Hilmar Örn Hilmarsson

Börn Náttúrunnar (Dzieci natury)

(1991/1996)
Börn Náttúrunnar (Dzieci natury) - okładka
Dominik Chomiczewski | 15-08-2015 r.

Kino islandzkie dla większości miłośników dziesiątej muzy pozostaje dość anonimowe. Trudno się takiemu stanowi rzeczy dziwić, wszak gros tamtejszych produkcji nie wychodzi poza rodzimy rynek. Gdyby jednak wskazać twórcę, który odniósł sukces na międzynarodowej arenie, to z pewnością byłby nim Fridrik Thor Fridriksson. Jego obraz Börn náttúrunnar (Dzieci natury), nominowany do Oscara w 1992 roku w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny, to jedna z bardziej popularnych, islandzkich produkcji, choć u nas wciąż jest praktycznie nieznany. To opowieść o podstarzałym rolniku, który przenosi się do domu spokojnej starości w Reykjaviku. Tam poznaje swoją miłość z lat młodości. Obydwoje planują jednak uciec stamtąd i wrócić do miejsca, w którym się poznali.

Wolę, gdy ludzie nie starają się zrozumieć moich filmów, ale próbują je poczuć – powiedział kiedyś w jednym z wywiadów Fridriksson. Dzieci natury są właśnie jednym z tych filmów, do których ta sentencja zdaje się pasować wprost idealnie. Prosta fabuła staje się tutaj przyczynkiem do rozważań na temat życia, śmierci, a także pogodzenia z losem i przemijaniem. Obraz Fridrikssona to produkcja urzekająca i poetycka. Jednym z aspektów uwypuklających te cechy jest ścieżka dźwiękowa Hilmara Örna Hilmarssona, wyróżniona przez Europejską Akademię Filmową nagrodą Feniksa.

Urodzony w Reykjavíku kompozytor to stały współpracownik Fridrikssona, choć najbardziej znanym filmem na jego koncie jest niewątpliwie multinarodowe widowisko fantasy Beowulf – Droga do sprawiedliwości z 2005 roku, gdzie w roli głównej wystąpił Gerald Butler. Hillmarsson jest jednak znany nie tylko ze swej działalności muzycznej. Kompozytor jest z wyznania… poganinem. Mało tego. Islandczyk jest przewodniczącym liczącego ponad 2400 członków (stan na luty 2015) stowarzyszenia Asatruarfelagid, zajmującego się promowaniem starodawnej wiary. Z jego inicjatywy na początku 2015 roku w stolicy Islandii ruszyła budowa świątyni poświęconej trzem skandynawskim bóstwom: Thorowi, Odynowi i Frigdze. Jak zatem widać, Hilmarsson to postać bardzo nietuzinkowa w świecie muzyki filmowej.

Ówcześnie 33-letni Islandczyk podczas tworzenia muzyki do Dzieci natury wykorzystał, zapewne także ze względu na ograniczony budżet filmu Fridrikssona, głównie syntezatory wspomagane skrzypcami, wiolonczelą oraz perkusjonaliami. Do tych ostatnich należą damaru i kangling, instrumenty pochodzące z Indii (co ciekawe, sam Hilmarsson zaznacza podobieństwo pomiędzy obrządkami islandzkich pogan, a hinduizmem). Z tego niewielkiego, skromnego składu Islandczyk wyczarował porywającą swoim klimatem, bardzo wyrazistą ścieżkę dźwiękową. Prymarną rolę odgrywają tutaj, jak wspomniałem, syntezatory, których gęste, elektroniczne tekstury tworzą mroczną, ale jednocześnie pełną piękna i mistycyzmu kompozycję. W tej materii słychać wzajemne wpływy z powstałym praktycznie w tym samym czasie albumem The Island, który islandzki twórca nagrał z eksperymentalnym muzykiem Davidem Tibetem i jego zespołem Current 93. Wracając jednak do muzyki z Dzieci natury owa elektronika sprawia, że recenzowany album kreuje na pewien sposób zamknięta, urzekającą w swojej hermetyczności przestrzeń, w której słuchacz może sam na sam przebywać z tą nieprzeciętną muzyką. Również jeśli chodzi o oddziaływanie ścieżki dźwiękowej w filmie Fridrikssona można mówić prawie w samych superlatywach. Prosta, niezbyt wyszukana fabularnie historia otrzymała muzykę na pozór doń nie pasującą. Jednak precyzyjnie udaje się jej podkreślać filozoficznego ducha filmu. Ponadto nadaje mu niepowtarzalnej atmosfery, przez co sama produkcja sprawa wrażenie offowej. I używam tego określenia w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu.

Ale muzyka Hilmarssona to nie tylko ambientowe i dark-ambientowe plamy dźwiękowe. Świetnie współpracują z nimi tematy muzyczne, które zazwyczaj wykonywane są przez „żywe” instrumenty. Do najlepszych przykładów należy przecudowne Ars Moriendi. Powolna, jakby ciągnąca się skrzypcowa melodia (którą wykonuje polski emigrant, Szymon Kuran), tak świetnie koreluje z elektronicznym podkładem, że Hilmarsson rysuje przed słuchaczem doprawdy unikalne i barwne obrazy. Niezwykła jest też konstrukcja utworu. Po trzech minutach pięknej, skrzypcowej gry następuje półtorej minuty jednostajnego dźwięku, który prowadzi do krótkiej eksplozji emocji, czyli cudnej, podniosłej solówki pod sam koniec kompozycji. Można to interpretować, jako muzyczne odzwierciedlenie ostatnich chwil życia człowieka, co sugeruje także tytuł (Ars Moriendi – łac. sztuka umierania). Jeśli kogoś drażni ten długi fragment, w którym, jakby nie patrzeć, nic się nie dzieje, to zawsze może posłuchać skróconej wersji tego utworu – Titles. Nie dajmy się jednak zwieść nazewnictwu, albowiem podczas faktycznych napisów początkowych usłyszymy jedną z islandzkich pieśni tradycyjnych, która nie trafiła na album.

Obok Ars Moriendi, zwraca także uwagę emocjonalny temat z kompozycji Sudurgata (niemal identyczna melodia pojawia się na wspomnianej płycie Island), będącej ilustracją przygotowań do ostatniej wycieczki dwójki głównych bohaterów. Do kolejnych perełek zalicza się także Coffin, w którym znów usłyszymy dramatyczne solówki Szymona Kurana. Generalnie, podobne, instrumentalno-elektroniczne stylizacje Hilmarrson stosował także w innych filmach Fridrikssona, jak chociażby w późniejszych Zimnym dreszczu i Diabelskiej wyspie. W drugim z tych filmów możemy wręcz usłyszeć kopię ambientowego utworu Charon z rzeczonego krążka.

W formie bonusowych utworów na album trafiły dwie ścieżki – Aerophilia oraz Pretty Angels. Piszę „bonusowych”, ponieważ tych kompozycji nie uświadczymy w filmie. Jako osoba, która najpierw słyszała soundtrack, a dopiero później zabrała się za seans, poczułem się nieco zawiedziony, że nie mogłem usłyszeć tych bardzo ciekawych ścieżek. Z drugiej jednak strony, gdybym najpierw obejrzał film Fridrikssona i w następnej kolejności wziął się za odsłuch krążka, to obydwa utwory byłyby dla mnie po prostu miłą i dobrze wpasowującą się w całość niespodzianką. Pierwsza z nich to wyróżniająca się tle pozostałego materiału ścieżka o pozytywnym wydźwięku, wykorzystująca nietuzinkowe instrumentarium oraz delikatne syntezatory. Pretty Angels to natomiast powrót do chmurnych i poważnych tonów, w których możemy usłyszeć inspiracje min. Jean-Michel Jarrem. Słowem – świetne zwieńczenie tego mistycznego albumu.

Dzieci natury Hilmara Örna Hilmarssona to z pewnością jeden z najlepszych soundtracków, jakie dane mi było usłyszeć. Z jednej strony jest mroczny, tajemniczy, a z drugiej pełny cudnej, chwytającej za serce liryki. Na pewno odbiorcy uczuleni na ambientowe tekstury mogą nieco kręcić nosem na niektóre ścieżki, lecz z pewnością nie są one żadnymi „zapychaczami” i świetnie komponują się z resztą materiału, który jest doskonałą fuzją warstwy instrumentalnej i elektronicznej. Słychać tu dbałość o każdy szczegół, każdą nutę, które tworzą tą świetną, nastrojową i kontemplacyjną aurę, będącą muzyczną opoką dla przedstawionej w filmie afirmacji życia. Dzieci natury polecam każdemu, kto ceni sobie artyzm w najczystszej postaci.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.