Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Holocaust 2000/Sesso in Confesionale (Ciałopalenie 2000/Seks w Konfesjonale)

(1973/1977/1996)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 07-08-2008 r.

Ennio Morricone w swej przebogatej karierze kompozytora muzyki filmowej ma niezliczoną ilość wspaniałych filmów, obrazów z których wiele uznaje się za klasyczne dzieła X muzy. Niestety w dyskografii Włocha odnaleźć możemy także całkiem sporą ilość produkcji tak tandetnych, tak słabych, że wiele z nich spokojnie mogłoby trafić na słynną listę najgorszych obrazów wszechczasów i tam zająć poczesne miejsce obok dzieł Tromy, Eda Wooda czy Rogera Cormana.

„Holocaust 2000” jest właśnie jedną z takich produkcji, dziełem które nie tylko nie wyróżnia się niczym nowym (nieco „podrasowana” wersja Omena), ale także (co chyba znacznie gorsze) atakuje nas żenującym scenariuszem i mogącym przyprawić o próbę samobójczą „dbałością” o detale. Paradoksalnie wydawać by się mogło, że zespół który zabrał się za realizację Holocaustu przedstawi nam udaną produkcję. Wszak reżyserem został Alberto De Martino (twórca uznanego włoskiego odpowiednika „Egzorcysty” filmu L’Antichristo), jednym ze scenarzystów został Sergio Donati (facet, który współpracował z Sergio Leone tworząc historię do takich produkcji jak Dobry Zły i Brzydki, czy Once Upon a Time in the West) wreszcie główną rolę zagrał Kirk Douglas, gwiazda kategorii A. Niestety skończony film zasłużenie spoczął w szambie żenujących filmów i prawdopodobnie gdyby nie muzyka Ennio Morricone, nie siliłbym się nawet, aby go obejrzeć. Bo też i muzyka jest jedynym elementem chroniącym tych którzy produkcję zobaczyli, przed przydomkiem „miłośnik gniotów” wszelakich.

Nie oznacza to jednak, że obiektywnie rzecz ująwszy muzyka Morricone jest jakimś wybitnym osiągnięciem sztuki kompozytorskiej. To poprawna ilustracja, która nieźle wypada w dennym filmie. Niestety brak oryginalności i zbyt duża obecność mało zainspirowanej muzyki trhiller/horror sprawiają, iż soundtrack z „Holocaust 2000” jest tylko kolejną pozycją w liczącej niemal 500 pozycji filmografii artysty. Na całe szczęście jednak Morricone nigdy poniżej pewnej przyzwoitości nie schodzi i nawet tutaj odnaleźć możemy kilka smaczków, które usprawiedliwiają tych, którzy sięgnęli po ten score. A ów został wydany razem z muzyką z włoskiego filmu dokumentalnego w reżyserii Vittoria de Sisti zatytułowanego „Seks w konfesjonale”. Zanim jednak przejdziemy do seksu, powiedzmy słów kilka o „Holocauście 2000”.

Z pewnością najciekawszy jest w tej partyturze, bardzo plastyczny, temat główny (brzmi on jak połączenie Extasy of Gold – fortepian, z Come Maddalena – chór, z motywem z Orki – linia melodyczna). To właśnie wokół niego zbudowana jest cała płyta i to on prezentowany jest na wiele możliwych sposobów, częstokroć nawet całkiem zgrabnych (wersja rozmyślnie ocierająca się o fałsz w Il Bene-Cattivo). Drugi z pojawiających się w filmie tematów (np. słyszany w Jesus) już nie jest tak wyrazisty. Wątpliwe jest także jego działanie wraz z obrazem, mające na celu porażać strachem. Niestety stosunkowa typowość w wykreowaniu atmosfery zagrożenia (na piłujące smyczki i delikatne perkusjonalia, kompozytor narzuca żeński chór), sprawiają że tylko mało wyrobionych widzów jest ona w stanie przerazić. Ostatnim elementem, na który warto zwrócić uwagę jest miły dla ucha (choć niestety wyraźnie znamionujący popowy kicz) fragment Festa All’Ambasciata. Co zatem dostajemy na całej reszcie albumu. No cóż jest to zupełnie niesłuchalna muzyka suspens, niewolna od eksperymentowania. To co stworzył Morricone może i jest ciekawe od strony formalnej, jednak z dzisiejszego punktu widzenia możemy śmiało stwierdzić że tego typu eksperymenty okazały się ślepym zaułkiem muzyki filmowej.

Analizując „Holocaust 2000” nie da się uniknąć porównań ze słynnym dziełem Jerry Goldsmitha, a mianowicie z „Omenem”, do którego „epokowe osiągnięcie” de Martino jawnie nawiązuje. O ile w warstwie wizualnej i treściowej nie trudno wysnuć paralelę z filmem Donnera, o tyle od strony muzycznej to dwa różne światy. Goldsmith postawił na masywny chór i mroczną orkiestrę. Ennio poszedł w eksperymentalną awangardę i chyba zabrnął na mieliznę, albowiem takie coś w horrorach sprawdza się jedynie poprawnie, podczas gdy pomysły Goldsmitha wyryły się złotymi zgłoskami (nutkami) w historii muzyki filmowej.

Omawiany album zawiera też muzykę z dokumentalnego filmu nakręconego przez Vittorio de Sisti. Niestety nie dane mi było go oglądać, ale po tym, co wysłuchałem na albumie z pewnością muzyka nie nakłoni mnie do zapoznania się z produkcją. W zaprezentowanych 10 utworach jedynie Seq. 1 przykuwa jakoś uwagę (bardzo ciekawym klimatem kreowanym przez wiodące skrzypce, klimatem zrozumienia i intymności). Pozostałe utwory to niesłuchalne eksperymenty, niekiedy ciekawe (Seq. 4 w którym to ludzki śmiech wykorzystany jest w roli instrumentu), w większości jednak zupełnie nudne.

Czy warto sięgnąć po ten album? Nie sądzę. Jest on raczej taką paleontologiczną ciekawostką, jakich w dyskografii Morricone mamy wiele, partyturą która na tle dzisiejszej muzyki filmowej brzmi solidnie, lecz w kontekście innych dokonań włoskiego mistrza wypada po prostu blado.

Ocena muzyki w filmie dotyczy jedynie obrazu „Ciałopalenie 2000”

Najnowsze recenzje

Komentarze