Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Banchiera, La (Bankierka)

(1980/1999)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 26-10-2008 r.

Pozornie błaha kompozycja Ennio Morricone do dramatu francuskiego reżysera Francisa Girod z Romy Schneider w roli głównej (z którą to Włoch spotkał się już wcześniej, na planie okraszonej piękną muzyką La Califfy), to mimo lekkiego, nienachalnego tonu i absorbującej rozrywkowości muzyka solidna i urokliwa, nie wykraczająca wprawdzie poza kategorię wprawnego rzemiosła kompozytorskiego, ale przyjemna i sprawdzająca się jako niewymagająca, ale i niegłupia odskocznia od przytłaczającej od czasu do czasu rzeczywistości dramatycznego scoringu, w jakiej od zawsze pławiła się narracja filmowa.

Całość brzmi bowiem niczym ilustracja niewinnej komedii, w której dodatkowo, pod względem muzycznym, nie ma miejsca na eksperymentatorskie zapędy, w jakich od dziesięcioleci lubuje się Morricone i jakie wykorzystywał w każdym w zasadzie dostępnym gatunku. Nie jest zatem La Banchiera popisem kompozytorskiego warsztatu Włocha, nigdy nie miała być takowym, i chyba dobrze, bo awangarda gryzłaby się wyraźnie z niewinnymi, pogodnymi tonami albumowej liryki, a w tym samym roku Morricone miał sporo okazji, by zabawić się w odkrywanie nowych muzycznych światów, chociażby w niezłej Wyspie. Bankierka takich ambicji nie ma, choć owe pozorne braki nadrabia romantyczną elegancją i subtelnością opartej o fortepian i smyczki faktury. Ów estetyczny urok towarzyszy słuchaczowi od pierwszych sekund albumu, gdy Morricone wprowadza prosty, ale bardzo ładny i chwytliwy temacik na solowe skrzypce w Dedica. Dalsze pół godziny to właściwie kontynuacja tej właśnie tonacji, w obrębie kilku stylistyk muzycznych.


Sporo owej bezpretensjonalności przynoszą kolejne utwory, z Amorosamente Scherzoso na czele, gdzie delikatne brzmienia solowego fletu i snujące się smyczkowe tło przywodzą na myśl leniwy bieg śródziemnomorskiej sjesty. Oczywiście ów relaksujący, nieskrępowanie optymistyczny ton nie utrzymuje się do końca płyty, po drodze bowiem Morricone wprowadza tak elementy jazzowe (jak również energiczny fokstrot), jak i nieco refleksyjnych, poważniejszych nieco barw dźwiękowych, które nadają ścieżce lekkiego rysu dramaturgicznego (Rivelazione). Wszystko to wprawdzie standardowe chwyty Włocha, które od czasu Bankierki zdążył już wielokrotnie zajechać nazbyt regularnym ich wykorzystywaniem, ale mimo to – jak zwykle zresztą – klasy i wyrafinowania odmówić im nie można. Odrobina supsensu spod znaku Morricone pojawia się dopiero pod koniec płyty i to dość nieoczekiwanie, po 25 minutach kompozycji nastawionej przede wszystkim na rozrywkowy urok; Caduta e ripresa nie należy jednak do tej kategorii underscore, w której Włoch puszczałby wszystkie hamulce – nie uświadczy się tu zatem ani piłujących smyczków, ani furii fortepianowych pasażów, ani wreszcie perkusyjnej burzy. 3-minutowy utwór brzmi trochę jak niewyraźna i lżejsza gatunkowo zapowiedź eksperymentatorskiego underscore Misji, ale bez owego awangardowego zacięcia, które tak burzyło nastrój tamtej wybitnej płyty. Mimo więc zmiany atmosfery, Caduta e ripresa bez większych problemów komponuje się z resztą albumowego materiału.

La Banchiera, mimo kilku bardziej nowoczesnych jak na ten etap kariery Morricone chwytów jest jednak dzieckiem przede wszystkim lat 70-tych, i gdyby ktoś z początku nie wyczuł klimatu tamtej dekady, wcześniej czy później natknie się na jeden ze znaków firmowych Włocha owych – co tu dużo mówić – niezwykle udanych dla niego czasów. Mowa tu przede wszystkim o kończącym właściwą, narracyjną część albumu (recenzowana tu nowa edycja GDM w ramach bonusu dorzuca jeszcze 9-minutową suitę, która tak naprawdę jest trochę niepotrzebną powtórką tego, co na płycie można było usłyszeć wcześniej), utworze Affresco con bambino, będącym jedną z wizytówek nie tylko Morricone ale – obecnie już staroświeckiej – ówczesnej europejskiej muzyki filmowej; z dzisiejszej perspektywy utwór tego typu brzmi nieco kiczowato, z wokalem o komediowym, zamierzenie infantylnym zabarwieniu i z niemalże big-beatową motoryką całości, niemniej dla kina rozrywkowego Starego Kontynentu dekady lat 70-tych stylistyka ta była na porządku dziennym. Tutaj zatem należy ją traktować jako zwykłą ciekawostkę.

Trudno nazwać Bankierkę osiągnięciem, które dla oszałamiającej kariery Morricone miałoby większe znaczenie; pośród wielości równoległych projektów ścieżka ta zaginęła w odmętach historii. Jako niezobowiązująca rozrywka, kompozycja ta jest szalenie sympatyczna, choć bez wątpienia próżno tu szukać doznań artystycznych czy dramatycznego zabarwienia. W swojej kategorii jednak sprawdza się bardzo przyzwoicie i jako produkt skierowany do konkretnego klienta, czyli kolekcjonera Morricone, będzie pracą, w przypadku której trudno o rozczarowanie.

Najnowsze recenzje

Komentarze