Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Giacchino

Speed Racer

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 30-07-2008 r.

„Speed Racer”, dziwaczny, atakujący kiczowatymi kolorami hołd złożony kultowemu, japońskiemu serialowi animowanemu z lat 60-ych okazał się wielką finansową klapą. W film wsadzono potężne pieniądze a jednak widownia nie była tematem wskrzeszania mało znanego anime tak zainteresowana jak rodzeństwo Wachowskich, których estyma tak po słabych kontynuacjach „Matrixa” jak i chybionym projekcie znacznie podupadła. Jakkolwiek by wątpić w prawdziwy talent braci (choć teraz to już bardziej brat i siostra…), jeżeli chodzi o muzykę w swoich filmach, potrafią oni zmotywować kompozytorów do ciężkiej, dającej bardzo dobre efekty pracy. Tak było z Donem Davisem, którego partytury do trylogii o rzeczywistości wirtualnej okazały się najwybitniejsze w karierze. Podobnie jest również z wschodzącą gwiazdą amerykańskiej sceny muzyki filmowej, Michaelem Giacchino, który prawdopodobnie zastępując zajętego tworzeniem własnej opery Davisa, przygotował na potrzeby „Speed Racera” imponującą partyturę, skrzącą się setkami (dosłownie) kolorowych pomysłów. Tak jakby kompozytor chciał muzycznie spróbować dorównać pstrokatej, ekstremalnie barwnej wizji Wachowskich.

Partytura wydana została przez Varese Sarabande, które na krążku umieściło dokładnie godzinę materiału z filmu. Długość jak i jego poszatkowanie (20 utworów) może z początku wydać się potencjalnie ciężko strawne, jednak kolejne sesje z płytą ujawniają ogrom pracy jaką Giacchino włożył w powstanie bardzo intensywnej muzyki jak i próby przemycenia do swojego oryginalnego score’u elementów z pierwotnej muzyki Nobuyoshi Koshibe z 1967 roku. To nie pierwsza („Iniemamocni”, „M:I-III”) i nie ostatnia zapewne (remake „Star Treka”) sytuacja, w której Amerykanin musi czerpać z oryginalnego źródła, by poszerzyć własny score. Kompozytor w jednym z wywiadów udzielonych przed premierą płyty i filmu wspominał, iż przesłuchał i przebrnął przez wszelki możliwy materiał jaki powstał na potrzeby serialu tv… Praca domowa z pewnością odrobiona. Muzyka Giacchino to połączenie brawurowej orkiestry symfonicznej z środkami popowymi i jeżeli takie fuzje nie udawały się choćby w przypadku chaotycznej, bardzo prze-ilustrowanej „Mission: Impossible III”, tak w przypadku „Speed Racera” zdają egzamin. Ta praca oparta jest jednak na dość łatwo przyswajalnej tematyce oraz na specjalnie aranżowanych pod konkretne sekwencje mikro-tematach (prowadzących przeważnie ekscytującą muzykę akcji). I jeżeli nawet potencjalnemu słuchaczowi może się to wydać z początku podobnież nad-ilustracją (miałem dokładnie takie odczucia po pierwszym odsłuchu), ekscytacja i polot bijący z muzyki są nie do zakwestionowania. Każdy z utworów ma do zaprezentowania inny pomysł, inną rytmikę, pojawiają się świetne partie chóralne, żeńskie wokalizy (bynajmniej nie wtórne), elegancka, emocjonalna muzyka w momentach wyciszenia czy też zabawne przygrywki, w których Amerykanin odwołuje się do prac Koshibe. Wymieszanie stylów i łączenie różnych warstw tematycznych zachodzi również w obrębie utworów. Wielkim sukcesem Giacchino jest to, że nie wywołuje to wrażenia wymuszenia i wspomnianej nad-ilustracji a bardziej ciekawość i chęć kolejnych sesji z płytą.

Fani świetnie wykorzystanej i prowadzonej orkiestry znajdą w „Speed Racerze” wiele frajdy. Giacchino wykorzystuje ją w kilku utworach (szczególnie w środku albumu) spektakularnie, dając wrażenie epickiego rozmachu i ekscytacji. Niech przykładem będą jej kulminacje w Bumper to Bumper, intensywne The Maltese Ice Cave, Reboot czy też Go Speed, Go! gdzie orkiestra intonuje główny temat bohatera na epicką modłę. Swoista jazda bez trzymanki (bo jak inaczej powinno się komponować muzykę do samochodowych pościgów?) trwa niemal do końca albumu, dając odbiorcy niewiele chwil wytchnienia. Zaimponować – nawet starym wyjadaczom – powinny szczególnie orkiestracje, aranżacje i wykonanie tak trudnej technicznie i intensywnej muzyki. Od czasu do czasu można usłyszeć inspiracje Goldsmithem (włącznie z bezpośrednim cytatem jego muzyki akcji w utworze 13) czy Schifrinem, jednak na dzień dzisiejszy Giacchino z pewnością posiada już jakiś swój styl a jego muzyka nie jest tylko tanią imitacją legend amerykańskiej muzyki filmowej, jak to się zdarza jego innym kolegom… Można powiedzieć, że piłka jest po jego stronie…

Obok brzmień symfonicznych Amerykanin lubi w swoich pracach (patrz: Pixar) do muzycznego kotła dodawać wszelkie elementy popowe, które „wygładzają” muzykę i pozbawiają ją elementu totalnej powagi oraz typowej dla Hollywood ściany dźwięku. Przyznam szczerze, że nie jestem zwolennikiem tego rodzaju estetyki, która niejako burzy jednolitość symfonicznej wizji w muzyce (i z początku przeszkadzała mi w „Speed Racerze”), jednak należy ją zrozumieć tak pod kątem wspomnianych nawiązań jak i celowego zmniejszenia potęgi dźwięku, które generuje orkiestra. W końcu to muzyka do filmu familijnego, nieprawdaż? Giacchino często sięga po studyjną perkusję, solowe gitary, jazzujące trąbki, kontrabasy, harfy, fortepian, natomiast w momentach „hołdu” słyszymy nie rzadko zabawne melodie, które wykorzystują dość kuriozalne w odniesieniu do skali projektu instrumenty jak np. cymbałki. Nie można zapomnieć też o ciekawej bazie tematycznej partytury. Obok bohaterskiego, przemyconego z kreskówki tematu głównego, mamy szereg melodii wykorzystywanych w muzyce akcji a także emocjonalne tematy (World’s Best Utopia), które lśnią w finałowych utworach, wzmocnione znakomitymi, raz spektakularnymi, raz anielskimi z wyrazu, partiami chóralnymi (Let Us Drink). Widać, że Wachowscy, w odróżnieniu od innych współczesnych reżyserów, nie boją się dużej roli muzyki oraz ekspansywnych partii chóralnych i chwała im za to. Wspomniane finałowe sekwencje są szczególnie warte odsłuchu całej płyty i zdecydowanie jednymi z najlepszych minut tego roku w muzyce filmowej. Na koniec zostawiony zostaje smakołyk w postaci wokalizowanej piosenki na bazie tematu głównego. Czysta, nieskrępowana zabawa na czele z charakterystycznym fortepianowym, zadziornym motywikiem oraz prawdopodobnie specjalnie przesterowanymi wokalami mającymi imitować dźwięk sprzed 40 lat. Go Speed Racer, go Speed Racer, go Speed Racer…gooooooo!

Zdaję sobie doskonale sprawę, że „Speed Racer” z uwagi na swoją intensywność i szaloną, nieskrępowaną fantazję muzyczną nie będzie dla większości łatwym w przejściu soundtrackiem. Uwierzcie – to tylko początkowe złudzenie. Score wymaga chwili czasu na wychwycenie wielu pomysłów Giacchino, docenienia jego pracy a także dużego talentu. Jednak przede wszystkim ta partytura daje ogromną frajdę, zaskakując bogactwem różnych pomysłów aranżacyjnych, kolorowością orkiestracji i żywym dźwiękiem orkiestry, która nie brzmi jak tania podróbka mając oszołomić tylko potęgą podrasowanego brzmienia. Tu ukłony w stronę świetnego nagrania. Najpewniej z uwagi na dużą porażkę filmu score Giacchino nie zostanie tak jak powinien zauważony podobnie jak choćby „Złoty kompas” Desplata z roku poprzedniego. I podobnie jak tamta praca zachwyca mnogością różnych, często niebanalnych rozwiązań. Giacchino udowadnia w tym roku (wraz z sensacyjną uwerturą z „Cloverfield”), że przypinana mu etykietka jednego z najzdolniejszych (jeżeli nie najzdolniejszego) twórców młodego pokolenia nie jest znowu taka przesadzona. „Speed Racer” jest jedną z najciekawszych pozycji tego lata. Kolorowa, ekscytująca muzyka filmowa, dająca wiele frajdy. Szczerze zachęcam.

Najnowsze recenzje

Komentarze