowieść o desperackiej i pełnej wyzwań ucieczce od nadchodzącego widma śmierci, analogicznie, jak w przypadku walki nowotworem. Związek pomiędzy filmowymi losami głównego bohatera, a problemami zdrowotnymi japońskiego kompozytora znalazły swoje odzwierciedlenie w ścieżce dźwiękowej, ale do tego nawiążę w dalszej części tekstu.

Na pierwszy rzut oka wybór Sakamoto na stanowisko kompozytora może się wydawać osobliwy, tym bardziej, że jego ostatni hollywoodzki projekt, Oczy węża Briana De Palmy, powstał przeszło 17 lat wcześniej. Angaż ten nie był jednak przypadkowy. Jak się okazuje, Iñárritu od lat jest miłośnikiem muzyki Japończyka. Choć brzmi to jak zwykła kurtuazja ze strony meksykańskiego reżysera, to jednak warto zaznaczyć, że dwie studyjne kompozycje Sakamoto, Only Love Can Conquer Hate oraz Bibo no Aozora, zostały wykorzystane z niezłym skutkiem (co potwierdza także ich autor) w filmie Babel, jednym z poprzednich dzieł Iñárritu, nomen omen nagrodzonym Oscarem za najlepszą muzykę (statuetka powędrowała w ręce Gustavo Santaolalli). Tym razem jednak urodzony w Tokio kompozytor odpowiedzialny był za stworzenie oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Reżyser potrzebował muzyki atmosferycznej i teksturalnej, dlatego też Japończyk zwrócił się o pomoc do Carstena Nicolai’a, niemieckiego twórcy muzyki elektronicznej, znanego pod pseudonimem artystycznym Alva Noto.

Panowie poznali się jeszcze w 1997 roku, gdy niemiecki muzyk koncertował w Japonii. Od tamtego czasu twórcy rozpoczęli współpracę, której pierwszym owocem był album Vrioon, wydany dokładnie pięć lat później. Do czasu Zjawy, Sakamoto i Noto podpisali się pod łącznie sześcioma krążkami, w tym jednym koncertowym. Generalnie rzecz biorąc wszystkie z nich balansują pomiędzy brzmieniami z pogranicza modernizmu i awangardy, gdzie wiodącą rolę odgrywają ascetyczne partie fortepianu Japończyka i syntezatorowe plamy dźwiękowe Niemca. Można je uznać za ciekawą wprawkę przez filmem Iñárritu, który z racji swojego charakteru wymagał muzyki stawiającej nacisk przede wszystkim na budowę odpowiedniego klimatu, aniżeli audiowizualną wyrazistość. Dlatego też dołączenie Noto do ekipy kompozytorskiej wydaje się całkiem zrozumiałe.

Japończyk po raz pierwszy zobaczył film jeszcze na wczesnym etapie montażu. Jak się okazało, Iñárritu miał przygotowane temp-tracki (przykładowe utwory wykorzystywane w postprodukcji) pod konkretne sceny. Była to min. muzyka Sakomoto, Noto, a także ich wspólne dokonania. Laureat Oscara za score z Ostatniego cesarza wiedział już wtedy, że sprostać oczekiwaniom Meksykanina nie będzie łatwo. Tym bardziej, że planował on wykorzystać także kompozycje źródłowe obok oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Japończykowi udało się jednak przeforsować kilka swoich pomysłów, przez co nowy materiał stanowi zdecydowaną większość muzyki słyszanej w czasie seansu.

Schemat pracy nad Zjawą był dokładnie taki sam, jak przy poprzednich pracach duetu. Sakamoto komponował partie na „żywe” instrumenty, a Noto wzbogacał je o swoje eksperymenty elektroniczne, W ten o to sposób powstał bardzo ascetyczny score, którego ocena nie jest prosta. Japoński artysta uznał bowiem, że głównym aspektem filmu nie są bohaterowie i ich emocje oraz przygody, lecz tyleż piękna, co nieprzyjazna i surowa natura (podkreśla to także min. kapitalna praca kamery Emmanuela Lubezkiego). Z tego też powodu, muzyka ta, skupiona na kreowaniu „okołoambientowej” akustyki, jest głównie tłem filmowych wydarzeń i nie zwraca na siebie zbytnio uwagi, co w pewnej mierze wynika także ze stosunkowo cichego miksu. Ponadto partie sekcji smyczkowej, solowego fortepianu, wiolonczeli i innych instrumentów, w tym elektronicznych (min. Propheta 5 – oldschoolowego syntezatora używanego przez Sakamoto na początku jego kariery), wręcz stronią od chwytliwej melodyki. Z jednym wyjątkiem.

Jest nim kilkukrotnie powtórzony, świetny temat przewodni. Gęste brzmienie smyczków, długie pauzy, gdzieś w oddali powiew wiatru, nasuwający skojarzenia z leśną głuszą, czy przepastnymi pustkowiami, tworzą razem wizytówkę tej ścieżki dźwiękowej. Do tego dochodzi prosta, ale charakterystyczna melodia, w której da się wyczuć ludzki ból i samotność, jakby wprost wyjęte z perypetii głównego bohatera. Choć podobnej stylistyki Sakamoto spróbował już na potrzeby powstałego w 2011 roku filmu Harakiri: śmierć samuraja (remake arcydzieła Masaki Kobayashiego), to jednak należałoby zwrócić uwagę na inny aspekt, poprzez który wracamy do wątku poruszonego na początku tej recenzji. Otóż temat ten, zwłaszcza jego pierwsze dwie nuty, sugestywnie nawiązują do dyszenia osoby rannej lub chorej, co stanowi intrygujące odniesienie walczącego ze śmiercią protagonisty. Najistotniejszym źródłem inspiracji dla Japończyka podczas pisania tej melodii był… jego własny oddech z najtrudniejszych momentów przebytej choroby nowotworowej.

Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że ów sugestywny motyw główny to w zasadzie jedyna idea muzyczna, którą zapamiętamy z odsłuchu płyty. Co się tyczy pozostałych utworów, myślę, że niewielu słuchaczy będzie do nich wracać. Album bowiem punktuje głównie w całościowym ujęciu, dzięki mozolnemu konstruowaniu przez niemal wszystkie ścieżki srogiej, ponurej aury, A czasu na to jest sporo, ponieważ krążek trwa ponad 70 minut, co dla wielu odbiorców może się okazać liczbą zaporową. Tym bardziej, że w tylko dwóch utworach znajdziemy odstępstwa od snujących się tekstur, czy pojedynczych solówek na instrumenty. Cat & Mouse oraz Final Fight to przykłady dynamicznej ilustracji, w której dominującą rolę odgrywają gromkie perkusjonalia. Kompozycje te na pewno sprawnie spełniają swoją filmową rolę, lecz od strony czysto muzycznej raczej nie mają zbyt wiele do zaoferowania. Nie powinno to zbytnio dziwić, wszak Sakamoto wielokrotnie podkreślał, że nie lubi pisać muzyki akcji, i znacznie lepiej czuje się w bardziej lirycznych kompozycjach.

Obok Sakamoto i Noto swój wkład w powstanie muzyki miał jeszcze Bryce Dessner, klasycznie wykształcony, amerykański kompozytor i gitarzysta, znany głównie z udzielania się w zespole The National. Również i jego wcześniejsze utwory zostały wykorzystane jako temp-tracki. Iñárritu zdecydował się jednak poprosić go o więcej muzyki. Dessner ostatecznie pracował i nagrywał oddzielnie od pozostałej dwójki. Wiedział jednak, jaką muzykę szykuje japońsko-niemiecki duet i starał się do niej dostosować. Choć skomponował do Zjawy zaledwie dwie autorskie kompozycje (czysto instrumentalne), to jednak jego udział jest nieco większy. Otóż jego zadaniem było także uzupełnienie niektórych kompozycji Sakamoto i Noto o dodatkowe partie sekcji smyczkowej.

Ponadto na ścieżce dźwiękowej pojawiają się także utwory źródłowe, zapewne pozostałości po etapie „temptrackowania” wczesnej wersji filmu. Co ciekawe, napisy końcowe informują nas o wykorzystaniu kilkunastu tego rodzaju ścieżek, począwszy od przedwojennej twórczości Olivera Meisseana, na świeżych kompozycjach Johna Lutera Adamsa (Become Ocean miało premierę w 2013 roku) kończąc. Większość z nich tak dobrze wpisuje się w awangardowo-ambientową stylistykę obraną przez dwójkę zasadniczych kompozytorów, że podczas seansu doprawdy ciężko rozróżnić nowy materiał od starego.

Pomijając i tak niewielki wkład członka grupy The Nationals, Zjawa Ryuchiego Sakamoto i Alva Noto to na pewno najciekawsze dotychczasowe dokonanie tego duetu. Mimo to album ten najprawdopodobniej podzieli miłośników filmówki. Dla jednych okaże się męczącym i ciągnącym się w nieskończoność produktem, a dla innych porcją intrygującej i hipnotyzującej muzyki. Osobiście zaliczam się do drugiej grupy. Poprzez rezygnację z uczynienia muzyki filmowym narratorem, artyści stworzyli ścieżkę dźwiękową zaciekawiającą szarymi, surowymi pejzażami i wpadającym w ucho tematem przewodnim. Tak też muzyka ta sprosta wymaganiom tych, którzy tego rodzaju brzmień oczekiwali po filmie Iñárritu. Nie mam jednak pewności, czy znajdzie ona poklask wśród pozostałych słuchaczy.

Najnowsze recenzje

Komentarze