Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Marc Streitenfeld

American Gangster

(2007/2008)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 30-08-2008 r.

„Murzyński Ojciec chrzestny„. Może to za wygórowane stwierdzenie, ale tyle właściwie wystarczy powiedzieć o reżyserskim dokonaniu Ridleya Scotta, który w odróżnieniu od wyeksploatowanego w kinie motywu mafii włoskiej, chciał opowiedzieć o zorganizowanej przestępczości murzyńskiej w latach 60-ych i 70-ych. Epicki, niemal trzy-godzinny dramat znakomicie przedstawia realia półświatka, dorabianie się fortun na narkotykowym biznesie, klimat lat 70-ych jak i specyfikę słynnych filmów policyjnych z tamtego okresu. Zasługa w tym świetnej obsady (bardzo dobry Denzel Washington i chyba jeszcze lepszy Russella Crowe plus mocny drugi plan), ale po części też stojącej na uboczu muzyki oryginalnej, za którą odpowiadał nowy po Hansie Zimmerze muzyczny „nabytek” Scotta, również Niemiec – Marc Streitenfeld. Jego kariera jest nierozerwalnie związana z Zimmerem i sięga tak daleko jak „Karmazynowy przypływ” z 1995 roku. Od tego filmu u boku słynniejszego kolegi pracował głównie jako asystent, orkiestrator czy producent. Na „solowy” debiut musiał czekać przeszło 10 lat. Ale jaki kompozytor nie chciałby debiutować u takie wielkiej postaci jak Ridley Scott?! Nastąpiło to przy okazji filmu „Dobry rok”, z pewnością przez rekomendację Zimmera. Jak dotąd współpraca ta trwa nadal i się rozwija – w obecnej chwili pracują przy „W sieci kłamstw”, który jest dopiero czwartym obrazem, przy którym Streitenfled działa jako samodzielny twórca.

Muzyka Streitenfelda w samym obrazie, jak napisałem powyżej, stała dość na uboczu, mając podkreślać konkretne sceny i emocje. Ani nie emanowała jakąś nadzwyczajną przebojowością ani też nie wychodziła „ponad” obraz (z pewnością nie tego dziś oczekuje się po gangsterskich dramatach sensacyjnych…). Miała w dużej mierze wspomóc klimat filmu rozgrywającego się prawie 40 la temu. Najpierw wydany został – jak to się dzieje zwykle w takich przypadkach – album „piosenkowy”. Jednak wytówrnia Varese – na którą zawsze w tego typu przypadkach można liczyć – zdecydowała się wydać w lutym 2008 roku (cztery miesiące po premierze filmu) oficjalny krążek zawierający 30 minut materiału Niemca jak i 5 minut materiału dodatkowego. Biorąc pod uwagę argument, że muzyka w filmie Scotta pełniła raczej funkcję tła, również w odniesieniu do szeregu piosenek (w tym kapitalnego Across 110th Street z sceny montażu 'drogi’ przerzutu heroiny), toteż krótką długość soundtracka należy przyjąć ze zrozumieniem. Ze zrozumieniem należy też przyjąć brzmienie oryginalnego materiału Streitenfelda, które trochę na modłę ścieżek dźwiękowych Harry Gregsona-Williamsa do filmów brata reżysera – Tony Scotta, prezentuje barwną mozaikę styli, brzmień i eksperymentów muzycznych. Jednak to, co odróżnia pracę Niemca to brak sztucznego posmaku, który towarzyszy wspomnianym elektronicznym, przestylizowanym eksperymentom Gregsona-Williamsa, jak i odtwórczemu, chałupniczemu stylowi (a może bardziej jego brakowi), który reprezentują inni terminujący w „stajni” Zimmera jego uczniowie, jak Jablonsky czy Djawadi.

Z pewnością „American Gangster” nie można nazwać „produktem”. Ścieżkę charakteryzuje przede wszystkim żywe brzmienie. Nie musimy z niesmakiem wysłuchiwać przetworzonych, przesterowanych i przestylizowanych, powodujących ból głowy, pseudo-elektronicznych brzmień. Streitenfleld sięga po instrumenty i brzmienia latynoskie, jazzowe, bluese’owe, wczesny hip-hop, soul, kojarzone z amerykańskim południem (muzyczna interpretacja pochodzenia postaci Washigtona) jak i elementy akustyczne, które wykonuje sam, tworząc dość barwną muzycznie mozaikę. Oprócz tego wykorzystano tutaj konwencjonalną, skromnie brzmiącą orkiestrę symfoniczną. Informacje mówią o 80-osobowym składzie, choć trudno w to uwierzyć słuchając ścieżki… Orkiestra w zasadzie pojawia się albo w postaci sekcji smyczkowej, opisującej bardziej refleksyjne czy trzymające w napięciu momenty, bądź sekcji dętej i kotłów, która odnosi się głównie do scen działań policji i brygady antynarkotykowej prowadzonej przez postać graną przez Crowe’a (świetny, militarystyczny początek w The Raid do scen nalotu na kryjówkę handlarzy). Cieszy tylko śladowe użycie wyeksploatowanej już w tego typu przedsięwzięciach elektroniki czy elektrycznych gitar. Dobrze, że Streitenfeld poszedł ze Scottem w bardziej konwencjonalnym kierunku, skorzystali z żywych, nastawionych na akustykę brzmień, co pozwala odróżnić „American Gangster” od dziesiątek podobnych do siebie ilustracji filmowych do filmów sensacyjnych. Na płycie znalazł się również dodatkowy materiał skomponowany przez znanego producenta branży hip-hopowej Hanka Shocklee i szczególnie jego Hallway najdobitniej podkreśla charakter lat 70-ych, które próbuje zrekonstruować film. Przy dość dużej funkcjonalności (a małej efektowności) score’u Streitenfelda, kawałek ten posiada chyba najwięcej charyzmy na całym krążku. Więcej utworów Shocklee’ego znalazło się na komercyjnym, piosenkowym wydaniu soundtracka pod szyldem Def Jem Recordings.

Nie łatwo w przypadku muzyki takiej jak „American Gangster” szukać jakichś silnych tematów przewodnich, specjalnego komponowania pod postaci, czy też spójności, która charakteryzuje konserwatywny materiał orkiestrowy (wspomnijmy chociażby takiego Nino Rotę i legendarnego „Ojca chrzestnego”). Każdy kto w ten sposób będzie podchodził do ścieżki Niemca będzie oszukiwał samego siebie. Jedyny aspekt tematyczny pracy Niemca to trzymający w napięciu mikro-motyw, jednak reszta to różnoraka pod względem aranżacji jak i delikatnych melodii muzyka mająca pasować pod konkretne w filmie sceny. Pod tym kątem trudno mówić o oryginalnej muzyce z „American Gangster”, jako o takiej, która ma dużo utworów charakterystycznych jak i zwracających na siebie uwagę. Jej podstawa to głównie „usługa” pod obraz, do którego została napisana (nie bez znaczenia jest również wspomniane użycie wielu piosenek). Jawi się bardziej jako eksperyment, ciekawa wyprawka, mająca ubarwić i wskrzesić brzmienia, które były popularne kilka dekad temu. Streitenfeld wykonał tu bardzo solidną robotę, a pracy z pewnością nie charakteryzuje pewien bijący od muzyki media-venturowski od razu manieryzm. Mimo że eklektyczne, słucha się dobrze i ciekawie, a znajomość filmu zbytnio nie jest w tym przypadku potrzebna. Niemiec pokazał tu charakter i mam nadzieję, zachowa go przy kolejnych swoich podejściach u Scotta jak i innych projektach.

Najnowsze recenzje

Komentarze