Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Koji Endo

Jūsan-nin no shikaku (13 zabójców)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 14-06-2015 r.

Japonia, XIX-ty wiek. Matsudaira Naritsugu, słynący z okrucieństwa brat panującego sioguna, postanawia umocnić swoją pozycję polityczną. To jednak martwi posiadaczy ziemskich. W obawie przed naruszeniem długo i mozolnie budowanego spokoju, decydują się oni zgładzić ciemiężcę. W tym celu wynajmują Shinzaemona Shimadę, niezawodnego samuraja. Wkrótce zbiera on dwunastu śmiałków, którzy wspólnymi siłami mają zabić tyrana. Tak pokrótce przedstawia się fabuła jednej z najpopularniejszych, japońskich produkcji ostatnich lat, 13 zabójców. Obraz ten jest remakiem filmu Eiichiego Kudo Jūsan-nin no shikaku z 1963 roku, do którego muzykę napisał Akira Ifukube.

Za jego kamerą stanął Takashi Miike, uznany w Japonii twórca kina akcji. Fani japońskiego reżysera, słynącego ze skłonności do ukazywania scen krwawych, brutalnych, czy wręcz sadystycznych, powinni być w miarę ukontentowani z otrzymanego produktu. 13 zabójców to mocne, samurajskie kino akcji, jakiego mogliśmy się spodziewać po Japończyku. Choć z początku produkcja może się nieco zbyt wolno rozkręcać, to jednak jej druga połowa jest już czystą akcją, pełną świetnie zrealizowanych i skonstruowanych w dynamiczne sekwencje montażowe walk na miecze. Tylko tyle i aż tyle.

Muzykę do filmu Miikego skomponował jego bliski współpracownik, Koji Endo. Soundtrack ukazał się dwa tygodnie po premierze filmu nakładem Warner Music Japan. Zawiera, jak się łatwo domyślić nieprzypadkowo, dokładnie 13 utworów. Ciekawym zabiegiem ze strony decydentów z japońskiej wytwórni płytowej jest także ich tytulatura w oryginalnym języku. Ichi, Ni, San (…) to nic innego, jak zwyczajne numerowanie od liczby jeden do trzynaście. Owa numeracja nie ma jednak żadnego związku z chronologią występowania w filmie poszczególnych kompozycji. Skądinąd materiał zawarty na krążku nie w pełni pokrywa się z tym, co możemy usłyszeć podczas seansu.

Pisząc muzykę do filmu Miikego, Endo zawęził aparat wykonawczy w zasadzie jedynie do orientalnych perkusjonalii oraz sekcji smyczkowej z uwydatnieniem roli wiolonczel oraz kontrabasów. Rezultatem tego powstała partytura skupiająca się przede wszystkim na budowaniu napięcia i niekiedy podkreślająca dynamizm poniektórych sekwencji – w obydwu przypadkach z małym udziałem elementów czerpiących z japońskiego folkloru, które występującą głównie w warstwie rytmicznej. Ze względu na mroczne, surowe brzmienie, w wielu miejscach Endo zbliża się bardziej do ścieżek pojawiających się w horrorach, niż w filmach akcji. Obserwując jednak poczynania głównego antagonisty, Naritsugu, któremu z niewysłowioną obojętnością przychodzi gwałcić kobiety, obcinać im kończyny, czy też strzelać do małych dzieci z łuku, możemy dojść do wniosku, że obrany przez Endo tor nie jest daleki od faktycznych potrzeb filmu. Ścieżka dźwiękowa uwypukla zatem śmiertelnie poważny, dosłownie i w przenośni, ton opowieści Miikego.

Pierwszy utwór z płyty, Ichi, prezentuje nam to, o czym była mowa w poprzednim akapicie – niskie partie sekcji smyczkowej kreujące aurę niepokoju. Taki schemat ilustracji będzie powracał jeszcze wielokrotnie w mniej lub bardziej angażujących słuchacza wersjach. Z pewnością najjaśniejszymi elementami tej płaszczyzny partytury Japończyka i zarazem wyróżnikami omawianej ścieżki dźwiękowej są dwa motywy. Z pierwszym z nich, zapoznamy się w ścieżkach Ni, Roku czy Nana, natomiast z drugim, nieco bardziej lirycznym i mistycznym, przede wszystkim w utworze Hachi. Choć nie są to żadne szczególne i wpadające w ucho melodie, to jednak da się je łatwo wyłapać pośród materiału skupionego na budowania napięcia, który, ze względu na jego niemałą ilość, rzadko kiedy sprawdza się poza filmowym kontekstem. W pewnym momencie partytura Endo może wręcz zacząć nieco nużyć słuchacza, na co nie bez wpływu pozostaje fakt, że wydaje się być względnie prosta i napisana według reguł standardowych dla tego rodzaju muzyki, stroniąc tym samym od bardziej wyszukanych, awangardowych rozwiązań. Tym, co może rozbudzić słuchacza jest oczywiście muzyka akcji.

W tej materii słychać wyraźne inspiracje współczesnymi, hollywoodzkimi metodami ilustracyjnymi, które zdominowały ścieżki dźwiękowe, głównie pochodzące od twórców z Remote Control Production. Szybkie, smyczkowe ostinata dominują niemal w większości ilustrowanych sekwencji akcji, sprawnie uwypuklając ich motorykę. Z drugiej jednak strony, ta sfera muzyki Japończyka, choć wyróżnia się na tle posępnego underscore’u, jest dość odtwórcza. Endo nie odkrywa tutaj praktycznie żadnych nowych kart, a ponadto poszczególne kompozycje nie gwarantują szczególnych doznań słuchowych. Jednym z wyjątków jest ścieżka San. Znajdziemy tam bowiem fragment, na który zapewne miłośnicy muzyki filmowej przeczuleni na punkcie współczesnych metod ilustracyjnych będą kręcić nosem. Mimo to, nawet jeśli trąci nieco banałem, potrafi zaintrygować słuchacza efektownym połączeniem ostinato z wiodącą melodią. Ktoś może zapytać, dlaczego wspominam o jakimś kilkudziesięciosekundowym fragmencie. No cóż… Jak mówi polskie porzekadło – na bezrybiu i rak ryba Szkoda jednak, że Endo nie „pociągnął” dłużej tej krótkiej myśli muzycznej, gdyż ginie ona, podobnie jak kilka innych, ciekawych rozwiązań, w natłoku underscore’u.

Z tego powodu omawianemu soundtrackowi brakuje bardziej wyraźnego highlightu, utworu, do którego chciałoby się wrócić, niekoniecznie mając na uwadze ponowny odsłuch całego albumu. Na taki status mogłaby zasłużyć suita z napisów końcowych, lecz niestety nie trafiła ona na krążek. Jedno trzeba jednak oddać Japończykowi – jego partytura jest bardzo spójna, dzięki czemu jeśli uda nam się wczuć w jej mroczy klimat to na pewno zapoznanie się z albumem nie okaże się zmarnowanymi 40 minutami. Ta sama muzyka, wtopiona w filmowe kadry Miikego, sprawnie podkreśla mroczną i brutalną historię, którą przedstawia Miike. Na tym jednak polega też jej problem. Jeśli podczas seansu nie skupimy się także na ścieżce dźwiękowej, to ciężko będzie nam wyłowić jakieś bardziej rzucające się w ucho kompozycje.

Szczerze mówiąc, wątpię, aby 13 zabójcom Kojiego Endo udało się znaleźć innych odbiorców, niż fanów filmu Miikego, bądź twórczości Japończyka. Trzeba jednak zaznaczyć, że konsekwentne podążanie za wytyczonymi przez kompozytora szlakami, zaowocowało powstaniem partytury jednolitej brzmieniowo. Spójność ta jest jednak na dłuższą metę nieco zbyt męcząca i przyciężka w odsłuchu, a ponadto żywsze fragmenty zamiast rozkołysać słuchacza, mogą znudzić nieco wyświechtanymi schematami. 13 zabójców to pozycja dość rzemieślnicza i śmiem wątpić w to, że potrafi zaskarbić sobie uznanie statystycznego miłośnika muzyki filmowej.

Najnowsze recenzje

Komentarze