Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Debney

Lair

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 22-07-2008 r.

Rynek interaktywnej rozrywki rozwija się w zastraszającym tempie. Możliwości techniczne idą do przodu, zachęcając producentów gier do coraz dalej idących i śmielszych inwestycji. Obecnie konkurencja na rynku jest tak duża, że jakość i ilość nabiera ogromnego znaczenia, aby zwrócić uwagę konsumenta. Coraz większy budżet decyduje więc nie tylko o możliwości solidnego zarobku, ale przede wszystkim o poprawie jakości produkowanych gier. Jedną z tego typu wysokobudżetowych produkcji było ostatnimi czasy Lair – zręcznościówka przenosząca gracza w baśniowy świat, gdzie chlebem powszednim są zmagania z wielkimi armiami i widowiskowe powietrzne walki. Niestety nie dane mi było póki co zasiąść za konsolą i pobawić się tym niewątpliwie czarującym dziełem. Szkoda, ponieważ jeden element rozbudził mój wilczy apetyt, a była to muzyka.

Jeszcze 5 lat temu za wielkie wydarzenie w świecie elektronicznych gier uznać można było zatrudnienie kompozytora, który rozpisałby muzykę na potężną orkiestrę symfoniczną i chór. Potem pojawił się Medal of Honor, nowe części Final Fantasy, Killzone oraz Soul of the Ultimate Nation. I co? I raptem wszyscy jakoś przywykli do tego zjawiska. Świat gier coraz bardziej zbliżył się do filmowego, także pod względem muzycznym. Nie dziwne zatem że znani kompozytorzy zaczynają coraz aktywniej udzielać się w tym środowisku. Za falą nowej mody poszedł hollywoodzki specjalista od kina przygodowego, John Debney, którego skusiła nie tylko pokaźna suma oferowana za pracę nad projektem, ale także możliwość swobodnego działania. Wymagania były stosunkowo proste: ma być melodyjnie i epicko. A Debney jak mało kto potrafi postawić przed słuchaczem tak potężną ścianę dźwięku, że nie sposób ją sforsować. Faktem jest, że w większości jego partytur filmowych, szczególnie tych kierowanych dla najmłodszych, odnajdziemy głównie funkcjonalną ilustrację i tylko niezbędne minimum inwencji twórczej. Ale póki co jego metoda pracy sprawdza się, wszak ciągle powraca z nowymi pracami. Angażując do projektu jednego ze swoich stałych współpracowników, orkiestratora, aranżera, dyrygenta – Kevina Kaska, rzucił się w wir wielkiej epickiej przygody. Co z tego wyszło? Ano jedna z najbardziej porywających partytur 2007 roku.

Praca nad muzyką do gry komputerowej ma swoje ogromne zalety jak i wady. Zaletą jest niewątpliwie wydłużony czas na realizację projektu ( w przypadku Lair, Debney i Kaska mieli około 12 miesięcy) oraz niesamowita swoboda w interpretacji dzieła. Tutaj rzecz jasna wypływa pewne niebezpieczeństwo, bo cóż z tego, że kompozytor nie jest związany spottingiem, skoro i tak musi napisać muzykę jak najbardziej integralną „duchem i materią” z fabułą i klimatem gry. To niewątpliwie udało się Debney’owi. Sugerując się zamieszczonymi (ociekającymi akcją) filmikami w sieci, mamy do czynienia nie tylko z poprawną ilustracją, ale i ścieżką broniącą się poza swoim miejscem przeznaczenia – grą. Nie dziwne zatem, że zachwyceni efektem producenci postanowili wydać soundtrack w formie elektronicznej. Godzinny album zawiera w sobie to, z czego prekursorzy gatunku muzyki filmowej, Steiner i Prokofiew, byliby dumni – nieprzerwany ciąg muzycznej akcji, bogatą szatę tematyczną no i niezgorszą interakcję z odbiorcą.

W szeroko pojętym brzmieniu i melodyjności leżą podstawy autonomiczności tego dzieła. No bo cóż innego może nam zaoferować Debney poza czystą rozrywką? Tutaj na szczęście jej nie braknie. Już od pierwszych minut nasze uszy wystawiane są na bezpośredni kontakt z huczną orkiestrą i potężnym chórem, które tylko niekiedy ustąpią miejsca bardziej stonowanym formom – mrocznym, lub po prostu smutnym tematom. To właśnie tematyka jest kluczem, który otwiera bramę do wyobraźni słuchacza zadomawiając się w niej na długi czas. Mają na to wpływ dwa czynniki – najprostsza jak to tylko jest możliwe linia melodyczna połączona z doskonałymi, ale nie przeciążającymi neuronów instrumentacjami. Warto w tym miejscu wspomnieć, że partytura odcina się zupełnie od elektronicznego brzmienia, co jeszcze bardziej przybliża ją do klasyków gatunku. Rzecz jasna niespotykanie epicki wymiar ścieżki może zrodzić w niejednym słuchaczu uczucie przesytu już w połowie albumu. Cóż, jest to ryzyko które według mnie każdy szanujący się miłośnik hollywoodzkiej niezobowiązującej przygody muzycznej powinien podjąć, ponieważ na każdym kroku znajdujemy coś, na co warto zwrócić uwagę. Pomijając już znajdujący się na początku albumu patetyczny temat przewodni, który niczym bumerang powracał będzie w kolejnych utworach, mamy całą gamę nie mniej absorbujących uwagę motywów akcji. Najbardziej zaabsorbuje nas chyba utwór Diviner’s Battle, rozmachem, stylistyką… a nawet linią melodyczną przypominający Battle of the Heroes z trzeciej części Gwiezdnych Wojen. Nie ma co ukrywać. Duet Debney / Kaska uczynili z partytury do Lair istną parafrazę wielkich hollywoodzkich kompozytorów i ich mainstreamowych dzieł. Gdyby niektóre utwory ścieżki podpisano dla eksperymentu nazwiskiem Williamsa, myślę, że mało kto zorientowałby się w podstępie. Debney niczym kameleon prześlizguję się także pomiędzy twórczością Shore’a (głównie Władca Pierścieni), Goldsmitha (progresywność w muzyce akcji)… Baa! Znajdziemy tu nawet słynny czteronutowiec Hornera, a nawet selfplagiaty z Wyspy Piratów!!! Oryginalność nie należy zatem do najmocniejszych stron Lair, ale póki traktujemy tą partyturę jako niezobowiązującą przygodę, możemy przymknąć na to oko.

Wracając jednak do kwestii tematycznych, warto zwrócić uwagę na kolejną wpadającą w ucho melodię, tym razem z utworu Firestorm. Wokal Lisbeth Scott na tle rytmicznych uderzeń kotłów i triumfalnej grze na instrumentach dętych blaszanych robi niemałe wrażenie, zwłaszcza, że całość finalizowana jest epickim chóralnym crescendo. Jak przystało na partyturę do projektu fantasy znajdziemy tu nieco dramatycznego materiału. W Funeral Pyre usłyszymy na przykład melancholijną wersję tematu głównego, w Monkai’s Theme wyrafinowaną, spokojną odsłonę wspomnianego wyżej, heroicznego tematu z Firestorm. Jest to także jeden z wielu utworów, gdzie napotykamy się z etnicznym elementem partytury – wschodnim instrumentem erhu wprowadzającym w muzyczne rzemiosło nutkę smutku. Jednym z moich ulubionych fragmentów, gdzie pojawia się ten instrument, jest jednak Darkness Theme. Mroczny i zarazem dramatyczny kawałek kontrastuje z bardzo cichą, operującą na niskich rejestrach orkiestrą.

Cóż, może trochę dałem ponieść się emocjom opisując tę partyturę, ale skoro wywołuje ona takie emocje, to chyba coś jest na rzeczy. Nie jestem chyba jedynym słuchaczem, który dał się uwieść tej prostej jak budowa cepa ścieżce. Ścieżce napisanej w tradycyjnym aż do bólu stylu, gdzie co drugi utwór to istny teleturniej z cyklu „zgadnij skąd to skopiowałem?” Innymi słowy, ścieżka dla poszukiwaczy niezobowiązującego materiału made in Hollywood.

Inne recenzje z serii:

  • Lair (2CD Limited Edition)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze