Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Dominic Lewis

Free Birds (Skubani)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 27-01-2014 r.

Tworzenie oprawy muzycznej do animacji, to zawsze wielkie wyzwanie dla kompozytora. Tym większe im mniejsze doświadczenie posiada on w branży, a Dominic Lewis przecież dopiero wkracza na arenę wydarzeń. Dostrzeżony przez Hansa Zimmera niespełna sześć lat temu, zdołał już sobie wyrobić w Remote Control Producions status jednego z najlepszych orkiestratorów i speców od muzyki dodatkowej. Działał w szerokim spektrum produkcji, od filmów animowanych począwszy (Jak wytresować smoka, Kot w butach), poprzez akcyjniaki (Człowiek na krawędzi) aż po fantastykę (X-Men: Pierwsza klasa, Starcie Tytanów). Przyszedł w końcu czas na pierwszy indywidualny projekt i tym projektem była niszowa animacja studia Reel FX, Skubani.



Zarys fabuły tego filmu u niejednego potencjalnego widza może wywołać salwę śmiechu. Oto bowiem młody indyk Reggie cofa się w czasie do początków XVII wieku, aby zmienić bieg historii. Chodzi dokładnie o niedopuszczenie do zawiązania się tradycji corocznego uśmiercania milionów indyków na Święto Dziękczynienia. Zalatuje paździerzem? Niestety. Twórcy nie popisali się kreatywnością, a sama animacja wypada blado na tle innych tworów Pixara, czy Disney’a. Niemniej jednak Skubani to solidna, niezobowiązująca rozrywka kierowana głównie do całych rodzin, które po niedzielnym obiadku nie mają większego pomysłu na zagospodarowanie popołudnia.



Po muzyce do takiego projektu nie można oczekiwać zbyt wielu niespodzianek. Już sama tematyka i gatunek z jakiej wyrasta jasno określają język stylistyczny, jaki należy podjąć, by stworzyć optymalne środowisko do zaistnienia czystej, niczym nieskrępowanej rozrywki. Owe środowisko to oczywiście tradycyjne orkiestrowe brzmienie wsparte subtelną elektroniką i pobocznymi elementami faktury. Wszystko to objęte klauzulą hiperekspresywności i intensywności, okraszone sporą dawką tricków dźwiękonaśladowczych (Mikey Mousingu) i zdecydowanie podążające za tym, co dzieje się na ekranie. Z wszystkich tych założeń Dominic Lewis wywiązuje się w 100%. Muzyka Amerykanina po prostu dobrze sobie radzi z komicznym obrazem Jimmy’ego Haywarda, nie pozostawiając przy tym większych wątpliwości, że hollywoodzki debiut Lewisa zwieńczony został sukcesem. Jeżeli miałbym się jednak do czegoś przyczepić, to jak zwykle do zbyt podręcznikowego traktowania konwencji. Autor ścieżki dźwiękowej rzadko kiedy pozwala sobie na szaleństwo w postaci odstępstwa od mainstreamu. Oczywiście nie deklasuje to w żaden sposób tej pracy. Z drugiej jednak strony nie daje możliwości wyszczególnienia jej z grona wielu podobnych gatunkowo. I tutaj rodzi się kolejny zarzut, tym razem pod adresem mało charakterystycznej tematyki. Tematyki, która stosunkowo szybko ulatuje z pamięci przeciętnego widza. Nie są to natomiast przeszkody, które każą skreślić Skubanych z grona ścieżek dźwiękowych mogących walczyć o atencję miłośnika dobrze napisanej i wykonanej muzyki filmowej.

Wydany nakładem Relativity Music Group / Sony Classical 65-minutowy soundtrack serwuje nam właściwie wszystko, co powinniśmy wiedzieć o ścieżce dźwiękowej do Skubanych. Obok materiału ilustracyjnego tradycyjnie znalazły się również piosenki promujące film i od takowej właśnie zaczynamy naszą przygodę z soundtrackiem. Utwór Up Around The Bend w wykonaniu Social Distortion w niczym nas nie zaskoczy. Żywiołowe rockowe wykonanie to już klasyka napisów końcowych w amerykańskich animacjach, stąd też bez większych emocji prześlizgujemy się w kierunku bardziej interesującego nas materiału, czyli original score. A zaczynamy nutką mistycyzmu zaszczepionego na grunt epickiej fanfary. Starry Side Up to w gruncie rzeczy czołówka towarzysząca pojawiającemu się na ekranie logotypowi studia. Ilustrację de facto przynosi dopiero All The Trimmings entuzjastycznie wprowadzający nas w fabułę filmu. Ale i tam nie uświadczymy pierwszych wynurzeń tematycznych. Takowe pojawiają się dopiero w wymownie zatytułowanych utworach Turkatory oraz Poultry Pardon. Jak już wspomniałem wyżej, stylizowany na fanfarę temat przewodni, w przeciwieństwie do ciekawych miejscami zabiegów orkiestracyjnych, nie ma większej siły oddziaływania. Co prawda fajnie sobie radzi z komiczną wizualizacją heroicznych czynów zbuntowanych indyków, ale nie pozostaje w pamięci na dłużej. Ten sam problem tyczy się tematu miłosnego, jaki funkcjonuje na tle relacji pomiędzy Reggiem a Jenny. Kompozytor idzie w kierunku ckliwej liryki, która stosunkowo dobrze koreluje z ciepłymi obrazami, ale na płycie stanowi tylko liryczny oddech pomiędzy kolejnymi scenami akcji. Wyjątek stanowić może piękne School Of Flock, gdzie Dominic Lewis w iście hornerowskim stylu opisuje niewinną naturę rodzącego się między bohaterami uczucia.

Jednakże animacja ma to do siebie, że stosunkowo rzadko zapewnia nam dłuższe chwile stagnacji. Domeną ilustracji tego typu filmów jest zmienna dynamika i zabawa instrumentarium, które nierzadko nawiązuje do opisywanej scenerii. Skubani nie stanowią pod tym względem większego wyjątku, czego żywym przykładem jest obecność motywów latynoskich (El Solo Pavo). Szkoda natomiast, że zabrakło jakiegoś konkretnego odnośnika do wątku historycznego poruszanego w filmie Haywarda. Muzyka Lewisa jest pod tym względem zbyt nowoczesna i miejscami nie przystająca do czasów rozgrywającej się akcji (szczególnie, gdy w tle słyszymy gitary elektryczne).

Sama muzyczna akcja nie jest jednak w większym stopniu pretensjonalna. Częstokroć zapewnia nam nawet wiele przyjemnych chwil ot jak chociażby fragment zatytułowany Great Egg-scape. Niemniej jednak przysłuchując się utworom towarzyszącym scenom z tajnego ośrodka, gdzie testowano wehikuł czasu, nie sposób było nie zauważyć silnych inspiracji warsztatem Danny’ego Elfmana. Szczególnie wyraźnie odbija się to na elektronice, która do złudzenia przypomina podobne twory z Facetów w czerni. To samo zresztą tyczy się pracy chóru i sposobu jego dawkowania. Ale na tym nie kończą się nawiązania. Struktura utworów akcji pod wieloma względami przypomina ilustrację kinowej wersji Wallace’a i Gromita. Biorąc pod uwagę, że obie prace powstawały pod czujnym okiem Hansa Zimmera i jego kolegów z RCP nie powinno to zbyt mocno dziwić.

Dziwi natomiast obecność pewnej piosenki zamykającej album soundtrackowy, a która to ostatecznie nie znalazła się w filmie. Back In Time wyrapowane przez MattyB – młodą gwiazdkę zachodniego rynku muzycznego – zdecydowanie nie trafia w mój gust. Dlatego też przygodę z soundtrackiem do Skubanych zazwyczaj kończę na utworze numer 28.

Ciężko więc wypowiadać się o tym albumie w samych superlatywach. Ma on swoje oczywiste wady, aczkolwiek na ogół słucha się go całkiem przyjemnie. Co zaś się tyczy samej partytury… Może nie jest to ilustracja godna zapisania w annałach gatunku, ale z pewnością nie przynosi ona wstydu debiutującemu na amerykańskim rynku Lewisowi. Jeżeli nie powtórzy on błędów Jackmana i w miarę szybko zacznie odcinać się od pępowiny Hansa Zimmera, to być może w krótkim czasie uda mu się stworzyć własną markę. Markę, która mogłaby konkurować z bardziej liczącymi się na rynku „graczami”.

Najnowsze recenzje

Komentarze