Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Papa Buono, il (Dobry Papież)

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 29-08-2008 r.

Wszyscy wiedzą, że w sztuce (a co za tym idzie także w muzyce filmowej) zbyt częste podążanie utartym tropem, nie prowadzi do niczego dobrego. Jeśli twórca przestaje nieewoluuje cofa się, a jego dzieła, nawet jeśli są poprawne warsztatowo, nie budzą już zachwytu, co gorsza tych bardziej wrażliwych mogą doprowadzać do szewskiej pasji, czego objawami może być siłowe wyładowywanie złości na biednym, łaknącym odrobiny spokoju, pilocie do zestawu Hi-Fi.

Ennio Morricone w swym rozległym dorobku wiele ma takich kompozycji, które wprawiają słuchacza w pewną irytacje. Zachwycają one techniką, niosą ciekawą tematykę, częstokroć prezentują wirtuozerskie wykonanie, ale… No właśnie, ale nie wnoszą absolutnie nic nowego. Morricone stosuje wciąż te same chwyty, takie same schematy, już nie tylko ilustracyjne, ale nawet montażowe. Płyty do dewocyjnych filmów są tu chyba bardzo dobrym egzemplum. Choć jako dzieła zawieszone w próżni zapewne godne byłyby wysokich ocen, w kontekście dorobku mistrza, trzeba je traktować nieco bardziej surowo.

„Il Papa Buono” to przykład ilustracji, która choć może się podobać, u każdego kto wgłębił się nieco w ouevres Włocha, budzić będzie niekłamaną irytację. Historia Dobrego Papieża (Jana XXIII) – w tej roli Bob Hoskins, od strony ilustracyjnej nie wyróżnia się specjalnie niczym. Owszem Morricone raczy nas kilkoma uduchowionymi tematami ( Papa Buono, Amicizia, czy Tre Suoni Per Mille Voci), ale poza ulotnym wrażeniem (które jednak i tak znamionuje, że muzyka plasuje się stopień wyżej niż niesłyszalne zupełnie dokonania wielu rzemieślników zza oceanu), nie dostajemy tu raczej nic godnego uwagi. Co więcej muzyka suspens jest tak do bólu typowa, tak niewyróżniająca się, tak bezbarwna, że wręcz powoduje rozdrażnienie. Na całe szczęście w filmie tylko wrażliwe ucho dostrzeże jej obecność. Niestety na płycie nie da się jej tak bezproblemowo ominąć. Zawala pół albumu (szczególnie drugą jego połowę) nudząc zupełnie miernymi i typowymi rozwiązaniami. Dobrze, że Morricone od czasu do czasu akcentuje temat, bo tak ten underscore nadawałby się jedynie do kosza. Jako dowód montażowej nieoryginalności można podać fakt, że płyta ma niemal identyczną konstrukcję jak „Padre Pio”, czy późniejszy „Karol”.

A jak się ta konstrukcja przedstawia? Zaczynamy więc głównym tematem, wzniosłym okraszonym oczywiście chórem (Papa Buono), następnie otrzymujemy kilka delikatnych, motywów m.in. (Inizio E La Fine), objawia się nam też utwór, który można określić mianem miłosnego (choć tutaj dotyczy on jednej z form miłości jaką jest czysta przyjaźń – Amicizia). W trakcie trwania albumu Morricone raczy nas również tematami dramatycznym Istambul, Crisi Di Cuba i bardzo udanym, chóralnym Tre Suoni Per Mille Voci. Uzupełnienie całości stanowią oczywiście wariację no i ów fatalny underscore. I tyle.

Boli fakt, iż całość mimo pozornie wysokiej jakości w istocie jest muzyką straszliwie wtórną, w której brakuje iskry inspiracji. Ot wspaniały włoski mistrz dostał zlecenie, usiadł i czerpiąc z wypracowanych wcześniej pomysłów stworzył nieoryginalną do bólu kompozycję (nieoryginalną także dlatego, że Morricone strasznie silnie nawiązuje do swoich wcześniejszych prac: m.in. do odrzuconego scoru do „What Dreams May Come”).

Wielu krytyków zachwyca się tą kompozycją, chcąc widzieć w niej piękno którego ona po prostu w sobie nie ma. Ot kolejny produkt made in Ennio Morricone, solidny, momentami efektowny, ale ostatecznie do odpuszczenia.

Najnowsze recenzje

Komentarze