Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Yoko Kanno

Umimachi Diary (Nasza młodsza siostra)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 27-12-2015 r.

Hirokazu Koreeda wyrasta powoli na jednego z czołowych japońskich reżyserów. Jego dramaty społeczne nie tylko podbijają kina w Kraju Kwitnącej Wiśni, ale także zyskują aprobatę zachodniej widowni i krytyki. Najlepszym na to dowodem jest powstała w 2013 roku obyczajówka Jak ojciec i syn, która poza zgarnięciem dwóch statuetek przyznawanych przez Japońską Akademię Filmową, otrzymała także nagrodę jury na Festiwalu Filmowym Cannes. Dwa lata później Koreeda powrócił z kolejnym filmem – Umimachi Diary (Nasza młodsza siostra).

Fabuła obrazu została oparta o identycznie zatytułowaną, bestsellerową mangę Akimi Yoshidy. Opowiada ona o trójce sióstr mieszkających w jednym z podtokijskich miasteczek. Pewnego dnia dowiadują się o śmierci ojca, którego nie widziały od czasu, gdy porzucił ich matkę 15 lat temu. Sachi, Yoshino i Chika udają się na pogrzeb, gdzie poznają swoją przyrodnią siostrę, nastoletnią Suzu. Wkrótce postanawiają zaopiekować się dziewczyną i uczynić wszystko, aby poczuła się członkiem ich rodziny.

Na stołku kompozytora muzyki do filmu zasiadła Yoko Kanno, tym samym po raz pierwszy łącząc siły z Koreedą. Angaż ten jest o tyle interesujący, że Japonka stosunkowo rzadko pisze do aktorskich produkcji kinowych. Jest ona głównie znana jako autorka ścieżek dźwiękowych do popularnych anime, takich jak Kowboj Bebop, Wolf’s Rain, czy Vision of Escaflowne, do których stworzyła wiele popularnych, różnorodnych gatunkowo i nierzadko przebojowych kompozycji. Czy zatem bezpretensjonalny, ciepły dramat Koreedy pozwolił Kanno wykrzesać z niej podkłady kreatywności? Myślę, że odpowiedź nasuwa się sama.

Soundtrack Victor Entertainment Music wpisuje się w kanon lirycznych ścieżek dźwiękowych z filmów obyczajowych. Kanno rozpisuje swoją muzykę na fortepian, harfę i sekcję smyczkową, tworząc za ich pomocą stonowaną, subtelnie emocjonalną partyturę. Poza muzyką Kanno, na koniec krążka, co jest dla mnie zupełnie niezrozumiałym postępowaniem ze strony decydentów, trafiły cztery wycinki z filmu Koreedy, zawierające dialogi, sfx-y, a także score Japonki. Nie będziemy się jednak zatrzymywać nad tymi bonusami. Przejdźmy zatem do niespełna półgodzinnej ścieżki dźwiękowej Kanno.

Opiera się ona o dwa zasadnicze tematy – główny oraz Suzu. Pierwszy z nich pojawia się na płycie najpierw w tytułowym utworze. Ta bardzo ładna, urokliwa, w pewien sposób intymna melodia intonowana jest niemal zawsze w delikatnych aranżacjach, wpisując się w ten sposób w pozbawiony zbędnego napuszenia charakter filmu Koreedy. Natomiast dla Suzu Japonka pisze lżejszą melodię, dopasowując się do trochę niesfornej, ale rubasznej dziewczyny. Obydwa tematy powracają w suicie stworzonej pod napisy końcowe. Jest to z pewnością najlepsza kompozycja na płycie.

Na przestrzeni całej partytury Kanno praktycznie nie rezygnuje z obranej przez siebie, lirycznej konwencji. Mariaże fortepianowych i harfowych partii wspomaganych smyczkami tworzą przed słuchaczem przyjemny i ciepły obraz filmowej rodziny. Kanno tylko czasami podkręca tempo, w dodatku zazwyczaj w nieznacznym stopniu. Na albumie wyróżnia się śliczny utwór Illumina. Usłyszymy tam zupełnie nową melodię, którą w rytm fortepianu prowadzą odpowiednio zmiksowane, kobiece wokale, poniekąd odwołujące się do wcześniejszych projektów Japonki.

Illumina to także jedyna ścieżka, która w jakikolwiek sposób wychyla się poza ramy gatunkowe. Ale czy ktoś mógłby po filmie Koreedy – lekkim, refleksyjnym, zdystansowanym dramatycznie – oczekiwać innej muzyki? Na korzyść Kanno działa także oddziaływanie jej score’u podczas seansu. Choć jest go relatywnie niewiele, ani nie gwarantuje on jakiś szczególnych, audiowizualnych uniesień, to jednak dwa główne tematy potrafią bardzo ładnie zaakcentować co bardziej emocjonalne sekwencje. Ponadto kompozycje rzadko kiedy są spychane na drugi plan przez dialogi i sfx-y.

Nasza młodsza siostra to ścieżka dźwiękowa, która przez większość fanów Yoko Kanno będzie traktowana raczej jako pewna ciekawostka. Nie znajdziemy tutaj bowiem tej finezji i muzycznej pomysłowości, którą kojarzymy z bardziej znanych dzieł Japonki. Sam, zresztą, z początku nie byłem zbytnio zachwycony tą muzyką, niemniej kolejne odsłuchy oraz seans pozwoliły mi odkryć tę tlącą się uczuciowość, do tego podpartą solidnymi tematami. Myślę, że tą pracą Japonka udowodniła, że kino obyczajowe wcale nie jest dla niej niewygodną niszą.

Najnowsze recenzje

Komentarze