Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Theodore Shapiro

Tropic Thunder (Jaja w tropikach)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 18-10-2008 r.


Misja była niemalże samobójcza. Z dziesięciu wysłanych ludzi, powróciło czterech.

Spośród nich, trzech napisało o tym książki.

Dwie z nich zostały wydane.

Jedna z nich dostała kontrakt na film.

Oto historia ludzi, którzy starali się go zrealizować.

Chociaż za Benem Stillerem nie przepadam, to przyznać muszę, że Tropic Thunder, w którym nie tylko zagrał główną rolę, ale i który wyreżyserował, całkiem mu się udał. Pomysł na fabułę szczególnie oryginalny nie jest: grupka aktorów odgrywających role żołnierzy w hollywoodzkim blockbusterze z przypadku musi w azjatyckiej dżungli podjąć prawdziwą walkę z bandą handlarzy narkotyków. Coś podobnego mieliśmy przecież choćby w Trzej Amigos. Jednak niezłe gagi, szybkie tempo, parodystyczne odniesienia do klasyki filmów o Wietnamie, kilka celnych i kąśliwych uwag o Hollywood i niezłę kreacje aktorskie, zwłaszcza Roberta Downey’a Jr. i drugoplanowa rola Toma Cruise’a, sprawiają, że mamy do czynienia z kawałkiem niezłej rozrywki i chyba najlepszym obrazem z udziałem Stillera. Jaja w tropikach jak wiele poważnych filmów o Wietnamie, których jest pastiszem, w warstwie dźwiękowej stawia zarówno na score, jak i piosenki. Wydając muzykę z filmu zdecydowano się rozdzielić te dwa elementy i tak światło dzienne ujrzał zarówno songtrack (jednak bez chyba najlepszego obecnego w obrazie utworu w wykonaniu The Rolling Stones), jak i album z filmową partyturą. Autorem tejże jest dość młody kompozytor amerykański Theodore Shapiro, który dał się poznać dotąd jako sprawny rzemieślnik, wyspecjalizowany w ilustrowaniu komedii, także tych z Benem Stillerem.

Jako, że film to w dużej mierze pastisz, muzyka nie ma charakteru radosnej, slapstickowej, przepełnionej mickey-mousingiem kompozycji do komedii, ale udaje jak najbardziej poważny score do wojennego dramatu. Celowo za grosz tu subtelności a wszelki dramatyzm w muzyce uwypuklony jest aż nadto, by jak najbardziej parodystycznie wypadł w połączeniu z obrazem. Podobnie jak Basil Poledouris na potrzeby Hot Shots 2 napisał temat heroiczny aż do bólu, tak Shapiro do Tropic Thunder stworzył główny, quasi-dramatyczno-epicki temat, aż ociekający patosem. Także na oryginalność nie można tu liczyć. Schematyczność rozwiązań i kliszowość partytury jest nie tylko oczywista, ale wręcz pożądana w tego typu filmie. Wspomniany już główny temat lawiruje gdzieś w stylistyce dramaturgii z serii Rambo, ocierając się zarówno o Goldsmitha, jak i Tylera. Drugi z najczęściej przewijających się w soundtracku motywów melodycznie przypomina z kolei Dragonheart Edelmana, zaś muzyka akcji to wypisz-wymaluj Media Ventures, gdzie brzmienie The Hollwyood Studio Symphony uzupełniane jest perkusją, elektroniką i przede wszystkim bardzo rockowymi, głośnymi i mocnymi gitarami elektrycznymi. Gdzieś tam pewnie można znaleźć jeszcze wspólne mianowniki z kompozycjami do filmów sensacyjnych autorstwa Rabina czy Powella, ale przecież nie o to w tym wszystkim chodzi.

A teraz najzabawniejsze. Muzyka, która przecież jest jedynie pastiszem blockbusterowych partytur okazuje się lepsza od większości tych współczesnych. Tematy są wyraziste i mogą wpaść w ucho, muzyka akcji jest rytmiczna i nieźle się jej słucha, brzmienie jest całkiem bogate i kolorowe: oprócz łączenia orkiestry z instrumentami rockowymi, Shapiro dorzuca jeszcze gdzieniegdzie etniczne flety i bębny oraz brzmiącą trochę jak Lisa Gerrard wokalizę. Otwierający album You’re My Brother ilustrujący „film w filmie”, jeden z najlepszych fragmentów score, daje już próbkę tego wszystkiego, łącznie z zaintonowaniem głównego tematu przez instrumenty dęte, przywodzącym na myśl tryumfalne wejścia main theme w Rambo II. W dalszej części płyty z atrakcyjnością utworów będzie generalnie nieźle choć sama muzyka jest dość zróżnicowana. Jednym spodoba się mediaventures’owska akcja, innych coś takiego będzie drażnić i będą woleli zanurzyć się w schematach hollywoodzkiej niby-dramaturgii. A tą dostaniemy w skróconej wersji w trzech ostatnich utworach. Najpierw muzyka z dwóch fikcyjnych trailerów: Simple Jack o niedorozwiniętym umysłowo chłopaku i Satan’s Alley o zakazanej miłości dwóch… księży, a na sam koniec utwór z wieńczącej film oscarowej gali (warto zwrócić uwagę na mały hołdzik w tytule, dla kompozytora, który często dyrygował podczas ceremonii wręczania nagród Akademii). Gdyby potraktować te utwory poważnie, należałoby wyśmiać ich nadętość i kliszowość, ale wiedząc, że to parodia, można śmiało przyklasnąć Shapiro i pochwalić go za umiejętną imitację standardowej hollywoodzkiej muzyki.

Wydaje się, że to właśnie podejście będzie decydujące w odbiorze i ocenie tego albumu. Ktoś, kto będzie oczekiwał czegoś poważnego, albo nie daj Boże, będzie próbował doszukiwać się w muzyce jakichś głębszych treści, odejdzie od niej zdegustowany. Jednak ktoś, kto nastawi się na prostą, niezobowiązującą rozrywkę. kto na dodatek lubi współczesną, naszpikowaną rockowymi elementami, muzykę akcji (ale potrafi też do niej podejść z lekkim przymrużeniem oka), powinien się przy Trophic Thunder całkiem nieźle bawić. Kompozycja Shapiro okazuje się bowiem dostarczycielem rozrywki także w oderwaniu od obrazu Stillera i nie próbuje udawać, że może stanowić cokolwiek ponadto. Jak już pisałem, jest też zwyczajnie ciekawsza od naprawdę wielu powstałych w tym samym czasie partytur do „poważnych” filmów akcji, czy modnych ostatnio ekranizacji komiksów. Djawadi? Jablonsky? Badelt? Nawet Tyler? Sorry, panowie, ale Theodore Shapiro pisząc niejako „dla jaj” stworzył coś fajniejszego, niż wy komponując na serio.

Najnowsze recenzje

Komentarze