Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
David Arnold

Stepford Wives, the (Żony ze Stepford)

(2004/2014)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 27-05-2014 r.

Żony ze Stepford to druga już ekranizacja bestsellerowej powieści Iry Levina. Film opowiada historię Joanny Eberhart, która po załamaniu nerwowym spowodowanym utratą pracy, przeprowadza się wraz z rodziną do malowniczej miejscowości Stepford. Lokalna społeczność wydaje się ucieleśnieniem amerykańskiego snu wyjętego żywcem z kolorowych reklam i seriali lat 50-tych. Kobiety, zawsze piękne i schludnie ubrane, z uśmiechem na twarzy spełniają swoje domowe obowiązki. Próbując się wtopić w otoczenie Joanna odkrywa wkrótce brutalną prawdę o, jak się okazuje, nie do końca idealnych mieszkańcach Stepford. Nie do końca idealny wydaje się również film Franka Oza. Z prawie 100-milionowym budżetem na zapleczu można było powalczyć o naprawdę ciekawe widowisko, tymczasem otrzymujemy średnio absorbującą opowieść systematycznie podważaną przez jałowe dialogi i drętwą narrację. Zapewne do takowego stanu rzeczy przyczyniły się kontrowersje związane z postprodukcją. Po fatalnych opiniach widowni zgromadzonej na pokazach testowych, cały zespół kreatywny został rozwiązany. Wiele scen wycięto, z drugiej strony podjęto też decyzję, by wrócić na plan i zrobić dokrętki. Praca nad filmem trwała więc praktycznie do ostatniego tygodnia przed premierą, a związany z tym pośpiech przełożył się na efekt końcowy. Kontrowersyjna wydaje się również kwestia powstawania oprawy muzycznej do tego obrazu.



David Arnold trafił do ekipy realizującej Żony ze Stepford już w połowie roku 2003. Mając na wykonanie swojego zadania kilka miesięcy zdecydował się na pracę w domowym zaciszu. Będąc w stałym kontakcie z edytorem muzycznym dostawał wskazówki co do spraw mających wpłynąć na jak najlepszą integrację niezmontowanego jeszcze obrazu z muzyką. Kiedy prace nad kompozycją zostały już zakończone, na półtora tygodnia przed planowaną sesją nagraniową do Brytyjczyka zgłosił się producent, Scott Rudin, który polecił mu… stworzenie całości od nowa! Trzeba przyznać, że było to niemałe wyzwanie, choć z drugiej strony całkiem możliwe do realizacji. W branży pełno było bowiem podobnych przypadków owocujących miłymi dla ucha kompozycjami. Nie na każdego jednak taki pressing działa stymulująco. David Arnold nie mogąc więc znaleźć inspiracji wsiadł w samochód i wyjechał poza Londyn. Jak się okazało, w trakcie tej podróży do głowy przyszedł mu pomysł, by temat główny oprzeć na rytmice walca. Chwilę później pojawił się również szkic linii melodycznej i pierwsze koncepcje wykonania. Po akceptacji ze strony studia przystąpiono zatem do rozpisywania pozostałych elementów ilustracji. Do ekipy tworzącej partyturę, obok stałego orkiestratora Arnolda, Nicholasa Dodda, trafili również Joel McNeely oraz David Mansfield, którym przypadła rola tworzenia muzyki dodatkowej. I tak oto ścigając się z czasem prace kompozycyjne ukończono dosłownie na chwilę przed rozpoczęciem sesji nagraniowej. Niemniej jednak nerwówka związana z próbą reanimacji filmu, sprawiła, że na samym nagraniu nie pojawił się właściwie żaden decydent studia. Ostatecznie muzyka w takiej formie, jaką zaproponował Arnold dostała zielone światło, a obraz trafił do kin w przewidywanym dla niego terminie. Pod pewnymi względami możemy więc mówić o sukcesie.



Daleki byłbym jednak od stawiania tej kompozycji na piedestale największych osiągnięć Davida Arnolda. Żony ze Stepford na pewno stosunkowo dobrze odnajdują się w obrazie Franaka Oza. Temat przewodni fajnie oddaje absurd świata przedstawionego, a cała warstwa ilustracyjna jest po prostu dobrze funkcjonującym rzemiosłem. Choć większość ścieżki umyka naszej uwadze zlewając się z tłem, to jednak zdarzają się momenty, kiedy staje się ona godnym konkurentem sfery wizualnej, kradnąc uwagę odbiorcy. Przykładem są fragmenty eksponujące walc w aranżu pełnym orkiestrowego przepychu. Nie bez znaczenia pozostaje również kwestia tak zwanego spottingu i umiejętność oszczędnego dawkowania dźwiękiem. Większość filmu pozostawiona jest bowiem bez muzycznego komentarza. Partytura pojawia się tylko w najbardziej newralgicznych momentach, podkreślając tym samym absurd życia mieszkańców Stepford lub wzmacniając przekaz w scenach o większym ładunku emocjonalnym. Na wszystkim tym zalega jednak cień inspiracji podobnym w wymowie warsztatem twórczym Danny’ego Elfmana. Świadczy o tym nie tylko ironiczny wydźwięk partytury, ale również charakterystyczne dla amerykańskiego kompozytora zabiegi, ot chociażby takie, jak „schizofreniczny” chór, zabawa modulacją i uciekanie się do sugestywnych tricków dźwiękonaśladowczych. Ile Arnolda jest w tym Arnoldzie przekonają się ci, którzy sięgną po pierwszą lepszą ilustrację do filmu Tima Burtona. Partytura do Żon ze Stepford, jakkolwiek wtóra i naiwna by się nie wydawała, spełnia jednak swoje zasadnicze funkcje i właśnie pod tym kątem powinna być oceniana.


Absencja tej partytury na rynku soundtrackowym skutecznie uniemożliwiała ocenę jej walorów estetycznych i ewentualnej autonomiczności. Dopiero dzięki staraniom wytwórni La-La Land Records udało się opublikować album zawierający zremasterowaną całość zarejestrowanego na potrzeby filmu materiału. A takowego było dosyć mało, bo niespełna 45 minut. Limitowane do 1500 egzemplarzy wydanie zawiera ponadto cztery utwory źródłowe, również skomponowane przez Arnolda, a także kilka alternatywnych wersji słyszanych wcześniej kawałków. Album zyskuje dodatkowy argument w postaci kilkunastostronicowej książeczki pełnej obszernych opisów poszczególnych etapów produkcji zarówno filmu jak i ścieżki dźwiękowej. Od strony wydawniczej jest to zatem porządnie dopracowany produkt, którym nie powinien pogardzić żaden fan twórczości Davida Arnolda. Czy podobne wrażenia pozostawi po sobie muzyczna treść?



Otwierający film utwór sugeruje ścieżkę niebanalną i raczej łatwo nawiązującą kontakt z odbiorcą. Wspomniany wyżej walc świetnie koresponduje z kolażem obrazów prezentujących gospodynie domowe rodem z telewizyjnych seriali lat 50-tych. Najciekawszym elementem faktury jest jednak żeński chór, który swoim prześmiewczym tonem stoi niejako w sprzeczności z dostojnym brzmieniem tematu przewodniego. Ten schizofreniczny kontrapunkt utrzymywany jest właściwie do samego końca filmu. Oczywiście nie zawsze w tak ciekawym wykonaniu, jak Opening Titles, ale na pewno nie mniej działającym na wyobraźnię. Przykładem niech będzie Getting Fired, gdzie muzyka Brytyjczyka sprawnie podąża za rozsypującą się psychiką bohaterki, która dowiaduje się, że właśnie została zwolniona z pracy. Początkowe niedowierzanie ustępuje miejsca urażonej dumie, aż w końcu prowadzi do wielkiego wybuchu wściekłości i utraty panowania nad sobą. Sposób wykorzystania tego tematu świadczący poniekąd, że Arnold nie utożsamia go z głównymi bohaterami, jak w klasycznej ilustracji, ale raczej z ich sposobem postrzegania otaczającej rzeczywistości.



Szczególnie wyraźnie to odczuwamy, gdy akcja przenosi się do tytułowego Stepford (Drive to Stepford / Gates of Stepford). Poznawaniu tego miejsca towarzyszą wielokrotne powroty do rzeczonego motywu przewodniego. Uwagę zwracają orkiestracje bardzo sugestywnie odnoszące się do mieszkańców – już w tym miejscu świadczące, że coś z nimi jest nie tak. Podobne wrażenia pozostawia po sobie underscore operujący w zakresie typowych dla kina familijnego zabiegów dźwiękonaśladowczych, czego przykładem może być House / Tour First Night / First Morning. Otrzymujemy więc klasyczny zestaw harfowych glissand, smyczkowego pizzicato i tym podobnych form muzycznego wyrazu. Arnold doskonale odrobił pracę domową z warsztatu Elfmana świetnie prześlizgując się pomiędzy dwoma skrajnie przeciwstawnymi nastrojami: ciepłym, idyllicznym wręcz tonem, a pierwiastkiem tajemniczości nierzadko ocierającym się o muzyczny mrok. Aby to dostrzec wystarczy sięgnąć po utwory takie, jak Pre-Sneak / Sneaking Around, czy Where Are My Children. Niestety nie należą one do najłatwiejszych potwierdzając tylko wcześniejszy zarzut o funkcjonalnym charakterze partytury.


Muzyka Arnolda nie ogranicza się tylko do interpretowania pokręconych realiów filmu Oza. Pełni również funkcję dramatotwórczą czego przykładem może być motyw relacji między Joanną a jej mężem, Walterem (The Hospital, Hart To Hart). Nie należy on do najbardziej błyskotliwych, tak w treści, jak i wykonaniu, ale z pewnością nadaje tej partyturze trochę więcej autentyzmu. Z drugiej strony mamy utwór Rotunda / Jo’s Descent… szczycący się hiperdramaturgią rodem z analogicznych tworów okresu Złotej Ery. O wiele bardziej „naturalnie” i wiarygodnie wypada zatem końcówka partytury, gdzie w dwóch ładnych laurkach muzycznych, Claire’s Speech i Claire’s Demise / Keep Shopping, przeprowadzani jesteśmy przez całą prawdę o Stepford. Zwieńczeniem tej opowieści jest ładna pięciominutowa suita tematyczna towarzysząca napisom końcowym.



Warto zaznaczyć, że z opublikowanych tu blisko trzech kwadransów muzyki, część nie znalazła się ostatecznie w filmie. Z pewnością przyczyniły się do tego zmiany montażowe prowadzone praktycznie do ostatnich chwil przed premierą. Okazuje się więc, że w nasze ręce trafia twór dalece wykraczający poza to, co kształtuje sferę audytywną obrazu Franka Oza. Pewnego rodzaju ciekawostką mogą się również okazać cztery utwory źródłowe opublikowane na krążku w formie bonusów. Wszystkie kawałki skomponowane zostały przez Arnolda i pojawiają się w scenie, gdzie Joanna prezentuje nową ramówkę stacji ESB. Dynamiką nadążają za standardami nowoczesnej telewizji, aczkolwiek podświadomie ośmieszają absurdalną treść prezentowanych widowisk. Pozostałe bonusy nie wnoszą raczej niczego nowego do tego, co mogliśmy już wcześniej usłyszeć.



Podobnych słów mógłbym zresztą użyć w podsumowaniu całej partytury. Żony ze Stepford to kompozycja całkiem dobrze odnajdująca się w obrazie z łatwo wpadającym w ucho, niekonwencjonalnie zaprezentowanym tematem przewodnim. Szkoda tylko, że fantazja Arnolda wchodzi na poletko warsztatu twórczego innego kompozytora. Kwestia oryginalności pozostaje bowiem najbardziej drażliwym elementem tej ścieżki dźwiękowej. Niemniej jednak mordercze tempo powstawania partytury każe spojrzeć łagodnym okiem na te na inspiracje. Bo pomijając ów mankament, godzina spędzona nad albumem soundtrackowym La-Li, to stosunkowo miłe doświadczenie godne wielokrotnych powtórek.

Najnowsze recenzje

Komentarze