Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
M83

Rencontres d’après minuit, les (Spotkania po północy)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 08-10-2015 r.

Anthony Gonzalez, frontmen zespołu M83, to z pewnością jedna z najciekawszych postaci współczesnej muzyki rozrywkowej. Jego nominowany do nagrody Grammy album Hurry Up, We’re Dreaming z 2011 roku udowadnia, że muzyka dla mas wcale nie musi oznaczać komercji i sztampy. Poza krążkami studyjnymi, Gonzalez sporadycznie komponuje także ścieżki dźwiękowe do filmów. Doskonałą próbą jego umiejętności okazał się być niezależny obraz Les Rencontres d’après minuit (Spotkania po północy), za którego kamerą stanął jego brat, Yann.

Dzięki rosnącej popularności na scenie muzycznej, Gonzalez otrzymał wraz z Josephem Trepanese angaż do superprodukcji Niepamięć, która jest najbardziej znanym tytułem w jego filmografii. Score ten został dość chłodno przyjęty przez krytykę, choć bez wątpienia bronił się świetną piosenką. Słabe oceny zebrane przez tę partyturę wynikały zapewne z narzuconych przez producentów temp-tracków. Tymczasem Spotkania po północy, jako kino offowe, bez wątpienia dawały Gonzalezowi znacznie większe pole manewru.

Spotkania po północy to pełnometrażowy debiut Yanna Gonzaleza. Jest to specyficzny i dość kontrowersyjny komediodramat erotyczny z elementami fantastyki. Fabuła opowiada o parze kochanków i ich pokojówce-transwestycie. Postanawiają oni zaprosić do siebie czwórkę znajomych (w jedną z tych postaci wcielił się Eric Cantona, piłkarska legenda Manchesteru United). Wkrótce okazuje się, że zorganizowana impreza jest dla głównych bohaterów czymś więcej, niż tylko seksualną orgią. Na tej kanwie powstało widowisko dość płaskie, pretensjonalne, choć jednocześnie na tyle dziwaczne, że poniekąd intrygujące.

Muzyka ze Spotkań po północy to fuzja charakterystycznego dla twórczości M83 stylu – łączącego współczesną elektronikę i subtelne, retro stylizacje – z wyraźnymi wpływami francuskiej muzyki filmowej lat 70-tych i 80-tych. Nie powinno to nikogo dziwić, wszak na liście ulubionych twórców Gonzaleza możemy znaleźć takie nazwiska, jak min. Alain Gorauger, czy Francois de Roubaix. I choć do źródeł inspiracji moglibyśmy także dopisać np. Mike’a Oldfielda, czy Vangelisa, to jednak score Gonzaleza w żaden sposób nie plagiatuje dokonań wyżej wymienionych muzyków i bez dwóch zdań potrafi przemówić własnym głosem.

Soundtrack zachwyca przede wszystkim świetnym, nieco sennym klimatem, w którego wir zostajemy rzuceni od pierwszego utworu. Występujące tam ambientowe brzmienia będą nam towarzyszyć do samego końca albumu. Na szczęście Gonzalez nie ogranicza się jedynie do tworzenia tego rodzaju plam dźwiękowych, które mogłoby zadowolić głównie oblubieńców dyskografii Briana Eno i jemu podobnych twórców. Kompozytor dorzuca do nich perkusję, gitary, fortepian, żeńskie wokale (nadające tak jakby magicznej aury), a także nie boi się podkręcić tempo. Jednak pomimo obecności żywszych fragmentów, recenzowana ścieżka dźwiękowa to głównie nastrojowa, melancholijna, ale i bogata w różne smaczki muzyczna podróż, która wprost idealnie nadaje się do słuchania… nocą. A jakże.

Tego rodzaju muzyka dobrze odnajduje się w eksperymentalnym filmie Yanna Gonzaleza. Score jego brata uwypukla na wpół surrealistyczną opowieść, podkreślając jednocześnie, że mamy do czynienia z produkcją offową. Zabrakło jednak nieco więcej scen, w których ilustracja muzyczna starałaby się zawładnąć uwagą widza, co udało się głównie dwóm kompozycjom – Holograms oraz Un noveau soleil. Drugi z tych utworów w filmie usłyszymy w minimalnie innej aranżacji w porównaniu do tej, która trafiła na soundtrack. Album nie jest bowiem dokładnym przełożeniem ścieżki dźwiękowej z obrazu Yanna Gonzaleza.

Obranie takowej konwencji może pewnej części odbiorców nie przypasować. Pomimo tego, że album nie jest długi, a czasy trwania poszczególnych utworów są jak najbardziej akceptowalne, to jednak niekiedy jego troszkę ospały charakter da we znaki tym, którzy lubią energiczne ścieżki dźwiękowe, czy też symfoniczne tąpnięcia. Ciężko jednak mi sobie wyobrazić osobę, która nie da się porwać chociażby wspaniałemu i przebojowemu Un Noveau Soleil, który w iście znakomity sposób zamyka ten interesujący score.

A skoro już jesteśmy przy konkretnych ścieżkach, to nie wypada nie wspomnieć o dwukrotnie powtórzonym temacie miłosnym, który najlepiej rozbrzmiewa w Ali & Matthias. Wyróżniających się utworów jest zresztą całkiem sporo. Niektórzy słuchacze polubią delikatne wokalizy z A la lumière des diamants lub eteryczność Mon Enfant, choć moim osobistym faworytem jest niezwykłe i hipnotyzujące Holograms. Oczywiście zdarzają się tutaj nieco bardziej niemrawe kompozycje. Nie należy jednak pominąć ich roli w tworzeniu i uszczelnianiu tej pięknej w swojej hermetyczności ilustracji.

Pochwalić należy także montaż muzyki. Album, który ukazał się zarówno na płycie cd, winylu oraz w formie cyfrowej, zawiera bowiem nieco ponad dwa kwadranse materiału, co sprawia, że dzieło M83 nie powinno nikogo zbytnio znudzić. Jest tutaj wszystko, czego potrzeba – chwytliwe melodie, ciekawe aranżacje, świetne wykorzystanie elektroniki, pomysły, kreatywność, dbałość o szczegół. W ostatnich latach ze świecą szukać takich prac.

Najnowsze recenzje

Komentarze