Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Hamlet 1

(1990)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 20-08-2015 r.

Tytułem wstępu mogłem się pokusić o jakąś oklepaną parafrazę typu „Szekspir wielkim poetą był”, po czym przeszedłbym do wymieniania przykładowych adaptacji dzieł angielskiego pisarza, które weszły do kanonu kinetografii. Fakt faktem utwory słynnego dramatopisarza gościły, goszczą i zapewne jeszcze długo będą gościć na ekranach, brane na warsztat przez najrozmaitszych reżyserów. Zresztą kino jest chyba aktualnie najbardziej niezbitym dowodem na to, że twórczość Szekspira jest nieśmiertelna, jakby zupełnie przeciwnie do głównych bohaterów większości jego sztuk.

Na pewno można by się kłócić, który z dramatów Szekspira jest tym najbardziej znanym, niemniej Hamlet należy z pewnością do tych najpopularniejszych, wszak kilka cytatów z niego pochodzących (których chyba nie trzeba przywoływać) stało się klasyką. To oczywiście opowieść o duńskim królewiczu Hamlecie, którego ojciec ginie w tajemniczych okolicznościach. Wkrótce królowa – jego matka – wychodzi za mąż za brata zmarłego władcy. Tymczasem młodemu rycerzowi ukazuje się duch ukochanego, nieżyjącego ojca, który nakazuje mu pomścić jego śmierć. Na tej fabule powstało tyle produkcji, że próżno by ich tutaj wymieniać, przy czym do jednej z najbardziej poważanych w filmowym światku należy ta z 1990 roku w reżyserii Franco Zeffirellego i z Melem Gibsonem w tytułowej roli.

Zeffirelli miał sposobność pracować z wieloma uznanymi kompozytorami muzyki filmowej, w tym, co wydaje się logiczne ze względu na pochodzenie reżysera, wieloma Włochami. Do innej jego ekranizacji sztuki Szekspira, Romeo i Julii, ścieżkę dźwiękową stworzył Nino Rota (legendarny temat miłosny), a Brat Słońce, siostra Księżyc okrasił swoimi dźwiękami Riz Ortolani. Na potrzeby Hamleta Zeffirelli sprowadził z Italii słynnego Ennio Morricone, który w owym czasie całkiem ochoczo ilustrował zagraniczne produkcje.

Podczas otwierających film napisów początkowych od razu zostajemy rzuceni w wir „morriconowskiej” ilustracji. Gromka, niemalże fanfarowa sekcja dęta połączona z intensywnym, nieco dysonującym brzmieniem organów kościelnych tworzy świetne wprowadzenie do dramatycznej, średniowiecznej opowieści o Hamlecie. Niestety wraz kolejnymi scenami muzyka znacznie traci na intensywności. Ma to swoje podłoże w obrazie Zeffirellego, który po wspomnianej, gwałtownej introdukcji staje się znacznie bardziej dramatyczny i ponury.

Nie miałbym nic przeciwko przyjętej przez Morricone idei skupienia się na wytworzeniu odpowiedniego klimatu (że tak to określę, mroczno-lirycznego), który świetnie kontrapunktowałby znakomitej scenografii, stanowionej w dużej mierze przez zimne mury hamletowskiego zamku. Problem tkwi bowiem po prostu w tym, że partytura jakby ginie w filmie Zeffirellego. Z pewnością z założenia gros ścieżki dźwiękowej miała cechować „nieinwazyjność” ilustracyjna, niemniej czasem ciężko nie odnieść wrażenia, że większa część muzyki jest tak ukryta za obrazem, że jej brak nie zrobiłby większej różnicy podczas seansu. Oczywiście zdarzają się tutaj wyjątki, jak chociażby jedna z początkowych scen, w której Hamlet podąża ciemnymi korytarzami za duchem swojego ojca. Morricone instynktownie wykorzystuje wtedy szorstką, dysonującą sekcję smyczkową, która niemalże przez całą, ponad pięciominutową sekwencję gra długie, wysokie nuty, co naturalnie prowadzi do osiągnięcia mistycznego, pełnego napięcia efektu. Tego rodzaju materiału, którego możemy sklasyfikować jako dość typowy, czysto funkcjonalny underscore, jest całkiem sporo (jak to zazwyczaj u Włocha), lecz, jak już zdążyłem wspomnieć, rzadko kiedy ścieżka dźwiękowa wpływa znacząco na odbiór filmu.

Po takim akapicie zapewne mogłem skutecznie odstraszyć od sięgnięcia po soundtrack. Tymczasem krążek wydany nakładem Virgin Records nie jest dokładnym przełożeniem tego, co możemy usłyszeć w trakcie seansu, dzięki czemu, zupełnie przeciwnie do większość ścieżek dźwiękowych, więcej dobrego mogę powiedzieć o materiale zamieszczonym na płycie, niż w filmie. Przede wszystkim na albumie możemy bliżej się przyjrzeć tematowi Hamleta. Zawierający tę melodię, tytułowy utwór to jedna z zapomnianych perełek włoskiego maestro. Piękna, pełna dramatyzmu melodia, jakby opowiadająca tragiczną historię Hamleta, prowadzi niska altówka (w innej aranżacji obój), uwypuklająca liryczną, ale jednocześnie przygnębiającą wymowę tego motywu muzycznego. Niestety szkoda, że jego ilustracyjna rola została niemal kompletnie zmarginalizowana. Swojego tematu doczekała się także wybranka Hamleta, Ofelia. To kolejna niepozorna i trochę niedoceniana melodia. Charakterystyczny rytm zbudowany na harfie, wejścia fletu prostego i subtelny, jakby oddalony sopran tworzą ciekawą i wartą uwagi kompozycję. Szkoda, że i w tym przypadku jej potencjał nie został należycie wykorzystany przez Zeffirellego. Z tychże względów ocena środka za oddziaływanie muzyki w filmie jest i tak już nieco naciągana.

Niestety w temacie Ofelii rzuca nam się w uszy pewna schematyczność melodii lirycznych Morricone. Znajdziemy tutaj stylistykę typową dla wielu skomponowanych przez niego motywów, na czele z charakterystyczną dla Włocha ślizgającą się, wysoko prowadzoną sekcją smyczkową. Podobnież wspomniany wcześniej dysonujący underscore to praktycznie niczym się nie wyróżniający standard dla twórczości Morricone. A skoro już mowa o powiązaniach z innymi dziełami włoskiego kompozytora, to zwraca uwagę także druga połowa The King Is Dead, w którym to wznoszące się partie sekcji dętej blaszanej są praktycznie żywcem przeszczepione z Czerwonej Sonji. Oryginalnością nie grzeszą również, skądinąd wpadające w ucho, utwory nawiązujące do średniowiecznej muzyki źródłowej (The Banquet oraz Dance for Queen), choć należy docenić fakt, że Morricone pokusił się o napisanie takowych kompozycji.

Jakkolwiek omawianą ścieżkę dźwiękową słucha się całkiem nieźle, choć być może będę odosobniony z tą opinią. Zdaję sobie sprawę, że asłuchalny underscore jest czynnikiem, przez którego większość odbiorców nie zechce zmierzyć się z tą partyturą. Niemniej ten niezbyt przyjemny dla wyrafinowanego ucha materiał dobrze komponuje się z odniesieniami do mediewalnej muzyki oraz z subtelnymi, ale ponurymi motywami głównych postaci. I właśnie chociażby z tego względu nie należy całkowicie skreślać tej muzyki.

Najnowsze recenzje

Komentarze