Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Karol, Un Uomo Diventato Papa (Karol, człowiek który został Papieżem)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Życiorys Jana Pawła II nie od dziś stanowi wyzwanie dla wszelkiej maści filmowców. No, bo jak przedstawić biografię tego Wielkiego Człowieka, nie wpadając w ckliwość, sztuczność i tani melodramatyzm? Wydaje się, iż najlepszym wyjściem z sytuacji jest stworzenie dokumentu (co też czyniono setki razy). Dokumentu, w którym archiwalne zdjęcia, wywiady, fragmenty przemówień, w sposób bezpośredni i maksymalnie prawdziwy, same będą mówić o naszym wielkim rodaku. Problem zaczyna się, gdy mamy zamiar nakręcić fabułę. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę Krzysztof Zanussi realizując swoje autorskie „Z Dalekiego Kraju”. W filmie tym Jan Paweł II pozostaje pozornie jedynie tłem, tłem które ma jednak moc sprawczą. Bez wątpienia taki sposób opowiadania o przyszłym papieżu, na gruncie filmu fabularnego, jest najbezpieczniejszy. Nie tylko bowiem nie przeinacza i nie profanuje, ale co ważniejsze umożliwia snucie swobodnej filmowej narracji w warstwie prymarnej – wszak główni bohaterowie to postaci będące wymysłem reżysera, które mogą być kształtowane w dowolny sposób.

Giacomo Battiato do tematu życia Karola Wojtyły podszedł w sposób zupełnie tradycyjny. Ignorując niepisane zakazy, nakręcił zwykły, do bólu typowy film biograficzny, w sposób sztuczny, patetyczny (koszmarne dialogi) i wielce niepełny pokazujący papieża Polaka. Ponieważ poetyka kina rządzi się swoimi prawami należało, uciec się również do wielu tandetnych zabiegów, które jednoznacznie miały wykreować filmowy pomnik Jana Pawła Wielkiego. Stąd cała seria uproszczeń i czarno-białych schematów (np. żenująco wykreowana postać kardynała Wyszyńskiego). Niewątpliwą wadą produkcji jest też jej laurkowa ckliwość, która byłaby zapewne nieznośna na całej linii, gdyby nie muzyka, w wielu miejscach ratująca obraz przed totalną kompromitacją.

Partyturę stworzył nie kto inny jak wielki Ennio Morricone, kompozytor którego doświadczenie można by mierzyć w latach świetlnych. Także na polu filmów biograficznych o papieżach, twórca miał już możliwość zademonstrowania swoich możliwości pisząc w 2003 roku oprawę muzyczną do filmu Ricky Tognazziego „Il papa buono”, opiewającego życie, umiłowanego przez Włochów, błogosławionego Jana XXIII. „Karol” jest niewątpliwie kontynuacją pomysłów, które Morricone zaprezentował we wcześniejszej o dwa lata produkcji. Kontynuacją zaprawioną zdecydowanie większą dawką wewnętrznego bólu i rozpaczy, bijących niemal z każdego utworu.

Pierwsze co rzuca się po przesłuchaniu partytury, to jej stosunkowo małą słuchalność. Kompozycji tej nie da się bezproblemowo włączyć w niedzielne popołudnie, nie tylko ze względu na zwyczajowo ciężkie w odbiorze i bardzo typowe „morriconowskie” utwory ilustracyjne („Kordek”, „KGB”, „Sospeso in attesa”, „L’illusione della libertá”), lecz także z uwagi na monotonię i wszechobecny ładunek rozpaczy. Moim zdaniem taka jednoznacznie płaczliwa konstrukcja, kłóci się z wieloma aspektami życia Karola Wojtyły, który pomimo brzemienia tragizmu, które niósł przez całe swoje życie, potrafił być też wesołym kompanem pieszych wycieczek i spływów kajakowych – wujkiem Karolem. Sądzę, iż przydałyby się ze dwa tematy utrzymane w mniej poważnej atmosferze, atmosferze która z pewnością uwiarygodniłaby filmowego bohatera (kandydujące do tego miana „Karol e l’amore” i „Da una radio lontana” mimo wszystko niosą w sobie pewną dawkę bólu i goryczy).

Wszystkie te wady wcale jednak nie dyskwalifikują ścieżki Włocha. Dla mnie jako recenzenta, kompozytor ten to swoisty fenomen, człowiek który pomimo swoich lat i wielkiej ilości napisanych partytur potrafi komponować muzykę, która może nie jest żadnym rewolucyjnym arcydziełem, lecz wciąż zachowuje wysoki poziom, poziom którego mogą jedynie zazdrościć młodzi twórcy zza oceanu. W przypadku ścieżki do „Karola” należy niewątpliwie pochwalić Morricone za duże wyczucie i próbę (może nie w 100% udaną, ale jednak) muzycznego opisania słowiańskiej duszy. To ważne, że kompozytor starał się wejść głębiej, obrazując swą muzyką nie tylko ekranowe poczynania bohaterów, lecz także mentalność naszego narodu (mieszanka patosu, dumy, honoru i cierpienia). Nie odbyło się wprawdzie bez stereotypizacji (obecność bólu na każdym kroku to chyba przesada), i naleciałości włoskich (specyficzne pojmowanie nostalgii – „Karol e l’amore”). Ogólnie jednak nie są to żadne dyskwalifikujące uchybienia. Co więcej na płycie są utwory wypadające wspaniale, utwory napisane z taką słowiańskością, że mogłyby spokojnie uchodzić za dzieła Wojciecha Kilara („Habemus papam Giovanni Paolo II”, „Karol e la sofferenza”, a przede wszystkim „Cracovia”). Należy również pochwalić świetny, dramatyczny marsz „Karol e gli invasori”. Pomimo iż jest on bardzo typowy dla stylu Morricone (werble, dołączająca stopniowo orkiestra), to jednak słucha się tego wyśmienicie, a bijący zeń patos, potrafi wzruszyć.

Rozważając kwestie oryginalności, wskazać trzeba na typowość rozwiązań, jakie odnajdujemy w wielu utworach („Wyszynski il cardinale”, „Polonia in fiamme”, „Kordek” , „KGB”). Ścieżki te prezentują konwencjonalne elementy stylu Włocha, oparte o charakterystyczne dlań schematy zarówno melodyczne jak i orkiestracyjne (fortepian, organy, kotły, oraz sprowadzone do roli drenujących przeszkadzajek, sekcje smyczkowa i dęta). Nie są to oczywiście żadne dosłowne kopie (na tym polega geniusz tego kompozytora, iż rzadko popełnia on dosłowne plagiaty), lecz nawiązania, które jednak nie wnoszą nic nowego i oryginalnego.
Jak wskazywałem powyżej, w wielu wypadkach odnajdujemy pewne wspólne cechy z dramatycznymi wizjami jakie prezentował nam Wojciech Kilar („Życie za Życie”, „Z Dalekiego Kraju”). Mimo to, iż podobieństwa są wyraźne, sądzę że Morricone celowo nawiązuje do muzyki naszego rodaka – wszak styl Polaka jest swoistym wyznacznikiem słowiańskości, a o to zapewne chodziło kompozytorowi, chcącemu wykreować wiarygodną ilustrację muzyczną („Cracovia”).

Podsumowując płyta z muzyką do filmu „Karol” jest partyturą ciężko słuchalną i bardzo nierówną. Obok utworów bez wątpienia wyśmienitych („Habemus Papam Giovanni Paolo II”, „Cracovia”, „Karol e gli invasiori”), dostajemy ilustracyjną papkę, która bez obrazu traci swoją rację bytu. Ogólnie więc średnia płyta wybitnego kompozytora.

Inne recenzje z serii:

  • Karol, Un Papa Rimasto Uomo
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze