Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Grande Silenzio, il (Człowiek zwany ciszą)

(1968/2005)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 10-09-2008 r.


Intensywność muzycznej produkcji Ennio Morricone na przełomie lat 60-tych i 70-tych dosłownie powala. Dla spaghetti-westernu najważniejszym z tego okresu jest rok 1968, w którym to włoski kompozytor napisał swoje opus magnum dla tego gatunku, czyli Once Upon a Time in the West. Obok jednak tej wybitnej ilustracji, dyskografia Morricone wzbogaciła się również o kilka innych kowbojskich pozycji, m.in. znakomite Guns for San Sebastian, Navajo Joe oraz ścieżki do dwóch filmów Sergio Corbucciego: Il Mercenario i Il Grande Silenzio. Ciekawostką jest zwłaszcza ostatni z wymienionych obrazów, rozgrywający się w śnieżnej, górskiej scenerii mroczny antywestern z niezapomnianym Klausem Kinskim w jednej z głównych ról; film, który od strony realizacyjnej co prawda mocno się postarzał (a momentami zahacza wręcz o amatorstwo), ale którego myśl przewodnia i poruszający finał czynią wartym obejrzenia.

Jak zatem widać, przystępując do pracy nad Il Grande Silenzio, Morricone był u szczytu swoich możliwości i jako najważniejszy dla spaghetti-westernu kompozytor stanowił gwarant dobrej, a może i przebojowej ilustracji. Ostatecznie Człowiek zwany ciszą nie otrzymał muzyki na miarę Dawno temu na dzikim zachodzie, jednakże i bez tego Włochowi udało się stworzyć ścieżkę interesującą, a momentami też piękną. Przekrojowo nie jest to skomplikowana ilustracja, Morricone raczej według schematu przyporządkowuje kilka muzycznych idei poszczególnym postaciom lub pewnym kategoriom zdarzeń i na bazie tego buduje mało może plastyczną czy rozbudowaną intelektualnie, ale efektowną i funkcjonalną narrację. Nie ma tu również daleko posuniętych eksperymentów formalnych rodem z filmów Leone – kompozytor oczywiście w swoim stylu przemyca sporo intrygujących orkiestracyjnych rozwiązań, nie są one jednak tym razem pierwszoplanową atrakcją, a raczej tylko elementem tła. Całość na szczęście zyskuje dzięki nim indywidualnego charakteru i mimo że Morricone czerpie ze źródeł właściwych dla różnych gatunków filmowych, Il Grande Silenzio ma swój unikalny rys, gwarantujący tej ścieżce poczesne miejsce w filmografii Włocha.


Owe eklektyczne bogactwo sprawia, że ilustracja, która w filmie zdominowana jest przez dwa tematy i niepokojący motyw dla postaci Kinskiego, na albumie zaczyna żyć własnym życiem i odkrywa kilka underscore’owych perełek, umykających w trakcie seansu. Morricone jak zwykle zahacza tu o awangardę ze swoimi ulubionymi chwytami w roli głównej: piłującymi smyczkami, gitarą, świdrującym brzmieniem fletów, wreszcie z dodatkiem w postaci elementów wokalnych. Ta charakterystyczna mieszanka (Immobile) bardzo dobrze sprawdza się jako opis śnieżnej pustyni, pośród której toczy się akcja filmu, a w momentach kulminacyjnych pozwala kompozytorowi osiągnąć doskonałe zabarwienie dramatyczne. Niezwykle ciekawie prezentuje się wykorzystanie chóru, zwłaszcza w eterycznym, sakralnym niemalże Voci nel Deserto, będącym sztandarową próbką umiejętności Włocha w kreowaniu mistycznego, odrealnionego nastroju.

Podobną barwność wykazuje ekscytująca muzyka akcji, ze spektakularnym Barbara E Tagliente na czele, rozwijającym prosty muzyczny motyw dla granego przez Kinskiego łowcy nagród Loco. Drapieżna, drażniąca wręcz faktura tego fragmentu ilustracji (zainicjowana w Passaggi Nel Tempo, z bardzo ciekawie wkomponowaną wokalizą) silnie kontrastuje z ładnym, pogodnym, wzbogaconym lekko popowym podkładem, lirycznym tematem przewodnim, który w filmie elegancko funkcjonuje przy okazji szerokich ujęć śnieżnych, górskich pejzaży. Muzyczna furia w materiale Loco – jak gdyby postać Kinskiego była uosobieniem nieokiełznanego chaosu – stanowi dla stoickiego spokoju tematu głównego swoistą antytezę, tym bardziej że w obrazie oba te ilustracyjne wątki występują obok siebie po sąsiedzku. Doskonały pod tym względem jest potężny emocjonalnie finał filmu, gdzie brutalny underscore, temat przewodni i temat miłosny wsparte przez mistyczny chór tworzą razem pełne napięcia i wzruszeń zwieńczenie opowieści. W kontekście obrazu te kilka minut L’Ultimo Gesto to prawdziwa magia.

Miłosny Invito All’Amore zostawiam na koniec nie bez powodu, bo o ile temat główny to dla Morricone standardzik, choć oczywiście standardzik z klasą, a złowieszczy materiał Loco może nie trafić w gusta każdego słuchacza, to drugoplanowy love theme tej ścieżki jest jej główną atrakcją. Wprawdzie i on jest dla włoskiego kompozytora dość typowy (echa El Greco), niemniej jednak ma w sobie tyle piękna i taką dawkę muzycznego tragizmu, że najlepiej z całego albumowego materiału oddaje istotę filmu Corbucciego i sam jeden wart jest ceny płyty. Wznowiony przez Beat Records album uzupełniony jest o kilkanaście minut obyczajowej ilustracji do filmu Un Bellissimo Novembre z młodą Gino Lollobrigidą w roli głównej – ilustracji atrakcyjnej i wpadającej w ucho, charakterystycznej pod względem nastroju i brzmienia dla Morricone końca lat 60-tych. Stanowi ona sympatyczny dodatek dla Il Grande Silenzio, które jako kompozycję dobrą, a miejscami bardzo dobrą, bez wahania polecam.

Najnowsze recenzje

Komentarze