Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Matthew Llewellyn

Deep In The Darkness

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 29-07-2014 r.

W dzisiejszych czasach stworzenie dobrego, zapadającego w pamięć horroru wydaje się szalenie trudne. Mimo dużych możliwości technicznych gatunek wydaje się już tak wyeksploatowany tematycznie, że największym problemem jest chyba owa strona koncepcyjna. Nic dziwnego, że twórcy uciekają się czasami do ekranizacji kultowych opowiadań, ot chociażby takich, jak książka Michaela Laimo, Deep in the Darkness. Film Colina Theysa opowiada o losach rodziny Cayle, która z Nowego Jorku przeprowadza się do cichego małego miasteczka, Ashborough. Z pozoru wszystko wygląda bardzo pięknie. Mieszkańcy są życzliwie nastawieni do przyjezdnych, a na każdym kroku daje się odczuć ducha wspólnoty. Jak się okazuje jest to tylko fasada do skrywania mrocznej tajemnicy – strachu przed tajemniczymi podziemnymi stworami uprowadzającymi i zabijającymi ludzi. Fakt, fabuła nie powala na kolana, tak samo jak dosyć mainstreamowy sposób prowadzenia narracji. Reżyser ucieka się do wielu sprawdzonych tricków, by trzymać widza w ciągłym napięciu. Brak tu pomysłu na inteligentną wizualizację, a sceny akcji zdradzają pewne nieopierzeni w gatunku. Da się jednak wyszczególnić pewne elementy tej produkcji, które zwracają na siebie szczególną uwagę. Jednym z takowych jest ścieżka dźwiękowa autorstwa Matthew Llewellyna.

Nic wam nie mówi to nazwisko? A może postać Briana Tylera rzuci trochę światła na tego enigmatycznego kompozytora? Otóż Llewellyn to wieloletni asystent, koordynator i aranżer Tylera. Pracował u jego boku między innymi nad ścieżkami do filmów Oszukać przeznaczenie 5, Iluzja, Iron Man 3, a także nad oprawami z gier: Far Cry 3 lub Call of Duty: Modern Warfare. Doświadczenie miał więc całkiem bogate, co niewątpliwie dało szersze spojrzenie na standardy panujące w branży. Poza asystowaniem Llewellyn próbuje także swoich sił jako samodzielny kompozytor. Okazją do podjęcia tego wyzwania kilka lat temu było zawiązanie współpracy z początkującym reżyserem, Colinem Theysem. To właśnie Harold and Burns niejako rozpoczął ich wspólną podróż po przemyśle filmowym. Nie była to zbyt szalona podróż – raczej ograniczana gatunkową niszą w jakiej odnajdowały się filmy Theysa. Niemniej jednak wśród tych kilku niezbyt pasjonujących wynurzeń wyszczególnić możemy obrazy, które zasługują na większą uwagę. Jednym z nich jest właśnie Deep in the Darkness



Co stanowi o wyjątkowości tej pracy? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Pewne jest jedno. Funkcjonalność partytury Llewellyna nie pozostawia wielu wątpliwości. Nie należy może do tworów wybitnie oryginalnych, ale swoim przywiązaniem do tradycji świetnie rekompensuje dosyć anonimową sferę melodyczną. Słuchając Deep in the Darkness nie sposób nie odnieść wrażenia, że kompozytor bierze na warsztat całe doświadczenie pracy z Brianem Tylerem, czego przykładem jest bogata symfonika i sposób korzystania z tego bogactwa. Llewellyn świetnie sobie radzi z budowaniem napięcia. W scenach grozy tworzy ekwiwalentny, cierpki klimat, który dopełnia trochę naiwną stronę wizualną. Jeżeli zaś chodzi o aspekt techniczny, to tu po raz kolejny daje się zauważyć silne inspiracje specyfiką prac Tylera. W przeciwieństwie jednak do tworów Briana, partytura Llewellyna wydaje się bardziej płynna, uniezależniona od trochę nachalnej motoryki i zdecydowanie bardziej klasyczna w brzmieniu. Z drugiej strony nie stroni od wielu charakterystycznych zabiegów: wybuchowych fraz ze specyficznymi „opadającymi” smyczkami, dysonansami. Oczywistość z jaką autor ścieżki podchodzi do tych schematów jasno wskazuje, że ma jeszcze niezbyt duże doświadczenie, dlatego też część naszej uwagi powędruje w kierunku liryki wyrastającej na tle relacji między głównymi bohaterami. Kompozytor tworzy tu fortepianową przygrywkę, która dosyć łatwo zostaje przez nas rozpoznana. Pod względem emocjonalnym jest to raczej transparentna melodia, taki filmowy „everytrack” zdolny odnaleźć się w każdej sytuacji, gdzie podejmowana jest kwestia relacji rodzinnych. Pod względem dramaturgicznym, także konstrukcyjnym, zawstydza go analogiczny temat przypisany miejscowości i mieszkańcom Ashborough. Stylizowany na rytmikę walca motyw świetnie odnajduje się w tym tajemniczym, pozornie bezpiecznym miejscu toczącej się akcji. Także i tutaj nie ma mowy o większym novum, bowiem do podobnych zabiegów uciekał się między innymi David Arnold tworząc muzyczną wizytówkę miasteczka Stepford. Deep in the Darkness nie rzuca więc na kolana osłuchanego z gatunkiem odbiorcę. Jako całość tworzy natomiast bardzo zgrabnie skomponowaną ilustrację – dobrą pod względem funkcjonalnym i nie najgorzej prezentującą się jako indywidualny twór. Czy rośnie nam następca Briana Tylera? O to bym się raczej nie martwił.


Soundtrack wydany nakładem MovieScore Media i Kronos Records pokazuje, że Llewellyna nie interesuje pompatyczna, motoryczna muzyka. Nie przywiązuje większej wagi do montażu filmu, pedantycznej synchronizacji, choć pod względem spottingu nie można jej wiele zarzucić. Ilość muzyki nie przytłacza, co pod wieloma względami przypomina początki kariery Briana Tylera. Tak samo zresztą, jak w przypadku tych wczesnych prac Tylera, w partyturze do Deep in the Darkness czuć wyrafinowaną grę nastrojami. Czy to jednak wystarcza, by zainteresować się albumem soundtrackowym?

Na pewno jest to jeden z powodów, dla których warto przynajmniej sprawdzić, jak to wszystko działa poza obrazem. Innym może być fakt w miarę przystępnego wydania albumu. 46-minutowa selekcja utworów pozbawiona restrykcyjnego, chronologicznego układu, daje możliwość poznania partytury od podszewki bez większego ryzyka przytłoczenia nadmierną ilością materiału. W tę minorową, thrillingową muzykę wprowadza nas tytułowe Deep in the Darkness zdobiące scenę prologu, a oparte na serii charakterystycznych dla warsztatu Briana Tylera dysonansów. Taki model ilustracji powracał będzie w późniejszej części filmu, gdzie coraz częściej będziemy mieli do czynienia z tajemniczymi stworami żyjącymi w podziemiach. Nie liczny jednak na dużą ilość dynamicznego, zwracającego uwagę action score. Kompozytor wyraźnie powściąga swoje zapędy w tym kierunku ograniczając się tylko do drobnych akcentów i to w najbardziej newralgicznych momentach filmu. A takowym jest między innymi końcówka, kiedy bohaterowie próbują uciec z przerażającego Ashborough. Towarzyszące temu utwory The Swarm i Crawling For Jessica oderwane od rzeczywistości filmowej brzmią nie najgorzej, ale w skojarzeniu z nieco statyczną, niezbyt chyba do końca przemyślaną wizualizacją scen akcji, wydają się tworem nazbyt przejaskrawiającym opisywane wydarzenia. Dlatego też zdecydowanie wolę momenty, kiedy Matthew Llewellyn „podkręca” atmosferę subtelnymi, klimatycznymi frazami. Nie ma sensu uwypuklać żadnych konkretnych utworów, gdyż praktycznie w każdym proponowanym na albumie soundtrackowym doszukamy się takich zabiegów.

Dosyć często powraca również element liryczny stanowiący kontrargument dla ciężkich, mrocznych tekstur. Najwięcej liryki wypływa z początkowych scen filmu, kiedy tak na dobrą sprawę dopiero poznajemy miejsce toczącej się akcji. W scenerię wprowadza nas bezbłędnie temat miasteczka Ashborough słyszany po raz pierwszy w The Deighton Residence. Mimo że Llewellyn opiera tę melodię na rytmice walca, nie doszukamy się tu żywiołowego, pełnego pasji wykonania. Kompozytor celowo zachowuje tu chłodny dystans, przemycając do wielu aranżacji smutne skrzypcowe solówki. Solówki sugerujące, że prezentowany spokój jest tylko fasadą do prawdziwego dramatu mieszkańców. Wszystkie te elementy zawiera utwór Welcome to Ashborough.

Z tym tematem związany jest również motyw rodziny Cayle’ów. Kompozytor spogląda na tę rodzinę właściwie przez pryzmat jej głowy – doktora Michaela na barkach którego spoczywa ciężar obrony żony i córki przed dziwnymi stworami. Wszelkie jego obawy, zmęczenie, także frustracja wyrażane są za pomocą solowych instrumentów, takich jak fortepian i skrzypce. Nie jest to może zbyt wymyślny sposób na radzenie sobie z dramaturgią, ale w połączeniu z obrazem wystarczający. Sięgając po pierwszy lepszy utwór nakreślający te założenia (np. A Good Fit) docenimy wysiłek kompozytora.



Takowy powinniśmy docenić nawet w kontekście całokształtu tej pracy. Deep In the Darkness nie jest może highlightem w swoim gatunku, ale z pewnością dobrze wywiązuje się z ciążących na niej powinności. Biorąc pod uwagę raczej niewielkie doświadczenie Matthew Llewellyna w stosunku do jego osiągnięć, można z optymizmem patrzeć na przyszłość młodego kompozytora. Wszystko oczywiście pod warunkiem, że nie spocznie na laurach i zechce dalej się rozwijać, aby powalczyć o swoje miejsce w Hollywood.

Najnowsze recenzje

Komentarze