Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
The Cinematic Orchestra

Crimson Wing: Mystery of the Flamingos, the

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-02-2009 r.

Rok 2008 mimo utyskiwań wielu krytyków nie był najgorszy dla muzyki filmowej. Powstało wiele solidnych ścieżek i kilkanaście świetnych tematów, spośród których na pewno jeden zostanie na stałe w naszej pamięci (genialny Roar! Michaela Giacchino). Gdy jednak chłodnym okiem spojrzymy na wszystkie ciekawsze kompozycje dostrzeżemy pewne zjawisko. Otóż chyba najbardziej wyróżniające się partytury powstały do filmów dokumentalnych. Nagrodzone w naszym plebiscycie „Standard Operation Procedure” Danny Elfmana, „Tabarly” Yanna Tiersena, czy wreszcie „Night” Cezarego Skubiszewskiego, to wszystko scory wyróżniające się na tle, często przereklamowanych ścieżek do blockbusetrów. Być może ten trend to wynik coraz silniejszej presji temptracków, które zamiast ułatwiać zabijają oryginalność i co chyba ważniejsze emocjonalność myślenia o kompozycji. Bo jak niby tchnąć prawdziwie swoje emocje w coś, co ma brzmieć jak dzieło innego twórcy? Nie wiem czy wszyscy się ze mną zgodzą, ale to właśnie emocje grają jedną z najważniejszych ról w procesie scalenia obrazu z tłem dźwiękowym. Jeśli gdzieś na tej płaszczyźnie dojdzie do załamania, pozornie dobra płyta nie będzie miała pasa transmisyjnego pomiędzy obrazem, będzie razić swoją sztucznością, psując wysiłek kompozytora.

Na całe szczęście są jeszcze twórcy, którzy te wszystkie niebezpieczeństwa potrafią jakoś ominąć i stworzyć, nawet dziś coś co nie wpadnie w klisze i co najważniejsze świetnie funkcjonować będzie wraz z obrazem. Ciekawe jest to, że najczęściej są to autorzy, którzy nie posiadają muzycznego wykształcenia, owej akademickiej kuli u nogi. Nie nauczeni uniwersyteckich zasad kompozycji przez swą niewiedzę nie mają obaw, są wolni. Co więcej bardziej myślą o widzu, który podobnie jak oni nie posiada muzycznego wykształcenia, ale potrafi rozpoznawać emocje. Takimi twórcami są oczywiście Elfman, Tiersen, czy Skubiszewski, są nimi też ludzie tworzący The Cinematic Orchestra, zespół który stworzył w mej opinii najlepszą partyturę 2008 roku, muzykę do filmu „The Crimson Wing: Mystery of the Flamingos”

Kim są artyści z The Cinematic Orchestra? Fanom muzyki alternatywnej z pogranicza jazzu nie muszę ich przedstawiać, jednak dla tych, którzy na co dzień raczej nie sięgają po tego typu muzykę, niezbędne są wjaśnienia. The Cinematic Orchestra to muzycy skupieni wokół wytwórni Ninja Tune, znanej z promowania młodych, alternatywnych twórców. Nad całością czuwa producent i kompozytor większości utworów Jason Swinscoe, któremu pomagają m.in. Stuart McCallum i Luke Flowers. Skład zespołu jest płynny i co projekt ulega drobnym modyfikacjom, dzięki czemu The Cinematic Orchestra zaskakują nas niemal za każdym razem nowym brzmieniem. „Crimson Wing” jest właśnie takim zaskoczeniem. Płyta różni się bowiem bardzo od poprzednich dokonań Swinscoe’a i s-ki. Przede wszystkim wyraźnie zaznacza się tu symfoniczny szlif. Z pewnością taki kształt soundtracku to zasługa zarówno producentów Matthiasa Gohla i Steve McLaughlina, ludzi którzy w muzyce filmowej robią od wielu lat (współpracowali m.in. z Eliotem Goldenthalem), jak również wykonania całości przez London Metropolitan Orchestra pod dyrekcją Andrew Browna. Nie zmienia to jednak faktu, że opisywana partytura i tak ma więcej do zaoferowania niż zwykła muzyka do filmu dokumentalnego.

„The Crimson Wing: Mystery of the Flamingos” to disneyowska produkcja pokazująca niezwykłe życie flamingów gniazdujących w Tanzanii. Film nie jest jakąś wybitną produkcją i nie wyróżnia się specjalnie niczym od tych wyprodukowanych przez BBC. Mamy tu prześliczne ujęcia, szerokie pejzaże i malownicze kadry siedzących, brodzących i lecących ptaków. Takie obrazy zawsze pozwalają kompozytorom rozwinąć skrzydła i dodać świetnie słuchalną, wielce emocjonalną ilustrację. Tym tropem poszedł zespół tworząc pełną muzycznego oddechu podróż. Nie ma tu może eksperymentatorstwa Bruno Coulaisa, nie ma symfoniki Georga Fentona, lecz jest niespotykana w tego typu muzyce jazzowa emocjonalność (Marabou), a także interesująca instrumentacja wykorzystująca m.in. elektryczny bas, gitarę i sample (Exodus, Hyena). Ale chyba najważniejszą zaletą jest tematyka. Na płycie roi się bowiem od pięknych motywów: Opening Titles, Exodus, Life of the Bird, First Light, czy absolutnie genialne Transformation, to balsam dla duszy każdego miłośnika muzyki filmowej. Wszystko bezbłędnie zorkietrowane, bez żadnych łupiących syntezatorów, bez sztucznych emocji. Po prostu prawdziwe. Co ważniejsze The Cinematic Orchestra udaje się ominąć cukierkowatość i kicz, jakie często są nieuchronnym składnikiem tego typu produkcji. Myślę, że na to wpłynął ten ich alternatywny pazur, który tutaj jest wprawdzie głęboko ukryty pod symfoniczną łapą, jednak każde wnikliwe ucho potrafi go wskazać. Na ten mój zachwyt wpływu nie ma nawet to, że jeden z najlepszych utworów płyty Exodus jest przerobioną wersją świetnej piosenki grupy To Build A Home która pojawiła się na albumie Ma fleur i która podłożona była pod trailer reklamujący „Crimson Wing”.

Moje peany z pewnością byłyby mnie patetyczne gdybym nie widział filmu. Już po fragmentach umieszczonych na Youtubie można zorientować się, że muzyka gra absolutnie genialną rolę wraz z obrazem. Obejrzenie Crimson Wing tylko to potwierdza. Świetny timing, idealnie dobrana barwa i wreszcie niespotykana emocjonalność, która wspaniale wspomaga, słaby w sumie film.

Na koniec pozostaje jeszcze wytłumaczenie oceny. Zapewne obiektywizm nakazałby wystawienie mocnej czwórki. Tym bardziej, że mimo ciekawych rozwiązań w zakresie kształtu muzyki, nie poraża ona taką oryginalnością jak choćby „Travelling Birds” Bruno Coulaisa. Także brzmienie na płycie jest czasem nieco rozbijane (Exodus mógłby być w pełni genialnym utworem gdyby nie fakt, że płaci trybut ilustracyjności – rozbity jest na kilka części przez hamujący fortepian). Nic mnie to nie obchodzi. Wystawiam ocenę subiektywną, tylko moją. Dawno bowiem już nie widziałem tak cudownie oddziałującej muzyki w obrazie, dawno też żadna płyta z muzyką filmową tak bardzo mi się nie podobała. I niech sobie grzmią różne gremia, że recenzent zatracił smak, że coś się z nim porobiło, że mu pewnie sodówka do głowy uderzyła. Mam to gdzieś (jak nie wiecie gdzie, zapytajcie Kopra). „Crimson Wing” rules!

Najnowsze recenzje

Komentarze