Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Vinasu Senki (Venus Wars) – soundtrack

(1989/2005)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 03-02-2016 r.

Vinasu Senki (Venus Wars) to manga z gatunku science fiction, która ukazywała się w latach 1987-1990. Jej autor, Yoshikazu Yashizuko, znany jest jednak nie tylko z komiksowych dzieł, ale także z reżyserowania, głównie telewizyjnych, produkcji anime. W 1989 roku zrealizował pełnometrażową ekranizację Venus Wars. Nie było to zresztą pierwszy taki przypadek, gdy wziął na warsztat własne dzieło. Cztery lata wcześniej stworzył filmowego Ariona na podstawie napisanej i narysowanej przez siebie mangi. Tym razem jednak zamiast do starożytnej Grecji, Japończyk przenosi nas do postapokaliptycznego świata.

Akcja filmu toczy się w drugiej połowie XXI wieku. Po uderzeniu komety, na powierzchni Wenus powstają warunki do życia, przez co planeta wkrótce staje się miejscem walk pomiędzy dwoma frakcjami kolonizatorów. W konflikt zostaje wplątany świetny motocyklista, Hiro. Tak pokrótce przedstawia się fabuła tegoż obrazu. Czuć tutaj inspirację Akirą Katsuhiro Ohtomo – przyszłość, dystopia, główni bohaterowie poruszający się na motorach. Jakkolwiek produkcja Yashizuku, tak jak i jego manga, jest w Polsce w zasadzie zupełnie nieznana, pomimo tego, że na zachodzie cieszy się względną popularnością.

Do Venus Wars muzykę napisała dokładnie ta sama osoba, co do wspomnianego wcześniej Ariona. Tym kompozytorem oczywiście jest Joe Hisaishi, który notabene tego samego roku skomponował dla Hayao Miyazakiego cenioną Podniebną pocztę Kiki. Znamiennym wydaje się fakt, że film Yashizuku zakończył pewien okres w karierze Japończyka. Tak o to po kilkunastu latach siedzenia w branży produkcji animowanych, Hisaishi postanowił zawiesić rękawice na kołku. Czas pokazał bowiem, że Venus Wars to ostatni film anime w jego karierze, który nie był w żaden sposób powiązany ze Studiem Ghibli.

Soundtrack ukazał się na rynku dwukrotnie. Najpierw w roku premiery filmu, a następnie szesnaście lat później, już w limitowanym nakładzie. Za pierwszą edycję odpowiadała wytwórnia Warner-Pioneer, a za drugą Columbia Music Entertainment. Obydwa wydawnictwa nie różnią się zawartym materiałem. Niemniej krążek z 2005 roku cechuje zremasterowana jakość dźwięku, a zatem to właśnie on stanie się przedmiotem niniejszej recenzji.

Album rozpoczyna się od krótkiego, sugestywnego wstępu, w którym usłyszymy silniki motocyklów. Po nim następuje już wejście tematu przewodniego, chwytliwego i w pewien sposób agresywnego, a także dość unikalnego patrząc przez pryzmat dyskografii Hisaishiego. Smyczki, syntezatory, gitary elektryczne oraz perkusja dodają mu z kolei iście rockowego sznytu. Japończyk powtórzy go jeszcze tylko dwukrotnie, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, ponieważ na krążek trafiło także szereg motywów pobocznych. Jednym z nich jest utrzymany w podobnym, żywiołowym tonie Rushing Youth, który przy swojej stylistycznej kiczowatości wciąż potrafi brzmieć, że tak się wyrażę, czadersko. Dobrze wypadają również komiczny motyw z Baazar oraz prościutkie, ale urocze i delikatne Love Theme – For Maggie, wykorzystujące brzmienie sekcji smyczkowej, fortepianu, samplowanego oboju i bębnów.

Poza instrumentalnymi utworami, Hisaishi napisał do Venus Wars także dwa utwory wokalne. Red Hot Circuit to prawdziwy popis Japończyka w pop-rockowej stylistyce, zdecydowanie najlepsza kompozycja na płycie i prawdopodobnie najlepsza piosenka napisana przez niego. Najbardziej punktuje tutaj świetna melodyka, eksplozywny aranż (świetne trąbki i gitary elektryczne!), oraz pełne werwy wykonanie. Warto zauważyć, że podobną brzmieniowo kompozycję Japończyk napisał do dwa lata starszej, bardzo mało znanej produkcji That’s Love Story. Trochę słabiej wypada natomiast Wind of the Venus, aczkolwiek wciąż jest to kawał łatwo wpadającej w ucho muzyki. Album wieńczy kolejna piosenka. Jej autorami są Hiroshi Ohtaguro i Hajime Hirano (ścieżka ta jest często błędnie przypisywana Hisaishiemu). Pomimo tego, że nie gryzie się ona z resztą materiału, to jednak ciężko nie odnieść wrażenia, że to jeden ze słabszych elementów płyty.

Słyszalna, choć ten nieprzesadna, kiczowatość, o której zdążyłem wcześniej napomknąć, towarzyszy nam na całej długości płyty. Venus Wars to bowiem soundtrack silnie zakorzeniony w pop-rocku lat 80. który może wzbudzać różne reakcje. Ambiwalentny stosunek można mieć także do oryginalności. O ile soundtrack jako całość jest pozycją zachowującą pewną autonomię wśród dyskografii Japończyka, o tyle część jego składowych nasuwa skojarzenia z innymi pracami tego twórcy. Chociażby Baazar nawiązuje brzmieniowo do jednego z utworów z Ariona, a warstwa rytmiczna z Those Who Remain on the Battlefield… (skądinąd siermiężna, niezbyt udana muzyka akcji) jest wprost zapożyczona z tegoż samego soundtracku. O Burning Hot Circuit już zdążyłem napisać. Również temat miłosny nie grzeszy oryginalnością.

Dobrze się jednak stało, że soundtrack nie obrazuje faktycznej, filmowej ilustracji. Dla przykładu, wiele utworów z krążka pod ruchome kadry trafiło w pociętych wersjach. Baazar w ogóle nie pojawia się w obrazie, a z kolei na albumie nie uświadczymy ciekawej, instrumentalnej aranżacji Burning Hot Circuit. Poza tym muzyka Hisaishiego, o dziwo, nie robi większego wrażenia w trakcie seansu, w czym niemałą rolę odgrywa jej stosunkowo cichy miks. Ponadto niektóre kawałki zostały w dziwaczny sposób przyśpieszone… To wszystko nasuwa przypuszczenia o możliwych perturbacjach na etapie postprodukcji Venus Wars.

Venus Wars to przykład na to, że odkrywanie mało znanych ścieżek dźwiękowych Hisaishiego może sprawiać dużo frajdy. Od początku do końca albumu (pomijając finalną piosenkę) czuć rękę japońskiego Maestro. Jest melodyjnie, nieprzesadnie ilustracyjnie i trochę nonszalancko pod względem aranżacyjnym. Niemniej tę muzykę nadgryzł już nieco ząb czasu – niektóre archaizmy brzmieniowe mogą się okazać bardzo niedogodne dla statystycznego miłośnika filmówki. Stąd też Venus Wars to ciekawa i warta uwagi pozycja przede wszystkim dla amatorów twórczości Hisaishiego. Myślę jednak, że i pozostali odbiorcy, zależnie od nastawienia, mogą czerpać przyjemność z tego albumu.

Inne recenzje z serii:

  • Venus Wars (image album)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze