Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Otoko-tachi no Yamato (Yamato)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 11-08-2015 r.

Japońskie okręty Yamato i Musashi były największymi i najcięższymi pancernikami, jakie kiedykolwiek stworzono. 263 m długości, 38,9 m szerokości, załoga licząca ponad 2500 osób, potężny pancerz i doskonałe uzbrojenie artyleryjskie – nic dziwnego, że w czasie II-ej wojny światowej postrzegano je za dumę cesarskiej floty. Choć były praktycznie identyczne sobie, to jednak do historii przeszedł przede wszystkim Yamato, albowiem bliźniaczy mu Musashi nie odegrał większej roli w czasie konfliktu na Pacyfiku, ponieważ poszedł na dno zatopiony przez amerykańskie myśliwce 24 października 1944 roku podczas bitwy morskiej o Leyte. Z kolei Yamato przetrwał to starcie i już wkrótce miał się stać ostatnią nadzieją Japończyków.

Początkiem 1945 roku sytuacja Cesarstwa Japonii była beznadziejna. Zaciekła obrona i pojedyncze uderzenia miały charakter głównie desperacki i nie niosły ze sobą już praktycznie żadnych nadziei na zmianę oblicza wojny. Do jednych z takich zrywów zaliczała się przeprowadzona w kwietniu tegoż roku operacja Ten-Go, będąca japońskim kontratakiem na pozycje amerykańskiej floty w pobliżu wyspy Okinawa. Do działań oddelegowano wyniszczone walkami statki Drugiej Floty z Yamato na czele. Ten-Go zakończyło się sromotną klęską Japończyków, w której Yamato, pozostawiony bez wsparcia z powietrza, pomimo dzielnej postawy załogi został zatopiony przez amerykańskie lotnictwo.

Po tym historycznym wstępie przenosimy się sześć dekad później, do roku 2005. Leciwy wiekiem Juny’a Sato reżyseruje film Yamato, będący hołdem dla załogi słynnego pancernika. Trwające prawie dwie i pół godziny wojenne widowisko pochłonęło 14 milionów dolarów, stając się najdroższą, aktorską produkcją zrealizowaną w Japonii (rok młodszy, animowany Steamboy miał nieco większy budżet). Do roli głównej zaangażowano kilkupokoleniową obsadę – min. wschodzące gwiazdki japońskiego filmu, takie jak Ken’ichi Matsuyama i Shido Nakamura, a także nestora tamtejszej kinematografii Tetsuję Nakadai, który zasłynął rolami w takich dziełach światowego formatu, jak Straż przyboczna, Harakiri, czy Ran.

Yamato może się także poszczycić inną uznaną w branży osobistością. Mowa tu oczywiście o autorze ścieżki dźwiękowej – Joe Hisaishim. Wybór ten wydaje się całkiem oczywisty. Wysokobudżetowa produkcja o ostatnich dniach największego pancernika w historii działań wojennych potrzebowała symfonicznego rozmachu, a z tego rodzaju partytur twórca kapitalnej Księżniczki Mononoke jest przecież znany – zwłaszcza patrząc na jego dzieła powstałe w XXI-m wieku. Ponadto samo nazwisko niezwykle popularnego w Japonii muzyka było na pewno kolejnym elementem w promocji obrazu Sato.

Soundtrack z muzyką z filmu ukazał się nakładem For Life Music Entertainment. Wydanie zasługuje na uwagę chociażby ze względu na bogatą książeczkę. Poza score’m Hisaishiego na płytę trafiły także dwie niezbyt interesujące piosenki, skomponowane przez bardzo popularnego w Kraju Kwitnącej Wiśni, obdarzonego charakterystycznym, chrypliwym głosem Tsuyoshi Nagabuchiego. Tak na marginesie, poza recenzowanym albumem, potencjalny odbiorca może się rozejrzeć za pięcioczęściowym Yamato Suite, które Hisaishi nagrał z New Japan Philharmonic World Dream Orchestra. Utwór ten znalazł się na płycie Psycho Horror Night z 2006 roku.

Podczas scoringu Yamato Hisaishi obrał stricte zachodni, w zasadzie można powiedzieć „hollywodzki” styl, rezygnując tym samym z jakichkolwiek nawiązań do japońskiej muzyki. Mamy tu bowiem potężne orkiestracje i chór, który wraz z uwydatnieniem roli werbli tworzy przed słuchaczem typowo militarny obraz. Dobrym dowodem na to jest durowy temat tworzący drugą połowę Men of Yamato, który śmiało mógłby trafić do jednej z amerykańskich produkcji wojennych, oraz wejścia solowej trąbki nasuwającej skojarzenia z żołnierskimi elegiami. Niektórzy recenzenci zwracali nawet uwagę na podobieństwa muzyki Hisaishiego z dziełami Johna Williamsa, choć osobiście uważam, że są to zbieżności na poziomie tej samej stylistyki, a nie kopii. Jakkolwiek ścieżka dźwiękowa Hisaishiego uwydatnia zamierzenia producentów, którzy chcieli stworzyć Yamato na wzór światowych blockbusterów, a zatem z myślą o zawojowaniu także zagranicznych rynków.

Swój temat muzyczny musiał otrzymać oczywiście tytułowy statek oraz jego załoga. Chwytliwa, jak zawsze, melodia, doskonałe instrumentacje z nieodzownymi w takich przypadkach werblami i sekcję dętą tworzy doprawdy świetną, muzyczną wizualizację Yamato – pierwsze pojawienie się statku przy dźwiękach tej muzyki zapiera dech w piersiach. Z tym tematem wiążą się jednak pewne kontrowersje, w moim odczuciu, nieco przesadzone. Chodzi o podobieństwo tej melodii z jednym z tematów z Twierdzy. Ok, przyznaję, łatwo wyłapać zbieżności pomiędzy obydwiema kompozycjami (być może muzyka z filmu Michaela Baya była temp-trackeim, trudno powiedzieć), niemniej jednak nie jest ona aż tak pokrewna, aby należało wytykać Hisaishiego palcami. Większość krytykantów spłyca problem do krótkiego stwierdzenia plagiatu (inna sprawa, że zarzucanie tzw. „zrzynek” przychodzi wielu ludziom bardzo łatwo, czasem zbyt łatwo) i nie zauważa, że motyw Hisaishiego, choć faktycznie „wychodzi” z tematu z Twierdzy, jest znacznie bardziej rozbudowany, dłuższy, lepiej zorkiestrowany i po prostu lepiej brzmi. Nie wspominając już o tym, że zarówno jedna, jak i i druga melodia jest relatywnie prostym i dość oczywistym dla kompozytora następstwem dźwięków. Część opiniodawców sprowadza ocenę Yamato do tych kontrowersji i zupełnie pomija fakt, że jest to tylko jeden z motywów tworzących omawianą ścieżkę dźwiękową. Oczywiście, umówmy się, sama analogia nie jest powodem do chwały. Zresztą uwypukla ona pewne kwestie związane z wątpliwą oryginalnością Yamato, ale o tym później.

Muzyka Hisaishiego nie kipi non stop orkiestrowym przepychem. Przede wszystkim obraz Sato nie jest klasycznym filmem wojennym, którego akcja od początku do końca toczy się na w trakcie działań militarnych. Yamato poza przedstawieniem dramatycznych wydarzeń z kwietnia 1945 roku, jest w pewnym sensie filmem rozliczeniowym, ukazuje motywy postępowań bohaterów oraz komentuje kontrowersyjne decyzje podjęte przez japońskie dowództwo w pod koniec II-ej wojny światowej. Dlatego też Japończyk wprowadza znacznie łagodniejsze tony, głównie oparte na sekcji smyczkowej, gdy w filmie oglądamy perypetie córki jednego z marynarzy Yamato, która po 60 latach od zatonięcia pancernika stara się poznać kulisy śmierci bohaterskich żołnierzy. Na potrzeby tej warstwy ścieżki dźwiękowej Hisaishi skomponował śliczny, choć dość zwyczajny, jak na niego, motyw muzyczny.

Najjaśniejszym punktem partytury Hisaishiego, przynajmniej dla mnie, jest ekscytująca muzyka akcji oraz budujący ją motyw (będący w pewien sposób rozwinięciem idei z młodszej o pół roku partytury z Welcome to Donmakgol). Po raz pierwszy zapoznamy się z nią w The Setting Sun, ale to kapitalne Elegy of Men jest tutaj gwoździem programu. Utwór ten jest świetny nie tylko z czysto muzycznych względów, ale także funkcjonalnych. Jest to wprost idealny muzyczny podkład pod sekwencję ostatniej bitwy Yamato. Z początku słyszymy gromki chór zbudowany na progresji akordowej z Men of Yamato przedstawiający dumną załogę gotową na śmierć, po czym japoński kompozytor wprowadza nieco dramatycznego suspensu skutecznie dawkującego napięcie podczas oczekiwania na amerykański nalot. W końcu Hisaishi wytacza najcięższą artylerię w postaci najbardziej rozbudowanej, dosłownie porywającej wersji tematu akcji, co znakomicie kontrapunktuje heroicznej walce Japończyków do ostatniej kropli krwi. Pozostaje tylko żałować, że w paru miejscach kompozycja ta ginie nieco pod natłokiem dźwięków eksplozji, wystrzałów, krzyków itp., albowiem ciężko wyobrazić sobie precyzyjniejsze oddanie tego, co dzieje się na ekranie.

Jak już zdążyłem co nieco wspomnieć, problemów nastręcza jednak oryginalność. Materiał liryczny to swoisty standard dla Japończyka – utwory te są ładne, emocjonalne, ale nie ma co ukrywać, że podczas odsłuchu trudno nie odnieść wrażenia, że coś w tym stylu słyszeliśmy już wiele razy, zwłaszcza w innych dziełach Hisaishiego. Podobnież reszta muzyki, choć potrafi porwać słuchacza tematami muzycznymi i przebojowymi orkiestracjami, to jednak nie znajdziemy tu nic, co by mogło stanowić novum jeśli chodzi o ilustracje filmów wojennych (zresztą samo dostosowanie się do zachodnich stylizacji nie należy zaliczyć jako popisu kreatywności). Ponadto score Hisaishiego jest czasami, aż nadto oczywisty, jak chociażby pod sam koniec filmu, gdy słyszymy pompatyczne Eternal Yamato, hołdujące japońskim bohaterom (skądinąd, wyłapiemy tam wyraźne wpływy Księżniczki Mononoke). Inna sprawa, że Japończyk po prostu dostosował się do potrzeb produkcji, która z samego założenia miała być nieco ckliwa i patetyczna.

Na zapełnionym praktycznie po same brzegi albumie znalazło się trochę niezbyt wyszukanego underscore’u. Przy czym jego względnie niewielka ilość nie zaburza znacząco odsłuchu, tym bardziej, że Hisaishi czasem wprowadza urozmaicający, aczkolwiek dość schematyczny mickey-mousing (ilustracja paru komicznych scenek), wykorzystujący głównie pizzicato. Mimo to album generalnie nie nuży, głównie dzięki okazałej bazie tematycznej, choć wiadomo, że można było sobie podarować piosenki Nagabuchiego, zwłaszcza tę otwierającą krążek.

Yamato Joe Hisaishiego to muzyka pełna heroizmu, ale także dramatycznej subtelności – słowem godna bohaterskiej załogi pancernika Yamato. Co prawda Japończyk nie wychyla się tutaj ani poza swój warsztat, ani poza ramy ilustracji dla kina wojennego, niemniej mamy przecież do czynienia z rasowymi tematami i – co jeszcze raz podkreślę – wspaniałymi instrumentacjami, a także dobrym balansem pomiędzy epickimi, a lirycznymi ścieżkami. Hisaishi pokazuje się nie tylko jako świetny „technik”, ale także jako znakomity imitator zachodnich trendów muzycznych, przez co każdy odbiorca nieprzyzwyczajony do dalekowschodniej filmówki nie powinien mieć problemów z odnalezieniem się w tej muzyce.

Najnowsze recenzje

Komentarze